ROZDZIAŁ III •

24 0 0
                                    

    Następnego dnia poszłam na uczelnie. Ładnie się ubrałam i pomalowałam; miałam na sobie nienaganną czarną sukienkę przed kolano. Była ona w stylu vintage z delikatnie bufiastymi rękawami. Moje usta nie były czerwone, ale dosyć wyraziste. Kolorem pasowały idealnie do butów, purpurowych rękawiczek z frędzlami oraz do vintage kapelusza w stylu lat dwudziestych/ trzydziestych. Moje włosy były delikatnie pogniecione, a odcięcie w sukience idealnie podkreślało moją talię. Rzadko tak mam, ale tamtego dnia patrząc w lustro, byłam z siebie naprawdę dumna. Kiedy pojawiłam się na uczelni, w sumie podobnie jak zawsze, oczy wszystkich skierowały się w moją stronę. Wiktoria kiedyś powiedziała mi "Klara, każdy tydzień z Tobą to fashion week". Było to bardzo miłe i mocno zapadło mi w pamięć. Powiedziała mi też, że pewnie godzinami stoję przed szafą i zastanawiam się w co się ubiorę. No... Nie była to prawda, ale jej słowa dodały mi bardzo dużo pewności siebie jeśli chodzi o moje stylizacje.
    Czułam się dobrze z tym, że zwracam na siebie uwagę; wydawało mi się, że widocznie faktycznie dobrze wyglądam i że może to choć w małym procencie zadziała.
    Byłam okropnie przerażona tym kolokwium. Przed zajęciami z doktor Eweliną Szpak uczyłam się, powtarzałam, zadawałam pytania osobom z mojej grupy. Mój strach mocno wpłynął na innych; "Jak Klara się tak stresuje, to znaczy, że jest czym". Dosłownie wszyscy na sprawnościach zintegrowanych powtarzaliśmy participe'y passé, zasady związane z dopełnieniem bliższym i dalszym i całą resztę.
    Zajęcia się skończyły, miała być gramatyka. Michał jak zwykle się spóźniał, a my mieliśmy nadzieje, że po piętnastu minutach zbierzemy się i pójdziemy. To znaczy... Ja udawałam, że trzymałam się tej nadziei, żeby grupa nie miała żadnych podejrzeń co do moich uczuć. W rzeczywistości bardzo chciałam napisać to kolokwium, bardzo chciałam, żeby przyszedł.
    Po około dziesięciu minutach spóźnienia wszedł. Jak zwykle miał na sobie granatowe jeansy, sweterek marki Tommy Hilfiger i pod spodem koszulę.
– Bonjour! – powiedział wyciągając papiery ze swojego eleganckiego skórzanego plecaka.
– Bonjour! – odpowiedzieliśmy.
– Comment allez- vous aujourd'hui?
– Ça va, et vous?
– Ça va, merci. – wyciągnął listę obecności i zaczął sprawdzać.
– Pani Maria? Jest, Pan Wiktor? Jest. Pani Paulina?
– Jestem.
– Pani Klara jest, Pan Julian? Jest. – Zawsze mnie widział... Nigdy nie musiał się upewniać, czy aby napewno jestem. Po sprawdzeniu obecności powiedział:
– Bon, rozsiadamy się. – Nie mam pojęcia jak to się stało, ale byłam zadowolona z tego powodu; zostało mi ostatnie miejsce w pierwszej ławce. Prawie naprzeciwko Michała. Wewnętrznie się ucieszyłam. Rozdał kolokwia; nie były aż takie trudne jak sobie wyobrażałam. W międzyczasie, kiedy my pisaliśmy, On oglądał coś na telefonie, czasami się rozglądając. Parę razy wstał i przeszedł się po sali. Na pracę mieliśmy trzydzieści minut, a ja skończyłam po piętnastu. Kazał nam nie wstawać, tylko wysiedzieć na miejscach do końca. Miałam ochotę patrzeć na Niego jak na obrazek przez tą resztę czasu, jednak wolałam udawać, że totalnie mnie nie obchodzi, a wręcz pokazać, lekkie znudzenie. Wydawało mi się, że w taki właśnie sposób skutecznie zamaskuję swoje emocje.
    Kiedy czas minął, wróciliśmy na swoje miejsca i zaczęliśmy przerabiać czasy przyszłe. Po kilku minutach Jego tłumaczenia, miałam wrażenie, że tłumaczył tylko mnie. Cały czas zerkał na mnie. Czasami spotykaliśmy się na trochę dłużej wzrokiem, ale ja próbowałam nie robić maślanych oczu. Wydaje mi się, że udało mi się to. Zajęcia przeciągnął prawie dziesięć minut, a ja nie próbowałam pakować się jak najdłużej, tylko wyszłam razem z osobami, z którymi akurat tamtego dnia siedziałam. Jak zwykle za to przed wejściem na wydział nadmiernie długo sprawdzałam autobus, czekałam chwilę na kogoś, ale niestety nie wyszedł. No tak... Miał przecież konsultacje...
