I.4.

121 18 3
                                    

 Kawiarnia, cukiernia i lodziarnia Marcello była jedynym miejscem w naszym mieście, w którym lody były robione samodzielnie, a nie z proszków od Schöllera, Algidy czy Zielonej Budki. Smaki nie ograniczały się do podstawowej palety. Ojciec Roba przechodził sam siebie, co roku wymyślając nowe. Na każde otwarcie sezonu lodowego, które przypadało pierwszego czerwca właśnie, wpadaliśmy tam naszą paczką i wybieraliśmy.

Buongiorno, i miei amici!* – przywitał się z nami Marcello Maricielo, znany jako tata Roba.

– Dzień dobry panu – przywitała się Mila.

Ciao, papa. – To był Roberto.

Buongiorno – odpowiedziałam ja. Rob znał włoski od urodzenia, a ja pilnie uczyłam się w szkole. Nie. Nie robiłam tego, żeby się dostać na medycynę. Od zawsze imponowało mi, z jaką łatwością Rob przeskakiwał między językami. Chciałam tak samo.

– Siema. – Daniel przybił piątkę panu Maricielo.

No tak, zawsze musi zrobić wiochę.

– Rozumiem, że lody dla wszystkich? – spytał pan Marcello, tym razem po polsku. Mieszkał w naszym kraju prawie od dwudziestu lat, zdążył się nauczyć. Akcent mu jednak pozostał.

– Już się nie mogę doczekać. – Pisnęła Mila. – Co nowego pan stworzył?

– Milena.

– Tak mam na imię.

– Milena to nazwa lodów. Roberto wymyślił. – Pan Marcello wskazała na syna, który się zawstydził. – Jogurt waniliowy.

Kurczę, mój potencjalnie ulubiony smak nazwał jej imieniem?

Mila wyglądała na zachwyconą.

No trudno, jakoś to przeżyję.

– Coś jeszcze? – spytałam neutralnie.

– Ivetta.

Och, to ja też mam swoje lody?

– Czyli?

– Capuccino z bezą.

Brzmi pysznie.

– Niech mi pan powie, czy są jakieś męskie imiona? Możemy spróbować Roberta? – zażartowałam.

– W życiu! Moje lody mają wyłącznie kobiece imiona.

– No trudno – westchnęłam. – Co jeszcze ciekawego?

– Cytryna, marakuja i kumkwat, wykrzywia twarz – zaśmiał się cukiernik.

– A jak ma na imię ta kompozycja?

– Elżbieta. Jak moja żona – zażartował. – Elisabetta, mi amore**.

Roberto i Daniel się roześmiali. No tak, męska solidarność.

– Ty mnie, synu, nie zdradź. – Pan Marcello pokiwał palcem.

– A coś słodkiego? – wtrąciłam.

– Rafaela, biała czekolada z migdałami i kokosem? Viviana, czyli muffinka z konfiturą malinową?

– I jak tu się zdecydować? – Westchnęłam.

– A słodko-słone smaki pan ma? – spytała Milena, która była wielką fanką słonego karmelu.

Si. Słone orzeszki w karmelu, czyli Carolina, solone pistacje, czyli Paolina.

– Biorę oba – zdecydowała.

– A jakieś wykwintne smaki? – spytał Rob, podpuszczając ojca.

JA CIEBIE, TY NIE MNIE...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz