ROZDZIAŁ I •

53 0 0
                                    

Kiedy zobaczyłam plan zajęć, uśmiechałam się jak głupi do sera przez cały dzień. Wreszcie coś ciekawego! Wreszcie te studia rzucały cień, który przypominał kształtem filologię. Ciekawe przedmioty, wykłady po francusku... Moja ekscytacja nie znała granic. Ku mojemu zdziwieniu, rozczarowało mnie tłumaczenioznawstwo, byłam zachwycona gramatyką opisową, która jeszcze rok temu spędzała mi sen z powiek. Pokładałam ogromne nadzieje w gramatyce. Ostatni semestr skończyliśmy na Subjonctif'ie, więc liczyłam, że wreszcie przejdziemy do czegoś pokroju Passé Simple. Byłam przerażona fonetyką, która jak do tamtej pory była moim ulubionym przedmiotem. Być może dlatego, że właśnie na niej nauczyłam się czegoś, czego faktycznie nigdy nie potrafiłam. Poza tym, fonetyka całą sobą przypominała mi moją ukochaną dykcję z studium aktorskiego. Kochałam też gramatykę. Zawsze lubiłam te wszystkie pułapki, w które łatwo było wpaść. Ja byłam z tych osób, które często dawały się schwytać, ale jak nie wpadłam, za każdym razem czułam się jakbym oszukała system.
Przyszedł piątek. Po tych nudnych zajęciach z Eweliną Szpak, czekaliśmy na gramatykę, którą mieliśmy w tamtym semestrze mieć z doktorem Michałem Jaśkiewiczem. Słyszałam o nim różne legendy. Pomijając to, że jak zobaczyłam jego nazwisko po raz pierwszy, pomyślałam, że jest on kobietą, słyszałam, że jest dziwny, że nikt go nie lubi. Do nas do grupy od tamtego semestru doszła Amelia, której ów doktorek nie przepuścił.
Byłam lekko zestresowana, ale wiedziałam, że moje umiejętności mieściły się jeszcze w tamtym semestrze.
Śmieszkowaliśmy sobie z Wiktorem, Julkiem, Frankiem i Wiktorią. Pan doktor był już spóźniony dobre 10 minut. Liczyliśmy na to, że za 5 minut się zbierzemy i jeszcze ten pierwszy tydzień nauki będzie miał fajne zakończenie w postaci ucieczki. Nagle zobaczyliśmy w drzwiach szczupłą sylwetkę średniego wzrostu. Jak się okazało, był to doktor Jaśkiewicz. Nie wyglądał. Jego wygląd tamtego dnia zakwalifikowałabym do zbłąkanego pierwszaka szukającego sali wykładowej.
Opowieści i legendy, które o nim słyszałam pokrywały się idealnie z tym, co wówczas miałam przed oczami; dziwny i jak on (doktorek) to określił "bardzo regulaminowy". Szczerze się ucieszyłam, bo lubię taki profesjonalizm. Nigdy nie chwaliłam tego, jak nauczyciele, albo wykładowcy nie zwracali uwagi na np. akcenty itd. Doktor Jaśkiewicz sprawiał wrażenie upierdliwego, dążącego do perfekcji językoznawcy.
Ta jego "regulaminowość" przeraziła mnie na tyle, że po kilku tygodniach sięgnęłam po stare materiały i ćwiczenia z tzw. gramatyki trudnej. Zrobiłam ich dużą większość, ale wiele pomocy i teorii, którą skserowała mi pani Kasia zginęła. Po prostu jej nie miałam, przez co nie byłam w stanie sama sobie sprawdzić ćwiczeń zrobionych przez wprowadzoną na pierwszych zajęciach nutę terroru.
Z Marcinem nie odzywałam się od wtorku. Po tym, jak powiedział "Wiesz co Klara? Dobrze mi tak samemu", jakby ktoś wyjął mi całą miłość, zgniótł i wyrzucił do kosza. Pojechał w poniedziałek do mamy na tydzień. Kiedy w czwartek napisał z zapytaniem dlaczego się nie odzywam, odpowiedziałam mu, że nie chciałam zakłócać jego cennego spokoju. Już wtedy wiedziałam, że muszę zakończyć tą relację jak najszybciej. Przyjechał tamtego samego dnia około godziny dwudziestej drugiej, żeby porozmawiać.
– Marcin, z nami koniec.
Zostałam wtedy dogłębnie zmieszana z błotem, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję.
    Tamtego wieczoru, jak zwykle, mogłam liczyć na Okoń. Nigdy nie wiem jak mogę się jej odwdzięczać w takich momentach. Nigdy nikt poza nią nie okazywał mi takiego wsparcia.
    Nie minęły nawet dwa dni, a ja się poczułam jakby ktoś w nocy podpiął mnie do ładowarki; nagle wszystkie chęci i radość z życia wróciła mi jak na pstryknięcie palca. Francuski zaczął mnie z powrotem cieszyć; zaczynałam powoli robić "wszystko" tak jak kiedyś. Francuski wreszcie wrócił na swoje miejsce w moim życiu. Zaczęłam zalewać każdego wykładowcę milionem pytań dotyczących języka; o słówka, etymologię, różnice, synonimy, konstrukcje gramatyczne. Już po kilku dniach pojawiło mi się w głowie tyle językoznawczych pytań i nie tylko, że miałam ochotę napisać pięć prac licencjackich, przy czym co najmniej trzy przypominałyby bardziej pracę doktorską, jak nie profesorską, bo były to jakieś ambitne badania.
    À propos tych ćwiczeń z "gramatyki trudnej", postanowiłam napisać do doktora Jaśkiewicza z prośbą o pomoc. Wydawało mi się to dość odruchowe posunięcie, gdyż przecież to on uczył mnie gramatyki, a zadania właśnie tego dotyczyły. Napisałam do niego na Teamsie jaki miałam problem, opisując przy tym moją sytuację z nieotwartym kierunkiem. Szczerze liczyłam na jego pomoc i w sumie nie spodziewałam się odmowy, z którą ostatecznie się spotkałam. Napisał mi, że konsultacje służą do wspierania bieżącego materiału i że co najwyżej może mi polecić książki z odpowiedziami oraz szkołę językową.
    Przyznam. Zdenerwowało mnie to. Nie miałam pieniędzy na szkołę językową, a poza tym, wydawało mi się, że, o ile mogę się tak nazwać, ambitnych studentów się ceni i pcha się do przodu. Ale no przecież... Prawie zapomniałam. Jego regulaminowość... Gdybym odpuściła, nie byłoby to w moim stylu. W najbliższy piątek były akurat moje urodziny (18.11.2022). Postanowiłam nie dać mu satysfakcji i pójść z pytaniem dotyczącym konkretnego zadania.
Po zajęciach, tak jak też postanowiłam, zostałam. Trochę się stresowałam. Trochę bardzo, ale szybko mi przeszło, kiedy to on wprowadził luźną atmosferę. Nawet nie wiem jak to zrobił. Po prostu tak nagle poczułam się swobodnie w rozmowie z nim.
    Tak naprawdę, nie zdążyłam powiedzieć o co mi chodzi, a pan doktor powiedział, że zna książkę, z której mam ćwiczenia. Od razu podał mi tytuł i autorkę, która jak się okazało była wtedy profesorem na naszej uczelni. Nie wiem jak to się wydarzyło, ale jak tylko przeczytał zdanie, z którym miałam problem, ja już wiedziałam co zrobiłam źle, dlaczego i automatycznie dokonałam autokorekty. Mam wrażenie, że bardzo go to zdziwiło jednocześnie mu imponując.
– Na zajęciach zauważyłem, że jest Pani na wyższym poziomie.
– Naprawdę?
– Tak. Te ćwiczenia, które pokazuje mi Pani teraz, będziecie robić w następnym semestrze i na trzecim roku.
– Przeraża mnie to, że tak szybko zapominam tego, co kiedyś robiłam odruchowo i automatycznie.
– Z Pani wiedzą mogłaby Pani teraz być na trzecim roku. Naprawdę wielka szkoda, że specjalność Język Francuski się nie otworzyła, bo ma Pani naprawdę świetne zadatki.
– Dziękuję, ale w ogóle to jest przykre, że coraz mniej osób chce się uczyć francuskiego.