    I znowu miałam cały weekend, który mogłam przeznaczyć na fantazje i stres przed oceną z kolokwium.

*    *    *
    Weekend minął dosyć szybko, bo byłam w pracy.
Poniedziałek. Wstałam o dziwo na wykłady i w międzyczasie przygotowywałam sobie materiały na korepetycje. Bogu dzięki w ostatniej chwili sobie przypomniałam, że tamtego dnia miałam napisać zaległe kolokwium z hiszpańskiego o trzynastej. Szybko się ubrałam, umyłam zęby i mama zawiozła mnie na uczelnie. Nie napisałam tego kolokwium dobrze, ale zdałam.
    Tamtego dnia byłam wybitnie załamana; chciało mi się płakać, cały czas myślałam o tym, że moje myśli i pragnienia nie miały żadnego sensu. Przecież to był zwykły wykładowca, a ja byłam zwykłą studentką. Na dodatek jedną z wielu, która ma takie zachcianki co do Jaśkiewicza. Z tą myślą poszłam spać.
Kiedy się obudziłam, było stosunkowo wcześnie. Zawsze zasypiam kiedy mam na ósmą, więc skorzystałam z okazji i trochę lepiej się ubrałam i pomalowałam tylko rzęsy. Miałam na sobie czarną luźną, ale elegancką sukienkę, czarne kryjące rajstopy i czarną oversizową marynarkę. Nosiłam tą marynarkę od niepamiętnych czasów, zawsze i do wszystkiego. Była mimo to w bardzo dobrym stanie. Byłam tamtego dnia równie przybita, tak jak dzień wcześniej.
    Moje pierwsze zajęcia to był hiszpański. Potem miałam historię literatury, z której chciałam uciec, ale ostatecznie zostałam. Potem mieliśmy długą przerwę do za piętnaście druga, więc jakieś dwadzieścia minut przed końcem, poszłam sobie kupić bułkę do bufetu na dole. Wracając, na schodach uświadomiłam sobie, że przecież tamtego dnia był wtorek, a Michał miał zajęcia od trzynastej czterdzieści pięć w sali dwa czterdzieści siedem. W momencie, w którym sobie to uświadamiałam, wpadłam na schodach na jakąś dziewczynę, gdyż moją uwagę przykuła idąca szybko szczupła sylwetka w stronę schodów prowadzących do sali dwa czterdzieści siedem. Pomyślałam sobie "Na pewno to był Jaśkiewicz". Pobiegłam więc schodami do góry, między innymi po swoje rzeczy, ale też w nadziei, że miniemy się w korytarzu.
    Dziewczyny, które pilnowały mi rzeczy, z którymi powtarzałam wcześniej fonetykę, z której mieliśmy mieć zaliczenie o trzynastej czterdzieści pięć, pakowały się bardzo wolno. Powiedziałam więc im, że ja jeszcze idę do toalety i prawie pobiegłam w stronę sali dwa czterdzieści siedem. I tak! Bingo! Przez drzwi od strony schodów zobaczyłam Michała. W moim brzuchu poczułam stado motyli, których nie sposób było zignorować. Michał, jak przystało na gentlemana, przepuścił mnie w drzwiach, a ja na ten gest odpowiedziałam Mu cichym i nieśmiałym "dzień dobry". Również mi odpowiedział, a w momencie, kiedy ja pospiesznie przechodziłam przez drzwi, a On trzymał je za klamkę jednocześnie opierając ich ciężar o swoje plecy, miałam wrażenie, że nasze sylwetki znajdowały się tak blisko siebie, że bez problemu mogliśmy poczuć swoje perfumy. On moje być może poczuł, ale ja Jego nie. Przecież nie miałam węchu już prawie rok. W tamtym momencie zaczęło mnie to irytować. Głupi wypadek. Tamtego dnia Jaśkiewicz miał na sobie standardowo– granatowe jeansy, błękitny sweterek Tommiego Hiligera, a pod spodem koszulę w granatowo czerwoną kratkę.
