ROZDZIAŁ V

18 0 0
                                    

    Gdy przerwa świąteczna się skończyła, byłam już doskonale przygotowana na piątek. We wtorek ubrałam swoją vintage sukienkę za kolano z bufiastymi rękawami, w której czułam się jak milion dolarów. Zrobiłam sobie lepszy makijaż i pokręciłam włosy. Stwierdziłam, że zrobię wszystko tamtego dnia, żeby mnie zobaczył, bo tamtego dnia, byłam najlepszą wersją siebie. Zależało mi na tym, aby był to wtorek, żeby nie sądził, że stroję się tak dla niego. W końcu do końca semestru zostały tylko dwa piątki, a to on miał myśleć, że sam mnie zauważył, i że jako pierwszy zaczął się o mnie starać, a nie na odwrót.
    O godzinie w której miał pojawić się na uczelni, umówiłam się przy wejściu z Dominiką. Niestety jedyna osoba, która tam mnie widziała, to była pani Tutaj. Po jej zajęciach kończyłam, gdyż odwołali nam informatykę, a ja na godzinę siedemnastą jechałam na koncert do szkoły muzycznej z mamą, więc miała być po mnie dopiero o szesnastej.
    Byłam zdesperowana i po gramatyce opisowej natychmiastowo udałam się na górę, żebyśmy minęli się w korytarzu. Na moje szczęście Michał nie skończył jeszcze zajęć. Powtarzając to, co kiedyś, spowolniłam tempo, ale tym razem konsekwentnie patrzałam obojętnie w dal. Nie wiem, czy mnie widział, bo nie patrzyłam, ale zszedł potem tymi samymi schodami, którymi ja wchodziłam– tymi co prowadziły na palarnie. Przeczekałam przerwę i zaczęłam kierować się tam, gdzie on. Miałam w rękach dużą pomarańczową teczkę z gramatyką opisową. Po zejściu na dół rozejrzałam się; na palarni go nie było. Wystraszyłam się, że wrócił z niej jeszcze inną drogą. Patrząc się w teczkę, zrobiłam kilka zrezygnowanych kroków w stronę wejścia, a moje oczy po chwili ogarnęły główny korytarz od lewej do prawej, a potem znów zatopiły się w gramatyce opisowej.
    Nagle uzmysłowiłam sobie, że tam przecież szła moja jakże znajoma szczupła sylwetka. Podniosłam więc wzrok, i tak! To był Michał, tyle, że w żółtej kurtce. Byłam zachwycona, ale nie pokazywałam tego po sobie. Szłam średnio szybkim tempem patrząc się dalej w teczkę mając na twarzy skupioną minę. Na pewno mnie zauważył. Szedł wówczas wyprostowany patrząc przed siebie. Byłam zachwycona i usatysfakcjonowana.
    Jakoś około piętnastej czterdzieści pięć była po mnie mama i pojechałyśmy na koncert. Spotkałam się tam i panią Fiskowską- moją panią od francuskiego z gimnazjum i liceum i porozmawiałyśmy. Było bardzo intensywnie; żartowałyśmy sobie i było bardzo sympatycznie. Ale co z tego? W głowie miałam cały czas Michała. Po powrocie do domu zaczęłam już się zastanawiać nad dokładnym przebiegiem piątkowej rozmowy z Doktorkiem i nad tym co będę miała na sobie, czy to będzie wystarczające. Z jednej strony stresowałam się tym bardzo, a z drugiej nie mogłam się doczekać.

