II.3.

79 18 2
                                    

W końcu dotarłyśmy do domu Roberta, tuż za płotem. Na prezent składaliśmy się we trójkę i miał go przynieść Daniel, więc uściskałyśmy go tylko i złożyłyśmy życzenia.

– Iwi, Mila, jak miło was widzieć – ucieszył się Rob. Jednak jego wzrok tylko prześliznął się po mnie i spoczął na Milenie. Nie dało się tego nie zauważyć.

Przykleiłam do ust uśmiech. Najsztuczniejszy, jaki miałam. Po chwili pojawił się Daniel, który już najwyraźniej wcześniej był na miejscu.

– O, hej Mila – przywitał się z naszą przyjaciółką przytulasem, przez co ona prawie się rozpłynęła. – Iwi, zdjęłabyś tę maskę – zakpił sobie ze mnie.

– O co ci chodzi?

– O ten niby-uśmiech. No i tapetę na twarzy. Od kiedy zrobiłaś się taka... udawana?

Komentarz przyjaciela sprawił mi autentyczną przykrość, więc nawet sztucznego uśmiechu nie potrafiłam już utrzymać. Wybuchnęłam płaczem.

Dopiero wtedy wszyscy zwrócili na mnie uwagę, a Daniel zreflektował się, że nieco przesadził z dosadnością swoich słów.

– Hej, chyba nie było aż tak źle? – Próbował się tłumaczyć, ale odsunęłam się poza zasięg jego długich ramion.

– Nie chcę twoich przeprosin – zaszlochałam, próbując się uspokoić. Pewnie makijaż szlag trafił. – Daj mi spokój! Nie przyszłam tu do ciebie!

Mila, zaskoczona jak zrugałam Dana, nie wiedziała, co powiedzieć. On sam stał i wpatrywał się we mnie tymi szaroniebieskimi ślepiami i miał głupią minę. Sytuację uratował Robert.

– No oczywiście, że nie przyszłaś do niego, Iw – stwierdził, przytulając mnie. W końcu! – To moja impreza urodzinowa, a wy jesteście dla mnie najważniejsi. Wszyscy – podkreślił. – Przyjdzie jeszcze parę osób, ale to wy jesteście jak rodzina, jasne? I proszę mi się tu nie kłócić.

– Jasne – odparłam, przytulając się do niego mocniej. Tego mi było trzeba.

– Jasne – potwierdził Dan, ciągle zakłopotany. Teraz również naszym przytulasem.

– Ja już od jakiegoś czasu nie rozumiem, o co im chodzi. – Milena wzruszyła ramionami. – Tak się lubili i nagle wojna.

Pod tym względem miała rację. Ostatnio nie traktowałam Daniela najlepiej. Miał prawo w końcu się odgryźć. Kiedy Robert się ode mnie odsunął, podjęłam decyzję:

– Okej. – Westchnęłam. Niech będzie, że pierwsza się poddałam. – Nie byłam ostatnio dla ciebie najmilsza, Dan. Przepraszam.

– Kumam bazę, Iwi. Ja też przesadziłem. Wiesz, że cię lubię i nic tego nie zmieni.

– Niech będzie – rzuciłam od niechcenia, bo to nie były prawdziwe przeprosiny. Dan nigdy nie używał tego słowa. Może uważał je za niemęskie? A może nikt go nie nauczył? Grunt, że nie mogłam oczekiwać od niego niczego lepszego.

– Czyli mamy zgodę? – dopytał Rob.

– Tak – potwierdziłam, ocierając łzy ręką ku konsternacji Mili.

– Jasne – dodał Dan.

– W taki razie zapraszam na torty.

Jest więcej niż jeden?

– Tak, tak, zaraz będziemy. – Milena wyciągnęła mnie za rękę do łazienki. Nie wiedziałam, o co jej chodzi, dopóki nie zaczęła poprawiać mojego makijażu.

Niedługo mogłyśmy wrócić na ogród. Na miejscu byli już wszyscy goście. Pojawili się też rodzice Roba i jego młodsza siostra.

Roberto zdmuchnął osiemnaście świeczek z dwóch tortów. Nie mogło być inaczej. Jego tata zrobił jeden zwykły, a drugi lodowy. Najpierw oczywiście zjedliśmy lodowy. A po torcie rodzice solenizanta zabrali jego młodszą o dziesięć lat siostrzyczkę i pojechali z nią do dziadków, zostawiając nam chatę do wieczora.