– Tak, jest to bardzo przykre. Zauważyłem, że tendencja zmienia się na hiszpański.
– Tak, też to zauważyłam.
– A tak w ogóle... To jak Pani nauczyła się francuskiego?
– To jest bardzo dziwne, bo jak chodziłam do podstawówki, to usłyszałam piosenkę Céline Dion "Pour que tu m'aimes encore".
– Naprawdę?!
– Tak, wtedy tak się zafascynowałam, że postanowiłam się nauczyć francuskiego, żeby móc zrozumieć wszystkie piosenki, wywiady itd.
– Nie uwierzy Pani! Kiedyś zastanawiałem się nad tym, czy ta piosenka skłoniła kogoś do nauki francuskiego!
– No to właśnie skłoniła mnie.
– Ale... W podstawówce?
– Tak w 2014 roku.
– O matko! Prawie dziesięć lat temu.
– Tak, niestety. Potem znalazłam sobie gimnazjum, w którym był francuski. Nie było wtedy ich zbyt wiele. Poszłam do tego gimnazjum i wtedy zaczęłam się uczyć tak na poważnie. Potem do liceum chciałam iść do Kopernika w Katowicach, ale że byłam młoda i głupia, do Katowic było daleko, a że moim największym marzeniem była wycieczka do Paryża, dałam się przekupić pani dyrektor. Zależało jej na mnie, bo byłam jedyną osobą reprezentacyjną, bo poza mną nikt nie chciał się uczyć francuskiego.
– Gdzie Pani chodziła do liceum?
– Do dziewiątki.
– Pod jakim wezwaniem?
– Juliusza Słowackiego.
– Aa... nie, to nie znam. Mogę? – Wziął wówczas moje kartki z ćwiczeniami i zapisał mi tytuł książki z której te ćwiczenia pochodziły.
– Moja pani od korepetycji dawała mi jeszcze kserówki z jakiejś innej książki... Takiej... Tam były takie tab...
– Z takiej? – Pokazał mi tą książkę.
– Tak, dokładnie z tej. Chciałabym sobie ją kupić, bo bardzo dobrze mi się z nią pracowało.
– Są do niej jeszcze ćwiczenia, ale tu mam z Panią problem... Ćwiczenia na poziomie średniozaawansowanym będą dla Pani za proste, a te na poziomie zaawansowanym mogą być za trudne.
– Myślę, że nawet jeśli są za trudne, to chcę się z tym zmierzyć.
– Ten kierunek, Francuski po maturze, w tym roku się otworzył, ale było osób na styk. Jest ich dziesięć, ale wiem, że po sesji na pewno ktoś odpadnie. Chodzi o to, że na samym początku musi być minimum, żeby kierunek się otworzył, a potem jak ktoś odpadnie, to jest to nie ważne.
– Rozumiem.
– Wie Pani co? Niech Pani do mnie napisze, a ja przekopię swoje archiwa, materiały i za tydzień dam Pani spis książek, które mogą Pani pomóc.
– Dobrze, dziękuję bardzo! Do widzenia!
– Do widzenia!
    Tamtego dnia się bardzo spieszyłam. Miała być impreza, a z przygotowaniami byłam bardzo w tyle. Jak zwykle mogłam liczyć na Okoń.
    Ten dialog. Ta rozmowa nie dawała mi spokoju. Czułam się tak bardzo dowartościowana, że nie pamiętam kiedy tak dobrze się poczułam z samą sobą. Miałam wrażenie, że doktor Jaśkiewicz nie spodziewał się po mnie takiego poziomu, a tym bardziej nie spodziewał się mojej zawziętości. Wydawało mi się, po głębszej analizie, że chciał naprawić to jak w delikatnie wredny sposób mnie potraktował. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Cały czas miałam w głowie ten dialog.
    Nie byłabym sobą, gdybym komuś się nie wygadała. Dominika stwierdziła, że on chciał mnie poderwać. Natychmiast odrzuciłam to od siebie, chociaż czułam, że to jest głupie, że przy własnym chłopaku nie czułam się nigdy taka mądra, jak przez te 20 minut rozmowy z jakimś dziwnym, bardzo regulaminowym doktorkiem.

Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.Where stories live. Discover now