ROZDZIAŁ XV •

11 0 0
                                    

W środę postanowiłam zebrać się na odwagę i pójść stricte do Michasia z pytaniami związanymi z negacją, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi ani w Grevissie, ani w Gramatyce Sorbońskiej, ani nigdzie w internecie, ani nawet u profesor Głuchowskiej. Zanim jednak poszłam pod salę trzy cztery, o godzinie trzynastej udałam się do doktor Michalskiej- mojej promotorki, po jakąś książkę napisaną przez profesora Bielickiego. Następnie, już przy sali trzy dwa, zdjęłam płaszcz, i podczas gdy przygotowywałam się psychicznie i fizycznie do spotkania z moim Adiunktem, zobaczyłam go zbliżającego się do drzwi w żółtej kurtce.
Pospiesznie się zebrałam i bez większego namysłu i zawahania podeszłam do niego mówiąc:
– Dzień dobry, czy ja mogę mieć do Pana kilka pytań? – Michał się chyba tego nie spodziewał, bo miał delikatnie zdziwioną twarz.
– Yhm...– Jęknął nerwowo szamotając pękiem kluczy znajdującym się w jego dłoni. Nie potrafił znaleźć tego odpowiedniego.
– Zapraszam! – Rzekł puszczając mnie przodem do sali. Weszłam tam w ciszy, czując się jak u siebie. Rozkładając się ze wszystkim przy stole, zaczęłam:
– Zważając na to, że zajmuje się Pan negacją...
– Oj, nie powiedziałbym tak. – Przerwał mi, po czym zaczął się podśmiechiwać pod nosem.
– Ale pisał coś tam Pan Doktor o negacji, prawda?
– No tak, kiedyś zajmowałem się bardzo specyficznym typem negacji...
– No właśnie, no to w związku z tym, że zajmował się Pan kiedyś negacją, postanowiłam przyjść właśnie do Pana, bo piszę z tego pracę licencjacką. – Rzekłam pewnie, trochę nonszalancko, po czym usiadłam. Językoznawca usiadł obok mnie i patrzył uważnie na moje dłonie. Nagle, Jaśkiewiczowi bawiącemu się nerwowo w tamtym momencie czerwonym długopisem spadła od niego zatyczka. Wpadła pod moje krzesło, a ja kiedy chciałam się zaoferować pomocą w podniesieniu jej, jego głowa była już na wysokości moich bioder oddalona o około trzydzieści centymetrów. Poczułam się trochę niezręcznie, ale próbowałam zachować klasę zachowując spokój, nie robiąc żadnych nerwowych ruchów, ani nie komentując tego. Książka, którą dała mi doktor Michalska, leżała tuż po mojej prawej stronie podczas gdy ja grzebiąc w zeszycie szukałam kartki zatytułowanej "pytania do prof. Głuchowskiej".
– Ma Pani bardzo trudną książkę. – Rzekł z przejęciem.
– Tak? Nie wiem, doktor Michalska mi ją pożyczyła.
– Próbowałem do niej sięgać na magisterce, ale cokolwiek z niej wyciągnąłem dopiero na doktoracie. Jest trudna, ale czy tam coś jest w ogóle o negacji?
– Tak, tak... Jest zaznaczone. – Powiedziałam, a Michał już otworzył ją na stronie, gdzie była karteczka samoprzylepna. Ja spokojnie szukałam pytań, a Michał czułam, że zerkał na moją twarz, ręce, ową kartkę...
– O! Mam! A więc negacja "ne... ni... ni..."... Co to jest za typ negacji?
– Wszystko zależy jakie Pani typy negacji wyróżnia...
– To znaczy?
– Jakiej Pani metody się trzyma.
– Trochę każdej, w sensie... Ja jestem na etapie czytania, robienia sobie notatek i mam taki trochę misz masz w głowie, bo nie wiem na czym dokładnie mam się skupić.
– Ja Pani powiem tak... Jest tyle klasyfikacji negacji, że trudno to nazwać bez jakichkolwiek podstaw...
– Ale to, to jest negacja absolutna, restryktywna...– Przerwałam z delikatną irytacją w głosie.
– A, więc w ten sposób. No jak dla mnie, to nie ma tu restrykcji... To jest tylko moja opinia, ale jak dla mnie, to jest negacja absolutna. – Powiedział stanowczym głosem, po czym zaczął zagłębiać się w kartkę przepełnioną szybkimi myślami i jakimiś przykładami. Zaczął się do tego odnosić i wypytywać mnie o formę jaką przybrałam. Zaczęliśmy bardzo zapalczywie dyskutować i prawie w ogóle nie zwróciliśmy uwagi na wejście doktor Grzybińskiej do pomieszczenia. Wchodziliśmy sobie w zdania, przerywaliśmy sobie wzajemnie... Ogólny chaos, ale doszliśmy do jakiś ostatecznych wniosków co powinnam była zrobić w konkretnej sytuacji. Pokazałam mu nawet próbną część tego co już zdążyłam napisać, a on powiedział, że dokładnie tak sobie to wyobrażał i żebym kontynuowała to co robię, ale na innym korpusie, gdyż stwierdził, że gdybym robiła tak dalej, to wyszłaby mi z tego książka, która mogłaby być moją rozprawą doktorską.
– Dziękuję bardzo! Już chyba wszystko wiem.