    Na zaliczenie z fonetyki poszłam jako druga. Specjalnie jako druga, żeby pomyśleć potem nad planem, co zrobić, żeby "przypadkiem" spotkać Go drugi raz. Dostałam piątkę. Nie zrobiłam ani jednego błędu. Byłam usatysfakcjonowana, ale w tamtym momencie liczył się plan działania. Co zrobić? Stałam przez chwilę z osobami, które zaliczenie miały jeszcze przed sobą.
– Wiecie co, ja idę na górę, żeby się jeszcze pouczyć.
– Na tłumaczenioznawstwo?
– Nie... Yyy... Na francuski.
– Aa, oki. – I poszłam. Oczywiście tak, żeby minąć salę dwa czterdzieści siedem. Każda sala u nas na wydziale ma takie podłużne okno przy drzwiach, że widać co się dzieje w sali i z sali widać co się dzieje na zewnątrz. Wiele razy rozwiązało to problem szukania sali bez konieczności pukania i wchodzenia do każdej po kolei.
    Oczywiście skorzystałam z tego. Kiedy byłam w pobliżu sali zajęć mojego obiektu westchnień, drastycznie spowolniłam tępo, do takiego, żeby mimo wszystko dalej wyglądało naturalnie. W sali widziałam Michała kompletnie pochłoniętego tłumaczeniem czegoś. Nie potrafiłam oderwać wzroku, kiedy niespodziewanie on popatrzył mi prosto w nie. Poczułam dyskomfort, a motyle w moim brzuchu ponownie się uaktywniły. Miałam ochotę cofnąć czas, żeby nie patrzeć na niego. Usiadłam sobie za drzwiami przy sali dwa czterdzieści siedem, ale w stronę stołówki. Zaczęłam się uczyć francuskiego, hiszpańskiego i tak dalej i nawet nie wiem kiedy minęła mi ta godzina.
    Następne zajęcia miał mieć w sali dwa trzynaście, więc czysto teoretycznie powinien był przejść koło mnie. W związku z tym, zadbałam o to, aby w moich rękach znajdował się francuski w tamtym momencie. Nie potrafiłam się wtedy skupić na nauce, ale wydaje mi się, że wyglądałam mimo wszystko na pochłoniętą. Miałam w jednej ręce ćwiczenia z gramatyki, a w drugiej Bescherelle i oprócz tego jednocześnie sobie coś szeptałam pod nosem. Kątem oka widziałam jak poszedł inną drogą. Chociaż, być może wyszedł na papierosa, bo ubrał kurtkę. Nie wiem. Siedziałam tam do końca przerwy, a potem udałam się na zajęcia z informatyki. Ja kończyłam o siedemnastej, tak jak on.
    Po zakończeniu zajęć postanowiłam jak zwykle przeciągnąć przed wejściem na wydział. Niespodziewanie idąc do schodów zobaczyłam mojego Doktorka przez okno, które widoczne było przez patio w sali dwa trzynaście. Postanowiłam zejść właśnie tymi schodami; obok sali dwa trzynaście. Nie miało prawa wyglądać to podejrzanie, bo szłam wtedy z Julkiem. Kiedy zeszłam na dół, ubrałam się przy schodach w nadziei, że On akurat będzie schodził. Niestety ani moje ubieranie się przy schodach, ani długie sprawdzanie autobusu, ani powolne iście na przystanek nie doprowadziły do "przypadkowego" spotkania.
    Jak stałam z Frankiem na przystanku, to chyba po pięciu minutach zauważyłam jak pędzi i mija tłum studentów paląc jednocześnie papierosa. Strasznie mnie to rozkojarzyło, a Franek na pewno to zauważył. Wracając do domu zaczęły mnie nachodzić jeszcze bardziej frustrujące myśli: "A co jak On mnie unika"?, "A co jeśli On uważa, że jestem dziwna"?. Nie potrafiłam o tym przestać myśleć. Wyczekiwałam piątku, bo doszłam do wniosku, że w sumie, nie dawałam mu żadnych sygnałów. Cały czas się od tego wzbraniałam. "A co jeśli On też się wzbraniał"?, "A co jeśli On myślał "Ja jestem jakimś starym wykładowcą, jednym z wielu, a to moja studentka"?".
    Postanowiłam, że w piątek dam mu delikatne sygnały wraz z zielonym światełkiem. W międzyczasie, tego samego dnia pojawiły się wyniki z kolokwium z gramatyki. Miałam ochotę skakać ze szczęścia; dostałam piątkę. Tą samą ocenę dostała też Beata, co mi się trochę mniej podobało, ale ważne, że dostałam pięć, a nie cztery, a nie cztery i pół. Byłam bardzo szczęśliwa. Chciałam tylko zobaczyć to kolokwium, żeby zobaczyć jakie błędy zrobiłam.

Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang