I.3.

70 14 5
                                    

– Bieg na czterysta metrów dziewcząt – zaczął wyczytywać organizator. – Nagrody wręczy dyrektor miejskiego wydziału edukacji i sportu, pan Tomasz Więcek.

Wezwany urzędnik wszedł na podwyższenie i pomachał zgromadzonym. Polityka. Wszędzie polityka – powtórzyłam w głowie ulubione powiedzenie mojego taty.

– Miejsce trzecie, Malwina Bystra z liceum ogólnokształcącego numer dwa.

Wyczytana dziewczyna weszła na stopień.

– Miejsce drugie, Weronika Mazurek, zespół szkół ekonomicznych.

Kolejna uczestniczka weszła na swój stopień.

– Miejsce pierwsze, Iwetta Marczak, liceum ogólnokształcące numer jeden!

Wspięłam się na swój stopień podium. Pierwsze miejsce. To bardzo przyjemne uczucie. Szczególnie, że moi przyjaciele wiwatowali i narobili hałasu za dziesięć osób. A potem z głośnika poleciała piosenka grupy Queen „We are the champions" i poczułam, jak łezka kręci mi się w oku. To było coś.

Urzędnik założył nam na szyje medale i pogratulował. Nie kojarzyłam gościa. Chyba dyrektorował tam od niedawna, bo już nieraz ktoś wręczał mi medale i dyplomy, i to nie był on. Mój tata na pewno by to jakoś skomentował, ale nie zamierzałam mu o tym opowiadać.

Zaraz po zawodach biegackich wróciliśmy na halę sportową w naszej szkole, gdzie miał odbyć się turniej koszykarski. Zgłosiły się tylko cztery drużyny, więc Daniel był pewien, że nasza szkoła wygra. My też mieliśmy taką nadzieję. Przez te trzy lata nabraliśmy trochę szkolnego patriotyzmu. Jedynka górą!

Tak jak przewidziałam, Daniel grał świetnie. Nawet ja musiałam przyznać, że na boisku przeistaczał się w inną osobę. Nie był tym irytującym dryblasem, w dodatku półgłówkiem, tylko gwiazdą, geniuszem. A to, co wyprawiał z piłką...

– Widzisz, jakie on ma duże dłonie? – szepnęła mi do ucha Milena.

– Ma prawie dwa metry wzrostu, to normalne – parsknęłam.

– Ale rozumiesz, że w takim razie wszystko musi mieć duże? – spytała moja przyjaciółka sugestywnie.

Zemdliło mnie na myśl o tym, co zasugerowała. Czy ona naprawdę myśli o jego... przyrodzeniu? No bo raczej nie chodziło jej o stopy.

– Jezu, Mila – wygarnęłam jej. – Opanuj się.

– Nie mogę – syknęła. – Jest mi gorąco, ręce mi drżą, a serce wali jak głupie. Myślisz, że się zakochałam?

Naprawdę należał jej się zimny okład na czoło. Daniel był jak irytujący brat. Nie można było się w nim zakochać. Co innego Rob... Spojrzałam na naszego drugiego kumpla. Naprawdę źle ze mną, skoro zastanawiam się, dlaczego znowu usiadł obok Mili i z dala ode mnie.

Wyglądało na to, że wszyscy mieliśmy jakiś problem z dojrzewaniem, który położył się cieniem na naszej nierozłączności od jedenastu lat. Z drugiej strony może to i lepiej, że nie interesowaliśmy się ludźmi spoza naszej paczki. Przecież wtedy rozeszlibyśmy się za swoimi wybrankami na cztery strony świata. Ale co ja opowiadam? Lepiej? Przecież ten nasz układ to była jakaś katastrofa!

Drużyna naszej szkoły z Danielem, jako kapitanem, wygrała turniej, pokonując najpierw zespół z drugiego ogólniaka, a potem z zespołu szkół technicznych. Mecz o trzecie miejsce wygrał ekonomik, a drugie liceum zostało pokonane. Odwieczna dominacja jedynki w naszym mieście była jak zawsze wyraźna. Lepiej wypadaliśmy w olimpiadach przedmiotowych i zawodach sportowych, lepiej zdawaliśmy matury. A oni nas za to nienawidzili.

Drużyna Daniela triumfowała. Trzymali się za bary i podskakiwali.

