V.2.

86 17 2
                                    

No dobrze, uczciwie rzecz biorąc masaż leczniczy trochę boli. Mimo wszystko wolałam, żeby bolało niż gdyby miał mnie nie dotykać. Niestety, trener był profesjonalistą i z zimną precyzją wykonał zabieg, nie zważając na moje jęki. Potem kazał mi się przewrócić na plecy i dokończył sprawę z nogami. Dociskał mi do brody najpierw jedno, a potem drugie kolano i kazał się odpychać. Poddałam się bez sprzeciwu, choć odpychanie go, kiedy pochylał się tak nade mną, nie leżało w zakresie moich zainteresowań. Ale co ja mogłam? Byłam tylko uczennicą w liceum, a on wykładowcą na AWFie. Pożegnaliśmy się po wszystkim i ja poszłam do domu, a on... nawet nie wiedziałam, gdzie. Nie wiedziałam o nim nic poza tym, że dwa razy w tygodniu przyjeżdżał do mojego miasta, żeby zastępować swoją ciotkę jako mój trener. Nie wiedziałam nawet, jak długo będzie to robił.

Do piątku myślałam tylko o nim. Nie świadczyło to najlepiej o mojej inteligencji. Przecież obiecałam sobie, że żaden facet nie będzie mnie odciągał od nauki i treningów. A Eryk może od treningów mnie nie odciągał, wręcz przeciwnie, ale zdecydowanie mnie rozpraszał i kierował moje myśli na inne tory niż nauka.

Efekty były takie, że nie zaliczyłam dwóch kartkówek i jednego sprawdzianu. Zdecydowanie musiałam się wziąć w garść. Albo o nim zapomnę, albo wyznam mu miłość. Nie wytrzymam tak dłużej!

Piątkowy trening skończył się tak jak poprzedni. Masażem. Uznałam, że jeszcze raz i zwariuję. Ja ciebie... Ja cię kocham, ty matole! Jak możesz tego nie widzieć?

Wychodząc z hali minęłam się z Danielem, który na kogoś czekał.

– Hej, Iwi! – krzyknął tak, że aż podskoczyłam. A przecież go widziałam.

– Cześć, Dan. Co tu robisz? Miałeś dziś trening?

– Dziś nie, ale czekam na Zośkę. Robiła dziś masę w pączkarni, a teraz się rzeźbi na siłowni – zaśmiał się.

– Ty nigdy nie przestajesz kpić z dziewczyn, którym na tobie zależy, prawda? – Spojrzałam na niego z niesmakiem.

– Taki jestem i nie zamierzam się zmieniać – odparł. – Ale ty się zmieniłaś – zauważył zaraz.

– Wiesz co? Muszę lecieć, bo jestem padnięta. Trener dał mi dziś wycisk i mam dwa sprawdziany do poprawy.

– A więc nici ze spotkania przy konsoli? – spytał zawiedziony.

– Nie da rady. Ale może po świętach uda nam się nadrobić – stwierdziłam. W końcu przyjaciele też zasługiwali na mój czas.

Thanks God for Christmas – zanucił Dan, a ja musiałam się uśmiechnąć. W sumie uwielbiałam Boże Narodzenie. Nie licząc faktu, że nie zobaczę się z trenerem tak długo, to był naprawdę wyczekiwany czas.

– No właśnie. Coś w tym jest – potwierdziłam i poszłam w swoją stronę.

Przez weekend naprawdę przyłożyłam się do nauki, żeby nadrobić zaległości, poprawić te dwie dwóje i nie złapać nowych.

W poniedziałek poprawiłam jeden sprawdzian i napisałam nowy. Raczej dobrze. Spotkałam też trenera na korytarzu, ale poza zdawkowym „dzień dobry" nie usłyszałam od niego nic. A przecież musiał wiedzieć, że to dla niego ta sukienka, obcasy i makijaż. No i uśmiech promienny. A może nie wiedział?

Na treningu nie zachowywał się ani trochę swobodniej. Cały czas mnie o coś strofował. Za wolno, za szybko, za słabe wybicie, za mocno się szarpię... ciągle coś. W pewnym momencie niewiele brakowało, a bym się rozpłakała. Szare oczy trenera były zimne, twarz pozbawiona emocji, tylko brwi czasem ściągał. Albo zaciskał szczękę.

JA CIEBIE, TY NIE MNIE...Where stories live. Discover now