ROZDZIAŁ XXI ••

10 0 0
                                    

       Tego samego dnia, wypaliłam z uczelni jak najszybciej kierując się w stronę mieszkania mojego ówczesnego chłopaka. Kiedy weszłam do jego mieszkania, atmosfera zrobiła się gęsta na tyle, że można było ją kroić nożem.
– Clément, on ne peut plus être ensemble. (Clément, nie możemy dłużej być razem.) – Powiedziałam zdecydowanie i stanowczo.
Nie dyskutowaliśmy zbyt długo; przedstawiłam mu wszystkie argumenty dlaczego podjęłam taką decyzje i mimo jego prób podważenia tego w jakiś sposób, wyszłam. Pierwszy raz widziałam go w tak złym stanie; płakał i powiedział, że w tej sytuacji nie możemy mieć żadnego kontaktu, gdyż za bardzo mnie kochał. Było mi go bardzo szkoda. Były nawet momenty, że wahałam się czy dobrze zrobiłam, ale wiedziałam, że gdybym była w nim naprawdę zakochana, Michał zniknąłby z mojej głowy.
        Dosyć szybko się pozbierałam po tym zerwaniu. Było trochę gorzej niż przy Marcinie, ale to pewnie dlatego, że Clément był dla mnie dobry i naprawdę go szanowałam i nie chciałam dla niego źle. Przez Weekend zaczęłam sobie szukać tematu na konferencję naukową; szło mi to strasznie opornie, chociaż udało mi się zrobić jakiś delikatny zarys.  Postanowiłam, że pójdę do Michała i porozmawiamy o tym gdyż przecież, skoro miał być współautorem, jemu też musiało to odpowiadać. Poza tym w międzyczasie nauki i pisania pracy licencjackiej pojawiało mi się coraz więcej pytań związanych z negacją, na które obawiałam się, że profesor Głuchowska nie znałaby odpowiedzi. Chciałam w najbliższą środę udać się do Michała na konsultacje z moimi zagwozdkami.
        W weekend napisała do mnie nijaka Klaudia, która miała iść po raz pierwszy na Soirée Multilangue, że jednak jej nie wyjdzie, gdyż jednak będzie miała gramatykę, którą wcześniej miała odwołaną. Wysłała mi ona także zrzut ekranu z Teamsa  wiadomości wykładowcy z którym miała owy przedmiot. Jak się okazało, miała go z Doktorem Jaśkiewiczem. Wiadomość była o treści:
"Szanowni Państwo! Ze względu na śmierć mojej babci byłem zmuszony zrezygnować z wyjazdu na konferencję. Pogrzeb nie pokrywa się z moimi obowiązkami , więc nasza gramatyka w przyszłą środę odbędzie się zgodnie z planem." – Pojawiły mi się dwie lampki w głowie; po pierwsze, dlaczego nie wspomniał mi o tym wyjeździe, skoro snuł ze mną plany na przyszły tydzień? Po drugie jak powinnam się zachować w takiej sytuacji? Z jednej strony o tym teoretycznie nie wiedziałam, więc chyba powinnam zachowywać się jak gdyby nigdy nic, ale z drugiej strony... Może wolał mieć spokój od studentów? Miałam ochotę z drugiej strony okazać mu jakieś wsparcie, gdyż doskonale wiedziałam co to znaczy stracić babcie.
We wtorek przyszłam na uczelnie z dwudziestominutowym wyprzedzeniem. Moje oczy doznały szoku. Przed uczelnią stał Jaśkiewicz paląc papierosa. Patrzył w przestrzeń w okolicach krzaków jego standardowej miejscówki. Udałam, że go nie widzę i zaczęłam grzebać w telefonie przed wejściem. Widziałam jak przeszedł koło mnie nie próbując zainicjować żadnego kontaktu. Wydawało mi się to trochę dziwne, bo ostatnimi czasy, miałam wrażenie, że bardzo się o to starał. Weszłam chwilę za nim, tak żebyśmy się już nie zobaczyli, bo poczułam się trochę niezręcznie w tamtej sytuacji. Kiedy pokonałam parę szklanych drzwi, okazało się, że Michaś stał przy schodach z głową zanurzoną w ekran telefonu.
– Dzień dobry!
– Dzień dobry. – Odpowiedział z rozpromienioną twarzą. Chciałam go przytulić na pocieszenie, po tej wiadomości, ale przecież nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam zapominać, że ja byłam jego studentką.
Wiktor tamtego dnia się nabijał, że dopasowaliśmy się kolorami– ja miałam błękitną vintage sukienkę, a on błękitny sweterek. Wyczekałam jakoś środy i w połowie naszego spotkania z koła naukowego wyszłam, żeby iść do Doktorka na konsultacje. Zapukałam do drzwi sali trzy dwa i nacisnęłam klamkę.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry. – Był tam. Czyli dobrze trafiłam. Nie było mnie tamtego dnia na palarni tak jak zwykle, gdyż przełożyliśmy spotkania naszego koła naukowego z poniedziałku na środę. Ponadto, czułam się zmieszana po wcześniejszym dniu, jak mnie zignorował. Było to trochę do niego niepodobne patrząc na to co się działo w ostatnim czasie.