Roberto zaprosił tylko nas i dwie osoby z kółka matematycznego, twierdząc, że i tak nie kumpluje się z nikim ze swojej klasy. To było naprawdę dziwne. Przecież spędził z tymi ludźmi trzy lata. Owszem, my się znaliśmy od jedenastu, ale – od kiedy poszliśmy do liceum – nie spędzaliśmy ze sobą tyle czasu w szkole, co poza nią. Powoli docierało do mnie, że coś się bezpowrotnie kończy. Nadal jednak nie chciałam w to wierzyć. Nasza paczka miała być wieczna. Przyjaciele na zawsze, prawda?

*

Potem już bawiliśmy się naprawdę. Mieliśmy grilla, piwo (dla niektórych bezalkoholowe), ale chłopcy sobie nie żałowali, graliśmy w rzutki, przez co Mila zaczęła przeklinać śliczne sandałki na szpilkach. Moje rzymianki z płaską podeszwą sprawdziły się na trawie o wiele lepiej. Kolega i koleżanka Roba z kółka matematycznego okazali się całkiem spoko. Potrafili rozmawiać o czyś innym niż matematyka i dobrze się bawić. Zrobiło się znowu jak dawniej. No, może do czasu, kiedy Daniel trochę przesadził z piwem i zaczął się popisywać, Mila uznała, że to już czas, żeby zacząć mu się narzucać, Robert próbował ją od tego odwieść, a ja i jego znajomi przyglądaliśmy się całej scenie z niesmakiem.

– Jesteś spoko, Iwetta – powiedział Wiktor z klasy matematycznej, kiedy przewróciłam oczami na widok tego, co robili moi przyjaciele. I położył rękę na moim ramieniu. Zanim zdążyłam zareagować, Daniel był już przy nas i dyszał jak wściekły byk. Zrobił się na twarzy czerwony, więc angaż w Chicago Bulls miał już zapewniony. Nie wiadomo tylko, czy jako zawodnik, czy raczej maskotka drużyny.

– Czy on ci się narzuca, Iwi? – spytał, nie patrząc jednak na mnie, tylko nokautując tego Wiktora wzrokiem.

– Skąd. Rozmawiamy sobie i jest fajnie – odpowiedziałam nonszalancko. – Wyluzuj, Dan. Alko ci chyba nie służy.

– Wkurzasz mnie, Iw, wiesz? – sapnął, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do stolika z jedzeniem.

– Nie wiedziałem, że Roberto przyjaźni się z takim neandertalczykiem – zachichotał Wiktor. Jego koleżanka mu zawtórowała. – Duży, silny. King Kong uga-buga. Mózg też trzeba trenować, nie tylko mięśnie.

Wtedy to ja poczułam się w obowiązku bronić honoru sportowców.

– Hej, nie wszyscy sportowcy są bezmózgami – zaprotestowałam od razu.

– Tak nie twierdzę – perorował Wiktor – ale temu tu bozia raczej poskąpiła rozumu.

– Dan jest inteligentniejszy niż się wydaje – broniłam go dalej. – Po prostu koszykówka to jego prawdziwa pasja.

– Już rozumiem! – Arwena uśmiechnęła się szeroko.

– Serio?

Swoją drogą, kto tak nazywa córkę? Chyba miłośnik pewnej przydługiej książki lub filmu na jej podstawie.

– Tak! On chciał ciebie bronić! Jakie to romantyczne...

Wiktor przewrócił oczami.

– Jasne. Mega romantyczne. Za włosy i do jaskini – zakpił.

– Nie rozumiesz dziewczyn – stwierdziła Arwena i uśmiechnęła się do mnie.

– To fakt. Ale należałoby zacząć od tego, że mnie nie trzeba bronić. Sama potrafię skopać tyłek, jak ktoś mnie wkurzy.

– Dobra, dobra. Zrozumiałem. – Wiktor uniósł ręce w geście poddania się i dla pewności odsunął się ode mnie, co nie umknęło uwadze Daniela. Głupek wyszczerzył się do mnie znad butelki z piwem.

I on nazywa się sportowcem?

Na szczęście Robert wpadł na ekstra pomysł i włączył muzykę do tańca. Ponieważ Daniel pił piwo, a Milena mu towarzyszyła pry stole, poprosił do tańca mnie. MNIE. Z radości miałam ochotę skakać pod niebo.

Po chwili dołączyli do nas Wiktor i Arwena, a po jakimś czasie Milena wyciągnęła siłą Daniela. Dosłownie wyciągnęła go za rękę, wbijając mu paznokcie w dłoń. Na swoje szczęście posłuchał.

Po północy pożegnaliśmy się z Robertem, odprowadziliśmy razem Milę do domu, a potem Dan odprowadził mnie.

– Musimy pogadać – stwierdził jednak przed moim domem, zagradzając mi furtkę swoim wielkim cielskiem.



<3<3<3

Miłego nowego tygodnia, kochani :-*

JA CIEBIE, TY NIE MNIE...Donde viven las historias. Descúbrelo ahora