Rozdział 37

1.1K 71 4
                                    

Idę wzdłuż starej kamienicy. Uważam, żeby nie nadepnąć stopą na odłamek tłuczonego szkła. Moje ostrożne kroki odbijają się echem wśród gruzu.

Wkrótce dochodzę do nietypowego miejsca. Przed sobą dostrzegam zarys drewnianej chatki. Podchodzę bliżej.

Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się tak chłodno. Obejmuję się rękoma.

Nigdzie nie widzę śladu człowieka. Pewna siebie otwieram drzwi pokryte chwastami. Wchodzę do środka.

Pokój jest pusty. Najwidoczniej cały dom jest opuszczony.

Na środku podłogi leży jakiś materiał. Pochylam się i biorę go do ręki. Dokładnie go oglądam. Wydaję mi się, że to biała bawełna. Rozkładam szmatę na całą jej szerokość. Na materiale widnieją drobne, czerwone, plamki. Przystawiam do nich nos.

Natychmiast metaliczny zapach krwi świdruje moje nozdrza. Stoję sparaliżowana przerażeniem. Odkładam prześcieradło, ręcznik, czy co to jest, z powrotem na ziemię.

Zaczyna mi się kręcić w głowie, ale mimo to, kieruje się do kolejnych drzwi.

Naciskam klamkę i bardzo powoli niczym ślimak ciągnę drzwi w swoją stronę.

Zapuszczam się w głąb ciemnego pomieszczenia. Żadnych okien – co za skromność.

Macam ścianę, aby się nie przewrócić. Niestety i tak wpadam na jedno z krzeseł. Robię wokół siebie niezwykle głośny chaos. Na moje szczęście nikt się nie pojawia, żeby mnie zabić. Fart mi dopisuje. Wstaję i idę dalej.

Znajduję włącznik światła. Z początku jasność mnie oślepia, ale wystarczy mi moment, żeby odzyskać wzrok.

Kiedy już nie mam mgły przed oczami, rozglądam się po pomieszczeniu.

Główną częścią pokoju jest szafa. Wyglądem przypomina mi tą z filmu "Opowieści z Narnii".

Na suficie na cieniutkim sznurku wisi ledwo co, trzymający się kryształowy żyrandol.

Nic więcej nie ma w pomieszczeniu. Wgapiam się w szafę. Korci mnie, żeby zajrzeć do jej wnętrza. Ciekawość pogrąża mnie. Otwieram ją.

To co, widzę zwala mnie z nóg. Ryan siedzi związany, skulony w szafie. Patrzy na mnie błagając o uwolnienie. Zgadzam się skinieniem głowy i biorę się do pracy.

Rozwiązuję mu ręce i nogi, a następnie zrywam taśmę z jego twarzy. Krzywi się. Spogląda na mnie, a potem z impetem wyskakuje z szafy.

– Gdzie jest księga?! – krzyczy na mnie. Zastanawiam się, o co mu chodzi. Do czego mu ona potrzebna?

– Nie mam jej – opieram się o ścianę, brudząc ubranie jeszcze bardziej niż wcześniej.

Ryan jest na skraju wybuchu. Boję się, że mnie uderzy.

– Nie pytam czy ją masz! Gdzie jest? – denerwuje się.

Cofam się bliżej wyjścia w razie potrzeby ucieczki.

– No nie wiem! Chyba zostawiłam ją w lesie naprzeciwko kamienicy May – ciągnę za klamkę modląc się, aby Ryan tego nie zauważył.

– Musisz mi pomóc ją znaleźć – nieco uspokaja się chłopak.

– Tak... A po co ci ona? – dopytuję się.

– Chodź – mówi Ryan, ignorując moje pytanie. Wypycha mnie za drzwi. Rozglądam się. W oddali dostrzegam Graysona.

– Grayson! – wołam go. – Proszę, proszę. Usłysz mnie – myślę sobie.

Ryan robi się czerwony jak burak. Chwyta mnie za łokieć i zaciąga za chatkę, abym nie miała znikąd pomocy.

– Grayson! – powtarzam się. Zauważam zmianę. Chłopak dostrzega mnie, robiąc przy tym wielkie oczy. Zaczyna biec w naszą stronę. Ryan postanawia przyspieszyć mój "dzienny fitness".

– Puść mnie! – krzyczę z całych sił, ale chłopak ściska łokieć jeszcze bardziej.

Wreszcie Grayson przychodzi mi na ratunek. Bohater z krótkim opóźnieniem – oto i on!

Ryan i Grayson zaczynają się przepychać, bić. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Nie chcę żadnemu zrobić krzywdy.

– Dlaczego ją porywasz? – krzyczy "ten dobry".

– Muszę mieć księgę! – krzyczy "ten niby zły".

– Nigdy! – Grayson rzuca się na niego.

– Jeszcze się przekonamy – Ryan wpada w szał. Obserwuję z oddali ich bójkę.

Do głowy przychodzi mi genialny plan. To musi się udać.

 To musi się udać

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Nie ma takiej drugiejWhere stories live. Discover now