– Ja mam do Pana pytanie, a poza tym, chyba kartkówka... – I w tamtym właśnie momencie weszła do sali pani Grzybińska. Michałowi trochę zrzedła mina.
– Pani Klaro... Dzisiaj nie dam rady... – Byłam w szoku. Co mu się stało? Najpierw dał mi sto procent swojej uwagi, a teraz mnie olewał?
– Chociaż... Niech Pani poczeka na mnie chwilę pod salą trzy cztery. Zaraz tam przyjdę.
– Dobrze. – Powiedziałam wychodząc z gabinetu. Usiadłam na krzesłach, a po chwili Jaśkiewicz w żółtej kurtce wyszedł w stronę palarni. Nie minęło pięć minut, kiedy ujrzałam go przy wspomnianej sali try cztery zapraszającego mnie gestem ręki do środka.
Weszłam i usiadłam w pierwszej ławce, a on na przeciwko mnie; nie przy biurku. Wziął sobie drugie krzesło i usiadł naprzeciwko mnie i wyciągając teczkę ze łzami w oczach zapytał:
– O co chodzi?
– Chodzi znowu o tą moją negację; zauważyłam, że ta negacja "ne...ni...ni..." jest dziwna, bo tam nie ma żadnych rodzajników, chyba, że pojawia się "pas". Czy według Pana to jest w takim razie restrykcja?
– Nie wiem... Może... Wtedy miała Pani rację, że to zawęża pole do negowania do tylko dwóch aspektów. Mogłaby Pani o tym coś napisać kiedyś skoro nie da się nic na ten temat nic znaleźć. – Powiedział smutnym głosem.
– Panie Doktorze, wszystko dobrze? Wygląda Pan na smutnego... – Rzekłam, a on zakrył swoją twarz prawą ręką.
– Tak.
– Napewno? Nie jest Pan przekonujący...
– Nie! Nie jest dobrze. – I wstał kierując się w stronę okna.
– Można spytać co się stało? – Zapytałam nieśmiało, a Adiunkt siąknął zakatarzonym nosem. Przez kilka sekund była cisza, aż w końcu została przerwana słowami:
– Moja babcia nie żyje. – Nie wiedziałam jak na to zareagować. Nie spodziewałam się, że tak po prostu mi o tym powie.
– Jejku... Bardzo mi przykro.
– Ona mnie wychowała. Zawsze u niej byłem... Rodzice cały czas pracowali, więc to ona stworzyła moje dzieciństwo.
– Panie Doktorze, nie wiem co powinnam zrobić w tej sytuacji... Normalnie bym Pana przytuliła, ale nie jest Pan moim kolegą, a poza tym jesteśmy na uczelni... – Zaczęłam się plątać, a Michaś odwrócił się zapłakany i jak mały chłopiec wyciągnął ręce. Podeszłam więc nieśmiało i dałam mu matczynego przytulasa. Zostaliśmy w tej pozycji jakąś minutę.
– Pani Klaro, nie przyjdę dzisiaj na Soirée Multilangues, ani jutro na Soirée Francophone. – Powiedział zrezygnowany.
– Dobrze, rozumiem.
– Ale wie Pani Co...? Albo w sumie nieważne...
– Nie no... Może Pan powiedzieć.
– Ale... A! Dobra. Może sobie sami, we dwójkę zrobimy Soirée Francophone dzisiaj albo jutro? To by mi bardzo poprawiło humor.
– Jeśli to Panu poprawi humor, to jak najbardziej jestem za!
– Naprawdę?! Przepraszam Panią, ale nie mam ochoty na tego typu wyjścia... Tam będzie dużo ludzi...
– Nic nie szkodzi, przecież to zrozumiałe w Pana sytuacji.
– Dobrze, to widzimy się o dwudziestej na rynku? Tam ma być teraz jarmark świąteczny, więc moglibyśmy się przejść, a potem zobaczymy.
– Super! – Powiedziałam nie wierząc własnym uszom. Czy to miało być coś na wzór randki? Michał potrzebował pocieszenia i wybrał właśnie mnie jako osobę, która ma go podnieść na duchu.
– To Pani Klaro... Ja inaczej sprawdzę czy Pani umie odmieniać czasowniki. Odpuśćmy sobie dzisiaj tą kartkówkę, dobrze?
– Dobrze, nie ma problemu. W takim razie widzimy się o dwudziestej. – I wyszłam z sali kierując się na drugie piętro do dwa pięćdziesiąt pięć. Czy Szanowny Pan Doktor, Michał Jaśkiewicz właśnie zaproponował coś na miarę randki?! Byłam zmieszana, nie wiedziałam co zrobić i bałam się, że nie będę potrafiła się normalnie zachowywać na tym spotkaniu. Musiałam do tego podejść jak do spotkania z kolegą, którego trzeba pocieszyć w żałobie. O dziwo nie miałam ochoty skakać ze szczęścia przez to zaproszenie... Czułam, że przejęłam jego emocje, w sumie nie dziwne. W końcu ja też straciłam babcię w liceum, która również mnie wychowała. Chciałam z Michałem spędzić ten czas miło, wesoło... Nie chciałam, żeby się smucił obok mnie, tym bardziej, że pewnie już wystarczająco czasu miał na to jak był sam w domu.

Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz