ROZDZIAŁ VII •

54 1 0
                                    

Minął weekend. We wtorek poszłam na uczelnie kompletnie nie myśląc czy spotkam Michała. Następnego dnia miałam mieć egzaminy, więc byłam bardzo zestresowana. Poza tym, byłam zakopana prasówkami, przez co bałam się, że nie zdążę ze wszystkim. Jakoś po gramatyce opisowej poszliśmy pod salę informatyczną, ale nie było tam miejsca żeby usiąść. Moja reakcja była szybka; "To może chodźmy tam"? wskazując w stronę sali, w której zajęcia miał Jaśkiewicz. Cała grupa oczywiście się zgodziła, a my już po kilku sekundach zobaczyliśmy szczupłą Sylwetkę w żółtej kurtce wychodzącą z sali dwa czterdzieści siedem.
– Dzień dobry! – Powiedzieliśmy nierówno z entuzjazmem. Doktorek odpowiedział z powagą nie odwracając wzroku od wyimaginowanego celu. Byłam z tego powodu skonsternowana. Szłam wówczas obok Wiktora i się w miarę głośno z czegoś śmialiśmy i ogólnie byliśmy czymś mocno rozbawieni. Miałam gdzieś głęboko nadzieję wielkości ziarenka piasku, że może był taki poważny, bo poczuł lekką zazdrość.
Kiedy go minęliśmy, Ola odwróciła się za nim pokazując serduszko palcami. Potem spojrzała na mnie i powiedziała, że uwielbia go. Wynikła potem rozmowa między nami wszystkimi, że musimy coś zrobić, żeby dalej mieć z nim gramatykę. Wyczułam, że nie tylko Ola, ale jeszcze parę innych osób bardzo lubiło Michała. Nie wiedziałam czy tak bardzo jak ja, ale na tyle, żeby napisać podanie z prośbą o kontynuację ćwiczeń z nim. Tą częścią oczywiście ja się zajęłam, ale mimo wszystko postanowiliśmy, że w najbliższy piątek zapytamy go, co on o tym sądzi.
Reszta tygodnia minęła błyskawicznie, bo działo się bardzo dużo stresujących rzeczy. Był egzamin z tłumaczenioznawstwa, który zdałam na trzy. Potem był kolejny egzamin z tekstu technicznego z którego dostałam trzy i pół, ale zamierzałam to poprawić. W czwartek była moja rozmowa z doktor Grzybińską. Bardzo się stresowałam, ale uspokoiłam się kiedy powiedziała mi, że widzi, że nie jestem zwykłą studentką, która chce tylko napisać pracę, obronić i powiedzieć "papa". Zapadło mi to w pamięć.

* * *

Przyszedł piątek. Nawet nie zdążyłam przeczytać do końca artykułu o "ne explétif". Byłam roztrzepana tamtego dnia. Sprawności zintegrowane minęły, a Michał jak zwykle się spóźnił. Na wejściu rutynowo zapytał czy "ça va".
– My mamy wszyscy do Pana pytanie. – odpaliłam. Po wcześniejszej rozmowie dowiedziałam się, że Doktorek wzbudza taki respekt, że nawet o coś takiego każdy bał się zapytać. Wiedziałam, że jak nie wezmę sprawy w swoje ręce, to nawet się niczego nie dowiemy.
– Czy to już pewne, że nie będziemy mieć już  z Panem w przyszłym semestrze?
– Tak. – Powiedział zdecydowanie podnosząc głowę z zaciekawieniem.
– A czy gdybyśmy napisali podanie, to mogłoby się to zmienić?
– Na dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent nie. – Odpowiedział pewnie.
– Aha. – Nastała cisza. Ja spuściłam wzrok i smutnie spojrzałam na swoje rzeczy. On patrzył na mnie równie smutnym wzrokiem.
– Mnie też jest przykro. Chciałem wam to na końcu powiedzieć, ale naprawdę dobrze mi się z Państwem pracowało. Dawno nie postawiłem tylu dobrych ocen na końcu semestru. Chyba nawet od kilku lat. Niestety to nie zależy ode mnie... W normalnych warunkach, pewnie by się udało, ale ja już dostałem bardzo dużo nadgodzin, bo jedna osoba niespodziewanie odeszła na urlop na semestr. – mówił. Mówił niby do wszystkich cały czas patrząc mi prosto w oczy. Jego wzrok był tak intensywny, że nie byłam w stanie go wytrzymać.
Po tej jakże emocjonującej rozmowie zaczął się strasznie motać; zaczął sprawdzać obecność ze złej listy, pomylił materiały na zajęcia, zapomniał oddać nam kolokwiów... Ewidentnie był myślami w tej rozmowie cały czas. Ja w trakcie zajęć popełniłam kilka głupich błędów, ale też nasunęły mi się nowe pytania. Miałam do niego i tak pójść po zajęciach, bo coś, co kiedyś mi tłumaczył, dalej nie było dla mnie jasne. Skończyliśmy nieszczęśliwie piętnaście minut wcześniej, aby wypełnić ankiety, przez co wyszedł z sali pierwszy. My wszyscy siedzieliśmy. Kiedy wyszłam z uczelni minęłam  go na zewnątrz jak palił papierosa. Miał głowę spuszczoną w dół. Powiedziałam mu "do widzenia" i poszłam na autobus. Poczułam ogromny smutek. Tak miało wyglądać nasze ostatnie spotkanie?! Mój autobus miał przyjechać za piętnaście minut.
Impulsywnie postanowiłam, że wracam. Musiałam tam iść! Nie mogło być inaczej. Poszłam niepewnie na trzecie piętro do sali trzy dwa. Sali, a właściwie gabinetu jego konsultacji. Zapukałam trzy razy, ale niestety nikt nie otworzył. Jakaś dziewczyna tam siedziała, ale oprócz gabinetu trzy dwa, było ich jeszcze co najmniej pięć. Usiadłam więc na krzesłach i postanowiłam poczekać nie dłużej niż dziesięć minut. Siedziałam tak przeglądając coś w telefonie. Było mi przykro... Minęło już dziewięć minut, a jego dalej nie było. Po chwili ujrzałam za szklanymi drzwiami jego sylwetkę w błękitnym sweterku z mocno zdumioną twarzą.
– Dzień dobry, ja mam do Pana jeszcze pytanie. Ono mi nie da spokoju. Autobus miałam za długo, więc wróciłam. – Powiedziałam nieśmiało drżącym głosem. Staliśmy dość blisko, co szczerze mówiąc uświadomiłam sobie dopiero będąc w domu.
– Dobrze, proszę tylko dać mi minutkę. Pani pisze kolokwium, tak? – Powiedział z delikatnym uśmiechem. Jak się okazało, tamta dziewczyna też czekała na niego. W międzyczasie, jakaś kobieta wykładowczyni weszła do trzy dwa, gdyż też akurat chyba wtedy miała tam konsultacje.
Po kilku chwilach, najpierw weszła osoba pisząca kolokwium, a za chwilę Michał poprosił mnie do środka. Kiedy weszłam, on był na drugim końcu pomieszczenia, ale już się kierował z uśmiechem w stronę stolika, który stał na środku. Usiedliśmy przy nim obydwoje i zaczęłam od pytania, które pojawiło mi się na zajęciach. Dotyczyło ono Gérondif'u. Bez problemu doszliśmy w sumie o co mi chodzi i chyba myślał, że to było to "ważne" pytanie. Ja natomiast sięgnęłam po książkę z jego polecenia. Powiedziałam, czego dalej nie rozumiałam; dotyczyło to rodzajników. Nie potrafił mi tego wytłumaczyć. Za każdym razem, kiedy wydawało mu się, że znalazł idealne zdanie, po mojej analizie i padających kolejnych pytaniach, okazywało się, że to zdanie nie było jednak idealne. Kilka razy się zawiesił i patrzyliśmy sobie w oczy przez kilka sekund, obydwoje z roześmianymi twarzami, jakby śmiejącymi się z własnej ułomności.
Jakoś mi się w końcu udało. Problem wówczas polegał na tym, że podczas konsultacji pojawiło mi się kolejne pytanie.
– Dobrze, dziękuję! Ja już chyba muszę iść bo im więcej wiem, tym mam więcej pytań. – Powiedziałam chowając jednocześnie książkę.
– Ale to... Proszę pytać. – Zareagował nieśmiało. Usiadłam więc znowu na przeciwko niego i zadałam kolejne pytanie. Zaczął mi tłumaczyć. Zrozumiałam, bo "rzuciłam" regułką. Poza tym, było mi to znane, tylko myślałam, że to miało jakieś drugie, głębsze dno. Do rozmowy włączyła się wówczas ta blond– wykładowczyni, próbując mi wytłumaczyć to samo na włoskich przykładach. To było trochę dziwne, bo ja zdążyłam już powiedzieć kilka razy, że rozumiem, Michał zdążył przyznać mi rację, a oni tłumaczyli dalej. Zaczął zapalczywie mi rysować obrazki na kartce, aby wytłumaczyć na rysunkach.
W pewnym momencie, Michał, chcąc przerwać tej blondynce burknął lekko zirytowanym głosem:
– Tylko, że nie wiem jak we włoskim, ale we francuskim można użyć rodzajnika nieokreślonego do prawdy ogólnej. – Po czym odwrócił się w moją stronę. Niestety pani blondynka cały czas kontynuowała swój dyskurs, przechodząc z przykładami na angielski. Michał odwrócił swoją sylwetkę delikatnie w jej kierunku i coś tam niby odpowiadał, ale to był bardziej jej monolog, dopóki ja się nie odezwałam:
– Nie wiem. Nie umiem angielskiego. – Powiedziałam z lekką ignorancją. Michał odwrócił się w moją stronę wytrzeszczając oczy:
– Jak to Pani nie umie Angielskiego?! – Rzekł z ogromnym szokiem w głosie.
– Nie lubię tego języka, nie podoba mi się... A poza tym, to całe życie byłam zmuszana do nauki angielskiego, więc postanowiłam, że po maturze, moja przygoda z językiem angielskim się kończy. – Powiedziałam pewnie z przekąsem i ziarnem nonszalancji.
– W sumie ja zrobiłem dokładnie to samo i teraz żałuję. – Odpowiedział szczerze zawiedzionym głosem.
Blondynka oczywiście dalej kontynuowała swoje wywody, a my chyba obydwoje przestaliśmy jej słuchać.
– Dziękuję bardzo! Do widzenia! – powiedziałam nieśmiało z uśmiechem i wzrokiem wpatrzonym w jego oczy.
– Proszę, tu jest jeszcze ta kartka, może sobie Pani ją wziąć na pamiątkę. – Powiedział zdecydowanie, choć ja wyczułam tam odrobinę niepewności.
– Wezmę, bo tam jest tytuł tej książki. – Książki, której tytuł mi napisał i polecił w trakcie tłumaczenia. Zdecydowanie się podniosłam i wyszłam z gabinetu mówiąc "do widzenia".

Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.Where stories live. Discover now