– A z tym "ne... ni... ni...", to według mnie to jest negacja absolutna.
– A mogę spytać dlaczego? – Powiedziałam z powagą. Michał wówczas zaczął omiatać całe pomieszczenie wzrokiem.
– Ten typ zawęża negacje tylko do dwóch aspektów. – Tego ewidentnie się nie spodziewał. Uśmiechnął się do siebie, spojrzał na mnie z tym samym wyrazem twarzy, po czym powiedział:
– To może spytajmy się o zdanie pani Doktor! Kasiu? – Wypalił spontanicznie. Doktor Grzybińska nie była ewidentnie skupiona na tym, o czym rozmawialiśmy, gdyż zaczęła mówić o tym, o czym rozmawialiśmy jakieś pięć minut temu.
– No słuchajcie, ja uważam, że jak promotor mówi, żeby skupić się na predykacie negacji, to trzeba to zrobić. – Powiedziała, jakby to dla niej było oczywiste.
– Ale z tego co ja zrozumiałem, to doktor Michalska sama nie wie na czym ma się skupić i z formy tego co każe robić Pani Klarze nie wynika żadna systematyczność. Czy dobrze Panią zrozumiałem?
– Tak, doktor Michalska, miała gdzieś iść się o coś pytać i przyznała mi sama, że nie wie za bardzo jak się za to zabrać. – Odpowiedziałam, zresztą zgodnie z prawdą.
– No to Pani Klaro, musi się Pani zdecydować. – Rzekła kobieta.
– Ale Kasiu, Pani Klara robi wszystko co sugeruje jej promotor, więc ja bym się tutaj raczej zastanawiał nad kompetencjami Marty. – Dodał z irytacją mój Doktorek.
– No masz racje Michał. – Powiedziała opiekunka naszego koła po czym gdzieś wyszła.
– Bardzo dziękuję Pani Klaro, ale niestety mam jeszcze kogoś na krótką poprawę.
Stanęło na tym, że musiałam się zapoznać z teorią predykatu negacji i wybrać inny korpus. Po spędzeniu prawie godziny w tym jakże już słynnym gabinecie, rozemocjonowana pobiegłam na palarnie zaciągnąć się parę razy, a następnie na zajęcia z doktor Grzybińską w grupie Dominiki. Obydwie się spóźniłyśmy na zajęcia, gdyż Dominika nie mogła wytrzymać, żeby dowiedzieć się co się działo na domniemanej z mojej strony randce. Po zajęciach, idąc w stronę wyjścia, widziałam, że mój Adiunkt stał w kolejce po klucz do jakiejś sali. Zeszłam po drodze do toalety, a kiedy ostatecznie skierowałam się w stronę drzwi wejścia głównego, zobaczyłam Michałka rozmawiającego z Eweliną Szpak. Kiedy spotkaliśmy się wzrokiem, uśmiechnąwszy się do niego kącikiem ust, Michał powiedział głośno:
– Dobra, idę bo nie zdążę... – I tylko tyle usłyszałam. Kiedy wyszłam i stanęłam, żeby sprawdzić autobus, wyszła Ewelina Szpak, przeszła tuż koło mnie z grobową miną. Nigdy jej nie lubiłam, w związku z czym, nie powiedziałam jej "dzień dobry". Chwilę po niej wybiegła Dominika razem z Sebą i zaczęła mi szybko i roztrzepanie mówić, że widziała Jaśkiewicza i że szedł w kompletnie inną stronę niż ja. "Czy poszedł specjalnie na inną palarnie, jak zobaczył, że ja idę przed wejście główne"? Pomyślałam sobie.
Kiedy Seba został i wspólnie ekscytowaliśmy się właśnie napisanym dyktandem, zza drzwi wyłoniła się słynna żółta kurtka. Jej właściciel oddalił się do swojego standardowego miejsca do palenia, ale cały czas patrzył na mnie. Na pewno patrzył na mnie, bo byliśmy na tej palarni w trójkę, a jego sylwetka była zwrócona prostopadle do nas. Odchodząc na autobus, zaczęłam opatulać się szalikiem, gdyż tamtego dnia był pierwszy prawdziwy mróz w tamtym sezonie. Udałam, że go nie zauważyłam i popędziłam w stronę pasów.
Tym razem na pewno o mnie myślał co najmniej do końca dnia, jak nie tygodnia. Ja czułam się w tamtym momencie z niewiadomo jakiego powodu jak femme fatale. Czułam się jak królowa w jego oczach. Naprawdę nie wiem skąd mi się to wzięło, ale wyczułam jakąś nerwowość w tym jego zachowaniu. Czułam się jak zakazany owoc w Edenie, który kusi, ale nie wiesz czy jak go zjesz to faktycznie będzie piekło, czy jeszcze większy raj. Moje zainteresowanie gramatyką i głębokie zanurzenie w naukowym świecie było dla niego jak wąż, który daje mu złe rady i zachęca do niedozwolonego.
Przez weekend nabrałam niewyjaśnionej pewności, że go zdobędę. Że bez względu na to co się wydarzy, w końcu przestanie oponować i się złamie myśląc przy tym, że to on poderwał mnie. Prawda była jedna; ja miałam opracowane taktyki, które za każdym razem wyglądały bardziej jak czysty przypadek, a jemu na pewno wydawało się, że to przeznaczenie.

Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.Where stories live. Discover now