ROZDZIAŁ XXV

18 0 0
                                    

      W sobotę, szóstego stycznia pojechałam na piętnastą do Wrocławia; umówiliśmy się z Miśkiem. Pozwolił mi wybrać co będziemy robić, więc trzymając się założenia, że najpierw obowiązki, a potem przyjemności, stwierdziłam, że zajmiemy się naszym artykułem. Kiedy dotarłam, przy herbacie nie zaprzestawaliśmy pracy ani na chwilę aż do godziny około dwudziestej pierwszej. Byłam wykończona, oczy mnie bolały od ciągłego patrzenia się w komputer, bolały mnie plecy i ogólnie byłam zastana. Położyłam się więc na plecach na podłodze, po czym powiedziałam:
– Nie mam siły. Możemy już skończyć na dzisiaj? – Zapytałam błagającym głosem.
– Tak, zrobiliśmy i tak dużo więcej niż myślałem. – Leżałam tak w ciszy przez dobre kilka minut patrząc się w sufit i rozkoszując się tamtą wspaniałą chwilą odpoczynku.
– Napijesz się wina?
– Tak. – Odpowiedziałam bez wahania. Michaś nalał nam jakiegoś różowego wina do kieliszków i zaczęliśmy rozmawiać o naszym dzieciństwie. Kiedy zawartość butelki wina się skończyła, a mój Doktorek wyciągnął wódkę i Colę, już wiedziałam, że nie skończy to się dobrze. Michał zaczął mi opowiadać o swoich doświadczeniach na uniwersytecie jak był w moim wieku. Rozmowa przeniosła się na obgadywanie wykładowców; gdzieś w połowie wypowiedzi o doktor Niemiec, dotarło do mnie, że nie powinnam była tego wszystkiego mówić. Jaśkiewicz jednak był ich kolegą i zawsze mógł im to wszystko powtórzyć. W pewnym momencie padło pytanie, którego w sumie, wcześniej czy później mogłam się spodziewać;
– A co Pani myśli o mnie? – Ponieważ byliśmy o siebie oparci, odwróciłam się do niego, żeby dokładnie widzieć jego twarz. Nasze głowy były blisko, a ja miałam ochotę wykrzyczeć mu "kocham Cię" najgłośniej jak potrafiłam. Zbliżyłam się kilka centymetrów; miałam ochotę go pocałować, ale zrezygnowałam. To jednak był ktoś, kto teoretycznie mógłby być moim wykładowcą. Chciałam pójść do łazienki; nie chciałam odpowiadać na to pytanie. Nagle Michał pociągnął mnie za rękę, a ja lądując na jego klatce piersiowej zatopiłam moje wargi w jego ustach. Czułam jak ręka mojego Doktorka zaplątała się w moich nieokiełznanych tamtego dnia włosach. W pewnym momencie synchronicznie spojrzeliśmy na siebie i kładąc się na kanapie całowaliśmy się nie zwracając uwagi na nic. Przy tym wszystkim byliśmy wtuleni do siebie niczym dwie części skorupki orzechowej. Trochę to trwało, ale przecież totalnie straciłam poczucie czasu; spełniały się właśnie moje sny na jawie, które jeszcze pół roku temu wydawały mi się być tak bardzo nierealne. Potem leżeliśmy w ciszy. Czułam się jak w bajce; mężczyzna, który, byłam pewna, był mężczyzną mojego życia momentami spoglądał na mnie uśmiechając się wstydliwie.      Po jakimś czasie, czułam, że było już późno i powinnam była wracać
– Muszę już wracać. – Rzekłam.
– Tak wcześnie?! – Wtulił się w moje włosy.
– Wcześnie?! Jest już po północy!
– Zamów Ubera, nie chcę, żebyś tak późno sama łaziła po nocach.
– Ale... Ja wolę... – Nie miałam pieniędzy, żeby tak po prostu wrócić sobie Uberem, chciałam iść na autobus.
– Zresztą ja Ci zamówię. Przeze mnie tak się zasiedzieliśmy, więc jestem Ci coś winien. – Zaoferował Michał. Miałam delikatne wyrzuty sumienia, gdyż bardzo często mi coś kupował. Z drugiej strony, zawsze uważałam, że to mężczyzna powinien mieć większy wkład finansowy w związku. Jeśli więc bylibyśmy w związku, nie wyobrażałabym sobie tego inaczej.
