ROZDZIAŁ XXII ••

11 0 0
                                    

Tego samego dnia, kilka minut po godzinie dwudziestej spotkaliśmy się na rynku pod kościołem. Michał się uśmiechnął na mój widok i dał mocnego przytulasa na powitanie. Zaczęliśmy spacerować pomiędzy jeszcze nieotwartymi jarmarkowymi budkami.
– Panie Doktorze, jeśli to Pana pocieszy, to moja babcia, która też mnie wychowywała, również nie żyje. – Wyznałam z powagą.
– Bardzo mi przykro... Długo już?
– Trzy... Nie. Trzy i dwa... Już Pięć lat. Byłam wtedy w pierwszej klasie liceum.
– Czyli mnie rozumiesz...
– Tak! I wiem, że na pewno Pana babcia była w podeszłym wieku, nie była pewnie w najlepszej formie, więc jest jej lepiej. Ona na pewno teraz przy Panu jest i nie chciałaby, żeby Pan płakał z tego powodu...
– No niby tak, ale to trudne... Ja miałem wrażenie, że ona będzie żyła wiecznie.
– Panie Doktorze, moja prababcia mówiła, że im dłużej człowiek żyje, tym bardziej się do niego przywiązujemy. Osobiście, uważam, że to święta prawda, choć trudno to zaakceptować. Mówiła też, że jak jej siostra zmarła i bardzo opłakiwała jej śmierć, ciocia się jej przyśniła i powiedziała, żeby już nie płakała, bo topi się w jej łzach.
– Dziękuję, to co mówisz, dużo dla mnie znaczy... – I szliśmy przez chwilę w ciszy w kierunku biblioteki uniwersyteckiej.
– Chyba babcia i prababcia były dla Ciebie bardzo ważnymi osobami... Prawda?
– Tak, ale Panie Doktorze, nie rozmawiajmy teraz o mnie, teraz jest Pana moment. – Powiedziałam łagodnie.
– Dobrze, a możemy tak sobie już nie panować? Michał jestem. – Powiedział uśmiechnięty wyciągając do mnie rękę.
– Klara. – Rzekłam odwzajemniając gest. Nie mogłam dojść do siebie. Czy Michał Jaśkiewicz właśnie oficjalnie przeszedł ze mną na prywatną stopę?! Byłam przeszczęśliwa.
– Ale wie Pan co?
– Michał. – Poprawił mnie.
– Przepraszam. Michał... To nie będzie chyba dla mnie takie proste, żeby mówić do Ciebie na Ty. Kwestia przyzwyczajenia...
– No to, żeby przyspieszyć ten proces, za każdego "pana" będzie kara.
– Kara? Jaka kara? – Roześmiałam się.
– Jeszcze nie wiem, ale na bieżąco będę coś wymyślał. – Czułam, że coraz bardziej się zakochuję...
– Albo mi się wydaje, albo zaczyna padać. – Powiedziałam. Miałam nadzieję, że się gdzieś schowamy, ale Michaś był przygotowany.
– Spokojnie, mam parasolkę. – Powiedział grzebiąc w plecaku.
– Wydaje mi się, że tak będzie prościej. – Powiedział wyciągając ramię w moją stronę. Nie oponowałam i poszliśmy w kierunku dworca.
        Włóczyliśmy się w ten sposób po deszczowym Wrocławiu przez jakąś godzinę. Rozmawialiśmy o totalnych głupotach. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że z takim szanowanym Doktorem można tak luźno porozmawiać o wszystkim. Rozmawialiśmy o różnych głupich błędach jakie popełniliśmy kiedyś w języku francuskim, o ulubionych filmach, muzyce... W pewnym momencie Michał otulił mocno moją dłoń swoją. Jego była ciepła, wręcz gorąca.
– Jejku, jak Ty zmarzłaś! Może chodźmy gdzieś się zagrzać?
– No dobrze. – Odpowiedziałam z uśmiechem.
– To może jakiś drink na Rynku? – Zaproponował, po czym z okolic ulicy Piotra Skargi udaliśmy się w stronę wrocławskiego Nowego Świata. Weszliśmy do Casa de la Musica i zaczęliśmy przeglądać Menu. Ja byłam zdecydowana; chciałam piwo. W końcu byłam biedną, marnie zarabiającą studentką.
– Nie mogę się zdecydować... Wybierz mi jakiegoś dobrego drinka. – Powiedział Adiunkt podając mi kartę.
– No ja na przykład lubię Mojito, albo Sex on the Beach.
– Ale nie...Powiedz mi po prostu nazwę.