*    *    *

    W końcu przyszedł piątek. Mój wyczekiwany dzień. Tamtego dnia nie byłam w stanie się skupić. Miałam przygotowane pytania na kartce, ale mimo wszystko cały czas nad nimi myślałam, żeby nie palnąć jakiejś głupoty.
    O dziwo, tamtego dnia Michał nie spóźnił się ani minuty. Wszedł dokładnie na moją rozmowę z Wiktorią, podczas której rozmawiałyśmy o książkach do gramatyki. Próbowałam się do niego naturalnie uśmiechać i jednocześnie nie wyglądać na spiętą, ale miałam wrażenie, że mi to nie wychodziło. Kiedy on pierwszy nawiązywał kontakt wzrokowy, ja natychmiastowo go urywałam. Starałam się robić to w miarę łagodnie, żeby nie wyglądać na złą. Podczas zajęć zadawałam różne pytania, odpowiadałam... Starałam się poświęcić sto procent swojej uwagi na temacie, a nie na Doktorku.
    Po zajęciach starałam się pakować jak najwolniej, żeby zostać z Jaśkiewiczem sam na sam. Przyznam, że trochę mi to nie wyszło, ale już jako jedna z ostatnich osób podeszłam i powiedziałam nieśmiało:
– Przepraszam. – Michał wówczas podniósł głowę z zainteresowaniem.
– Bo ja mam pytanie.
– Tak?
– Chciałam się upewnić, czy napewno dobrze rozumiem użycie Impératif'u Passé.
– Ojejku. Ale nigdzie Pani tego nie usłyszy.
– Czy to jest trochę tak jak z Futur Antérieur? Że na przykład jak jest "Aies fini ce travail à mardi"?
– Tak... No tak, miej skończoną pracę do tego czasu.
– Ale proszę o tym zapomnieć. Nigdzie Pani tego nie usłyszy.
– Dobrze, a czy mogę jeszcze Panu, to znaczy jeszcze mam kilka... Ale w sumie nie chcę zabierać czasu. – Dodałam cała czerwona na twarzy.
– Proszę bardzo! Słucham. – Powiedział. Niby byliśmy sami, ale ja i tak czułam obecność innych ludzi. No tak! po kilku sekundach zaczęła wchodzić inna grupa podczas gdy ja wyciskałam z siebie coś na kształt słów:
– Mam pytanie jeszcze do tego... Sekunda. Wyciągnę książkę... O tutaj... – Pokazałam Mu, a za mną wówczas jakiś inny i nieznajomy mi głos nagle powiedział "hej"! Michał na sekundę odwrócił głowę i odpowiedział z uśmiechem, a ja cały czas ułomnie tłumaczyłam swoją wątpliwość:
– Bo chodzi o ten przykład... To znaczy tu jest napisane, o takiej zasadzie, że... Na przykład jak tutaj... Hmm... Il a du courage, ale il a le courage de dire la vérité...
– Tak, bo tutaj chodzi o to, że tutaj...– przerwał mi, a ja jemu:
– Tak, ja to wszystko rozumiem, ale jak uczyłam się do kolokwium, to pojawił się taki przykład, gdzie ja, zgodnie z tą zasadą, użyłabym rodzajnika określonego, a tu jest jednak inaczej. O tutaj! W przykładzie osiemnastym. Tu as de la chance...– Zaczął patrzeć na ten przykład ze zdumieniem. Położył swoją rękę na usta i przez chwilę milczał.
– Chyba, że to tak jest specjalnie, że chodzi o "trochę" szczęścia...– dodałam.
– Nie... – Powiedział pewnym głosem, ale jednak z nutą wątpliwości.
    W tamtym momencie weszła do sali osoba, która wcześniej się z nim witała.
– Może chodźmy stąd gdzieś indziej. Nie zajmujmy pani profesor sali. – mruknął.
– Nie, nie przeszkadzajcie sobie. – Odparła złotowłosa wykładowczyni w średnim wieku. Michał zaczął się nerwowo pakować, wziął swoje rzeczy i wyszłam z nim. Obydwoje stanęliśmy nieporadnie na kilka sekund nie wiedząc co dalej.
– Może tutaj. Znajdzie się tu dla nas wolne miejsce? – zareagował kierując się w stronę korytarza prowadzącego do bufetu.
– Chyba tak. – Powiedziałam bardzo wstydliwie. Ręce mi się trzęsły jakbym była co najmniej po dziesięciu kawach. Nie byłam w stanie nad tym zapanować. Usiedliśmy obok siebie i podczas gdy on rozważał dalej na ten temat, ja rozmarzona zerkałam na jego twarz, oczy, usta, włosy. Od czasu do czasu odwracałam wzrok w przestrzeń próbując skupić się na tym co mówi.
– To znaczy ta forma jest na pewno poprawna, ale szczerze, nie odpowiem Pani teraz na to pytanie. Sprawdzę to i dam Pani znać.
– No ja właśnie raczej naturalnie powiedziałabym "de la", ale przez to, że wtedy sobie robiłam rodzajniki, to mi się to w oczy rzuciło.
– No ja raczej też powiedziałbym "de la". No bo to jest tak jak z tym "temps". Zawsze się to podaje jako przykład. Ale w tej sytuacji... Nie wiem. – Odparł lekko się rozśmiechując.
– Jaka jest różnica pomiędzy "choir", a "choisir"?
– Hmm... Choir i choisir...
– To są synonimy?
– No właśnie... Chyba tak... To znaczy z językoznawczego punktu widzenia, musi być chociaż minimalna różnica, ale tego Pani też nigdzie nie usłyszy ani nie zobaczy.
– Rozumiem, że ewentualnie w literaturze, bo stamtąd właśnie to wzięłam.
– Tak. – Odrzekł z uśmiechem.
– Dziękuję bardzo. Jeszcze mam pytanie co do tego. Nie rozumiem tej zależności. – Powiedziałam. Słuchałam połowicznie. Próbowałam mu podać jakiś przykład na dowód tego, że zrozumiałam, ale jak na złość, nic mi wtedy nie chciało przyjść do głowy. Zaczęłam się strasznie motać, aż w końcu stwierdziłam, że przechodzimy do następnego pytania. Ale jakiego? Wtedy totalnie wyleciało mi z głowy o co chciałam zapytać. Zaczęłam skakać po książce, non stop powtarzając "To!... Nie... Jednak nie..."
– To chyba wszystko.. Miałam jeszcze o coś spytać, ale wyleciało mi z głowy. – Palnęłam. Na moje szczęście nie odszedł, tylko wrócił do pierwszego pytania, a ja w międzyczasie jakbym wyczarowała kartkę z pytaniami, które wcześniej zapisałam.
– Wie Pan co... ? Jednak znalazłam kartkę, na której miałam zapisane pytania. – Wystrzeliłam. Zadałam mu te pytania, ale kompletnie nie pamiętam czego one dotyczyły, bo jedyne na czym się wtedy skupiałam, to było ciepło, które czułam. Ciepło jego ręki. Była ona tak blisko, że jedno drgnięcie, a poczulibyśmy delikatne muśnięcie. Miałam już chyba nie motylki w brzuchu, a ćmy, które nigdy nie mogą dotrzeć do światła.
    Na koniec serdecznie mu podziękowałam, a on jednocześnie uśmiechając się powiedział, że nie ma za co. Wstałam, wzięłam swoje rzeczy i nie wiedziałam w którą stronę iść. Moje nogi samoistnie poszły w tą samą stronę co nogi Michała, który po chwili czekał na mnie w drzwiach, po to, aby mnie przepuścić. Przeszłam obok niego, zresztą tak samo jak jakieś piętnaście minut wcześniej. Wtedy z kolei przeszłam pod jego ręką, gdyż wtedy, to ja znalazłam się pierwsza przy drzwiach, a on w tamtej sytuacji, jakby nie chciał dopuścić, abym to ja się wysilała.
    Wyprzedził mnie i cały czas powtarzał sobie te dwa zdania na głos. Była to na tyle dziwna i niezręczna sytuacja, że nie wiedziałam, czy powinnam była dołączyć do niego i rozmawiać, czy zwolnić jeszcze bardziej, czy może odwrócić się w odwrotną stronę i iść w przeciwnym kierunku. Jego tempo było dwuznaczne. Coś tam mu odpowiedziałam, ale wówczas mój stan emocjonalny sprawił, że nie pamiętam co do dziś. Stanęłam przed szklanymi drzwiami i ubrałam płaszcz. Nasz dystans zwiększył się na tyle, że podczas gdy ja wchodziłam na klatkę schodową, On z niej wychodził. Szedł na palarnie i przed klatką schodową zakładał swoją żółtą kurtkę. Czułam jego wzrok na sobie. Odprowadził mnie aż nie zniknęłam za zakrętem. Ostatnie, co mógł zobaczyć, to moją wyprostowaną, dumną sylwetkę idącą średnio szybkim tempem w kierunku wyjścia.

*     *    *

    Po wyjściu szybko pojechałam do domu, aby się spakować, bo razem z Ockoś miałyśmy jechać do Zosi Sadowskiej do Katowic na weekend. W pociągu oczywiście wszystko jej opowiedziałam w akompaniamencie ogromnych emocji. Cały wieczór myślami byłam dalej na tych siedzeniach z Michałem.
    Nagle, zupełnie niespodziewanie, po godzinie osiemnastej, spojrzałam na telefon. Doktorek do mnie napisał. Postanowiłam nie wchodzić na chat tamtego dnia, ale wyświetliło mi się, że znalazł odpowiedź na moje pytanie. Nie mogłam się doczekać następnego dnia. W sobotę postanowiłam, że przecież nie otworzę wiadomości zaraz po obudzeniu. Stwierdziłam, że zrobię to późnym wieczorem, kiedy to on mógł być w trakcie oglądania jakiegoś filmu albo serialu. Kiedy zerknąłby na telefon, zobaczyłby moją wiadomość i siłą rzeczy pomyślałby o mnie.
    Ledwo wytrzymałam do godziny dwudziestej pierwszej trzydzieści cztery. Napisałam mu "merci beaucoup" dodając uśmiechniętą buźkę. Oczywiste było to, że wyświetli wiadomość dopiero w poniedziałek, ale jeszcze bardziej oczywiste było to, że moja wiadomość mu się na pewno wyświetliła w powiadomieniach.
    Mój ukochany Adiunkt wysłał mi linka do forum i przyznał, że zasada o którą go pytałam nie była mu znana. Napisał również, że jeśli moje wątpliwości pozostaną, to zaprasza po zajęciach. Jego wiadomość była zakończona "Miłego weekendu" oraz emotikonem nie tym co każdy każdemu wysyła, a takim, który musiał wybrać na swojej iphonowej klawiaturze.
    Miałam ogromną nadzieję, że czekał na piątek równie bardzo jak ja i że nie mógł przestać o mnie myśleć równie bardzo jak ja o nim.

Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.Where stories live. Discover now