– Ale Michał...
– Żadne „ale" będziemy cały czas gadać przez telefon, żebym miał pewność, że bezpiecznie wróciłaś.
– Aa... No dobrze. – Doktorek odprowadził mnie do taksówki, a potem rozmawialiśmy przez telefon całą drogę. Miałam nadzieję, że ta sytuacja postawiła sprawę jasno i wszystko będzie się toczyło w jednym kierunku. Wydawało mi się, że Michałowi też się wszystko wyklarowało, bo nie przestał się odzywać tak jak po naszym pierwszym pocałunku.
     Okazało się, że Michał chyba był zadowolony z przebiegu wydarzeń, gdyż we wtorek rozmawialiśmy razem na palarni, w środę z zupełnie inną energią niż zawsze; miałam wrażenie, że było tak... "luźniej", bez spięcia;
– Jak tam kolokwium z Passé Simple?
– Lepiej niż myślałam. Czasowniki niby były trudne, ale randki z Bescherelle'm popłaciły. – Michał zrobił dziwną minę; jakby się czegoś wystraszył.
– Co? Czyli kartkówki z Bescherelle'a traktowałaś jak randki? – Zapytał. Częściowo tak traktowałam te nasze spotkania na konsultacjach, ale przecież nie mogłam tego powiedzieć.
– Nie, No co Ty? Ja bardzo lubię sobie robić randki z sobą. Zamykam się u siebie, robię sobie herbatę, albo piję wino, puszczam sobie muzykę klasyczną, zasiadam w fotelu, biorę do ręki Bescherelle albo Grevisse'a i mając na sobie maseczkę, w jakiejś ładnej piżamce sobie spędzam tak kilka godzin.
– Chciałbym to zobaczyć, bo ciężko mi w to uwierzyć.
– Może kiedyś będziesz miał szansę. – Powiedziałam zalotnie się uśmiechając.
– No to Klari, nie wydaje mi się w tym wypadku, żeby kartkówki z Bescherelle'a miały jakiś sens. Znasz już ten Bescherelle wzdłuż i w szerz. Może zajmijmy się lepiej tym artykułem.
– A wyślesz mi w końcu ten artykuł, który mam przeczytać? – Rzekłam ironicznie.
– Tak, tylko napisz do mnie i mi przypomnij. – Poprosił, po czym przed nami z nikąd znalazła się  Ewelina Szpak.
– Michał, masz chwilę? – Zapytała cicho.
– A o co chodzi? – Pytał Michał. Miałam wrażenie, że zadał to pytanie w taki sposób jakby chciał, żeby sobie jak najszybciej poszła.
– To może ja już sobie pójdę. – Palnęłam. Może wykładowczyni nie chciała, żebym była obecna przy tej rozmowie.
– Nie! Czekaj! Proszę zaczekać. Nie ustaliliśmy jeszcze wszystkiego. – Próbował mnie zatrzymać.
– Michał, musimy porozmawiać, nie sądzisz? – Nalegała kobieta. Michał odszedł z nią kawałek, a ja zobaczyłam jak Ewelina poprawia mu kurtkę na wysokości szyi. Poczułam ukłucie w sercu. Michał po chwili się odsunął, a za kilka chwil znajdował się już koło mnie. Ewelina Szpak minęła nas ze smutną miną. Ciekawa byłam wybitnie o co chodziło, ale nie chciałam wyjść na dociekliwą.
     Przez następne dni spotykaliśmy się praktycznie codziennie; standardowo widzieliśmy się na Soirée Multilangue, a w czwartek na Soirée Francophone. Byłam zachwycona, bo jak mnie odprowadzał gdzieś, trzymaliśmy się za ręce, a na przywitanie i pożegnanie, zawsze mogłam spodziewać się buziaka. Takiego prawdziwego; nie w policzek. Oczywiście wszystko to poza uczelnią . Prawił mi różne komplementy i nazywał mnie swoim "klarichanie".
     Warto było tak długo czekać nie tracąc nadziei. Szczerze mówiąc, gdzieś w głębi mnie od początku było ziarno pewności, że dojdziemy do takiego momentu.

Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.Where stories live. Discover now