– Hmm... W sumie to Negroni wygląda dobrze... Nie wiem co Pan lubi... – Dodałam niepewnie.
– Dzięki! To poproszę dwa Negroni. – Powiedział do barmana.
– Ale Panie... To znaczy Michał! Przecież ja sama mogę sobie kupić. – Rzekłam zakłopotana.
– Nie. To jest kara. Dwa razy usłyszałem "pan". – Roześmiał się obejmując mnie w talii.
Kiedy odebraliśmy napoje, udaliśmy się na koniec baru. Usiedliśmy na przeciwko siebie i patrzyliśmy sobie w oczy bez słowa. Było to dla mnie trochę onieśmielające, ale próbowałam nie dać tego po sobie poznać. W pewnym momencie, Michał się zaśmiał i spojrzał w dół.
– Co? Czemu się śmiejesz?
– Nie... Nic...
– No powiedz!
– No po prostu się uśmiecham! Jesteś urocza. – Jejku! Jaśkiewicz powiedział mi, że jestem urocza! Wydawało mi się, że to sen. – Siedzieliśmy tak jeszcze długo, a kiedy już kończyłam mojego drinka, powiedziałam:
– Muszę sprawdzić autobus.
– Kur...! Zapomniałem. Mogłem nie pić i Cię zawieźć. – Wykrzyknął ze szczerym zirytowaniem.
– Michał, ale przecież sobie poradzę...
– Ale ja się będę martwił, czy na pewno bezpiecznie wróciłaś do domu. To chociaż Cię odprowadzę na przystanek. – Był taki opiekuńczy... Bałam się, że Michał chciał się ze mną tylko kolegować... A ja chciałam tylko związku. Po skończonym drinku, ubraliśmy się i wyszliśmy.
– Wiesz co? Ja tak sobie myślałam dzisiaj o tym "ne... ni... ni... "... A może napisalibyśmy o tym artykuł na konferencję?
– Nie wolałabyś sobie tego zostawić na doktorat? Byłby to bardzo dobry temat, żeby się rozpisać.
– Szczerze, myślałam, żeby na doktoracie się rozpisać na temat konsekwencji wywoływanych przez negację.
– Nie rozumiem.
– Negacja wywołuje różne skutki, na przykład przejście rodzajnika w "de", albo w niektórych expressions verbales subjonctif. Jest tego z pewnością dużo więcej, ale to są takie pierwsze, które przychodzą mi do głowy.
– Jejku! Nigdy o tym nie pomyślałem w ten sposób. Teraz pokazujesz mi dziury, które mogłem zalepić jak byłem bardziej zanurzony w temacie. – Powiedział z uznaniem.
– Dalej możesz je zalepić!
– Nie. Widzę jak Ty w to wszystko jesteś zaangażowana. Nie chcę Ci tego kraść, to wszystko, to Twoje pomysły.
– Ale przecież możesz mi pomóc w zalepianiu tych dziur! Tym bardziej, że pamiętam jak mówiłeś, że ta desambiguizacja już Ci się znudziła.
– No możemy napisać razem parę artykułów, ale nie chcę, żeby Ci się tematy skończyły...
– Ale przecież najwyżej sobie znajdę nowe.
– W sumie... Pani w tak krótkim czasie znalazła tyle tematów, na które ja nie wpadłem, że nie wątpię w to. – Przegadywaliśmy się. Kiedy dotarliśmy na przystanek, mój autobus akurat przyjechał. Michaś pocałował mnie w policzek i uścisnął na pożegnanie.
Przez całą drogę uśmiechałam się jak głupia. Czułam się jakbym wracała z bardzo udanej randki. Z randki z mężczyzną, który był we mnie bardziej zakochany niż ja w nim. Czy to w ogóle było możliwie? Wydawało mi się, że nie da się być bardziej zakochanym niż ja byłam... W sumie nawet nie wiedziałam, czy Michał patrzył na to z tej samej perspektywy, ale moja intuicja mówiła mi, że tak. Z całych sił chciałam w to wierzyć.
Całą drogę przegadałam z Dominiką, która była tak podekscytowana, że od razu zadzwoniła do Ani, gdyż one dwie od samego początku nam bardzo kibicowały. Nie traciły nadziei nawet wtedy, kiedy ja ją traciłam. Zawsze były pewne tego, że kiedyś ja i Michał, będziemy razem. W tamtym okresie, też powoli zaczynałam w to szczerze wierzyć. W końcu wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły mi, że Michał był mną zainteresowany.

Szanowny Panie Doktorze, mam pytanie.Where stories live. Discover now