– W imieniu zwycięzców turnieju puchar od burmistrza naszego miasta odbierze kapitan drużyny pierwszego liceum ogólnokształcącego, Daniel Kosowski. Gratulacje!

Cała nasza trójka wstała z miejsc i zaczęła bić brawo i piszczeć. Dan nam pomachał, a potem odebrał nagrodę od burmistrza.

– Ależ on się zrobił męski – westchnęła Mila, patrząc na naszego przyjaciela. – Jak ja mam teraz przejść obok niego obojętnie?

– Rob, pomóż, bo zwariuję – poprosiłam kolegę. – Musimy jej przemówić do rozumu.

– A co chcesz jej powiedzieć? – zainteresował się Robert.

– Że nie może patrzeć na Daniela jak głodny pies na kawałek kiełbasy.

– Podpisuję się obiema rękami.

– A on może się tak gapić na ciebie? – spytała sfrustrowana Milena.

– Noooo... też nie powinien – przyznałam uczciwie. – I wolałabym, żeby tego nie robił.

– A jak to zamierzasz wyegzekwować?

– Myślę, że wszyscy musimy poważnie porozmawiać.

– A o czym? – zainteresował się znowu Rob.

– O tym, że musimy sobie ustalić jakieś zasady, żeby nasza przyjaźń przetrwała.

– Jakie zasady?

– Nie sraj we własnym gnieździe? – zaproponowała Milena. Niezupełnie o to mi chodziło, ale w jednym miała rację. Nie powinniśmy przynosić problemów z zewnątrz do naszej paczki. Tylko ten problem akurat pochodził od wewnątrz.

– Ja popieram Milę. – Stanęłam murem za przyjaciółką. – Jeśli zależy nam na naszej paczce...

– To co? – zainteresował się Daniel, który zaraz pojawił się za moimi plecami. Nie powiem, że go nie wyczułam, zanim się odezwał...

– Zaczniemy od tego, że weźmiesz prysznic. Spociłeś się jak świnia – prychnęłam.

– A pójdziesz ze mną? – zagadał, co spowodowało, że ja wściekle parsknęłam, Milena zrobiła obrażoną minę, a Roberto przewrócił oczami.

– O tym właśnie mówiłam – odparłam, patrząc na Milę i Roba. – TY – wskazałam palcem na Daniela – idziesz pod prysznic i przebierasz się w czyste ciuchy, bo inaczej nigdzie z nami nie pójdziesz.

– Dobra, dobra – zajęczał Dan i skierował się do szatni.

– A wy – spojrzałam na resztę przyjaciół – pomożecie mi utemperować tego głupka. Seksizmu nie zamierzam tolerować.

– Uuuuuu – zawył Rob. – Nasza Iwcia się wyemancypowała.

Że co? Chyba muszę się oczytać.

– Dobrze, że nie pozwala sobie wejść na głowę – stwierdziła Mila. – Daniel powinien się zachowywać. Nie jesteśmy już dzieciakami.

– Pozostaje nam to powiedzieć tak, żeby się nie obraził – zauważyłam.

– To facet, przejdzie mu – stwierdził Rob.

– Ja tam myślę, że Dan jest wrażliwy i tylko skrywa się za powłoką cwaniaka – rozmarzyła się Milena.

Oboje z Robertem przewróciliśmy oczami, a ja znowu uznałam, że jesteśmy jak bratnie dusze. No to daleka droga przed nami...

*

Kilkanaście minut później Daniel przyszedł do nas w normalnym ubraniu. A więc jednak miał coś ze sobą i tylko się zgrywał.

– To gdzie idziemy? – spytał nonszalancko.

– NA LODY! – odpowiedzieliśmy zgodnie we troje.

– Po co ja w ogóle pytałem? – zaśmiał się. – Lodziarnia Marcello? – spytał, wymieniając nazwę włoskiej lodziarnio-cukierni, należącej do rodziców Roberta, którego nazwisko brzmiało Maricielo*. Prawie jak „marzyciel", prawda?

– Tak jest, kapitanie! – Mila zaśmiała się nerwowo. Ale Dan docenił komplement, bo uśmiechnął się do niej wdzięcznie.

Znowu ja i Rob przewróciliśmy oczami.



<3<3<3

* wł. morskie niebo, czyt. mariczielo.

JA CIEBIE, TY NIE MNIE...Where stories live. Discover now