W tej książce nic nie trzyma się kupy generalnie. Była pisana na początku gimnazjum, wiec proszę się nie dziwić. Zapraszam np. do „Aplikacji: Kopciuszek", która jest na lepszym poziomie według mnie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Co zobaczysz...
Wchodzę do pięknie urządzonego lokalu. Od razu rozpoznaję siedzącego w cieniu chłopaka. Zaczyna do mnie energicznie machać. Podchodzę do niego.
– Co słychać, Mad? – krzywi swój uśmiech.
– Przestań! Mieliśmy poważnie porozmawiać. Może zaczniesz? – siadam obok niego.
– Tak... Słuchaj. Najpierw wytłumaczę ci, co się stało z Daisy i Willem – obejmuje mnie ramieniem. Delikatnie ściągam jego rękę z moich pleców. Daję mu znak, żeby zaczął opowiadać.
– Nasz Stwórca, czyli nasz jakby ojciec, kazał nam wygrywać wszystkie gry, do których ludzie zostali przywołani, tak jak ty. Powiedział też, że jeśli przegramy choć raz, czeka nas kara.
– Jaka kara? – Grayson łapie mnie za rękę pod stołem.
– Dwoje z naszej trójki mają się stać jego hmmm... zombie. Można tak powiedzieć. I chciałem ci przypomnieć, że trzymam cię za rękę, a ty jej nie odsunęłaś, Kotek – puszczam jego dłoń.
– Masz coś jeszcze do powiedzenia? Czy mogę już iść? – mówię ostrzej niż zamierzałam.
– Tak, musisz wiedzieć o czymś jeszcze. Stwórca chce, żebyś dołączyła do nas, ponieważ jako jedyna wygrałaś z nami. Od razu ci powiem: Nie zgadzaj się! – gładzi mnie po włosach. – Wyjawię ci coś jeszcze, piękna...
- Proszę bardzo – wzdycham.
- Jak już pewnie wiesz, nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. Jesteśmy inną odmianą człowieka, która posiada nadludzkie moce. Ukrywamy się i w ten sposób chronimy się nawzajem. Z wyjątkiem mojego ojca, który nie lubi bawić się w ukrywanie... Ty jesteś taka sama jak my. Twoi rodzice muszą posiadać zniekształcony gen. Nie jesteś przypadkiem adoptowana?
- Na pewno nie! Ale... to znaczy, że oni... - zaciskam powieki. Daj spokój. Później się nad tym dłużej zastanowisz Maddie. – Dobrze. Czy teraz mogę już iść? Weź tę łapę! – wstaję z krzesła. Pociąga mnie w swoje ramiona i namiętnie całuje. Jego wargi są takie miękkie. Grayson smakuje jak mieszanka mięty i czekolady. Nie stawiam się, co jest dziwne. W końcu odsuwa się. Trzymam się mocno jego ramion.
– Mmm... Smakujesz truskawką – zaczyna mnie całować po szyi i uchu.
– Muszę już iść – próbuję się od niego odkleić.
– Podwieźć cię? – bierze mnie na ręce i pochodzi w stronę drzwi.
– A mam inne wyjście?! – Grayson wrzuca mnie na przednie siedzenie w samochodzie. Sam siada za kierownicą. Zapina mi pas. Dżentelmen.
– Opowiedz mi coś o sobie – mówi.
– Nie – warczę.
– Ok. Jak ci poszło z Willem? No wiesz...
– Mam być szczera? – krzywię się.
– Tak.
– Pocałował mnie. Próbował też wczoraj, ale się obroniłam – czuję się zawstydzona.
– Co zrobił?! Pożałuje tego! Zniszczę go! – Grayson zazwyczaj aż tak się nie denerwuje.
– Uspokój się! Przecież on nie jest sobą! – ciągnę. – Czy mi się wydaje, czy jesteś zazdrosny?
– Ja? No co ty! Ja tylko no wiesz... Troszczę się o ciebie – rumieni się.
– Tak, wierze ci – podjeżdżamy pod dom. Moja mama stoi w oknie i myję naczynia jednocześnie mnie wypatrując. Wysiadam.
– Na razie – macham mu. Uśmiecha i kieruje się w stronę opuszczonego domu. Jego domu.
Wow, chyba pierwszy raz jest taki miły.
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.