W tej książce nic nie trzyma się kupy generalnie. Była pisana na początku gimnazjum, wiec proszę się nie dziwić. Zapraszam np. do „Aplikacji: Kopciuszek", która jest na lepszym poziomie według mnie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Co zobaczysz...
Ruszam w pościg w labiryncie przeźroczystych korytarzy za zbiegiem, w którego rzucam ognistymi kulami.
– Przestań! – Zayn zatrzymuje się i odwraca w moją stronę.
– Ostatnie słowo? – pytam przesłodzonym głosem.
– Chcesz walki to ją będziesz mieć.
Chłopak tworzy równie wielki płomień, co ja.
Wpadam na pomysł. Wdycham jak najwięcej powietrza w płuca, a potem wydycham je z hukiem na Zayna, który upada do tyłu tracąc swój ogień. Tymczasem ja próbuję go udusić, wpychając mu do ust fale wody.
Niestety, chłopak jest jeszcze sprytniejszy ode mnie. Wypluwa wodę i rzuca się na mnie, powodując moją utraconą równowagę. Teraz nie mam żadnej opcji wyjścia z tej sytuacji. Jestem przygnieciona, a do tego wszystkiego nie czuję rąk.
– Ostatnie słowo? – uśmiecha się zadziornie.
– Zabij mnie. Proszę. Płakać nie będę – rozglądam się, szukając czegoś, co może mi pomóc.
– Jesteś wkurzona? Tak, jesteś... To źle... – chłopak mruga, próbując przyswoić mój nowy wygląd, ponieważ aktualnie jestem czerwona niczym burak, a dodatkowo jestem na skraju wybuchu bomby atomowej. Jeszcze chwila...
– Chcę żebyś przeżył, więc lepiej wiej – zwijam dłonie w pięści, próbując nad sobą zapanować.
– Ale co ci jest? – chłopak wstaje, dając mi możliwość wzięcia oddechu.
– Jeszcze nie umiem panować nad różnymi... rzeczami – z całej siły zaciskam powieki.
– Wiem, co może ci pomóc! – krzyczy, biegnąc do pomieszczenia, gdzie siedzi skulona Alice razem ze Slaiderem.
Po kilku sekundach Zayn wraca z wiadrem wody.
– Co to jest?! – zostało mi mało czasu do momentu, kiedy pochłonie mnie ciemność.
– Włóż tu rękę! – wrzeszczy po czym chwyta moją pięść i wkłada do ciepłej cieczy.
Nagle wszystko zwalnia. Światło w mojej głowie powraca, a nastrój mam jak z urodzin wyjęty.
– To woda? – pytam lekko zaskoczona.
– Święcona, podgrzana – szczerzy się chłopak. Nie odpowiadam na jego dalsze zaczepki, kierując się do pokoju, jak się zdążyłam domyślić, z zaopatrzeniem spożywczym. Otwieram jedną z górnych szafek i wyciągam kilka pomarańczy. Siadam na blacie. Zaczynam spożywać pokarm.
Kiedy już jestem naładowana cytrusami po brzegi, szukam wyjścia z tej obślizgłej nory.
Ściana, za ścianą...
Hura! Wyjście!
Gdy mam już wyjść na światło dzienne, drogę zastępuje mi rozwścieczony Zayn.
– Przepuść mnie – wydaję mu rozkaz.
– Ani mi się śni – warczy. – Miałaś nam pomóc, nie pamiętasz?
– Czy ja wam coś obiecywałam? Co mnie obchodzą ludzie Stwórcy. Wystarczy, że on nie żyje. Znajdźcie sobie kogoś innego, kto wykona za was brudną robotę. Ja odpadam – przepycham się, ale chłopak nie ustępuje.
– Tylko na ciebie możemy liczyć – patrzy na mnie, jakbym mu chomika utłukła gazetą.*
– Nie ma mowy.
Ku mojemu zdziwieniu Zayn pozwala mi odejść. Wyczuwam podstęp, ale mimo to pociągam klamkę, gdy słyszę:
– Może zmienisz zdanie, kiedy powiem, że mamy twoją matkę – porusza rytmicznie brwiami.
– Mama? Przecież... Stwórca... To wy?! – rzucam się na niego z nadzieją na uderzenie go w cokolwiek. Niestety nie udaje mi się to, ponieważ umięśnione ręce chłopaka mnie przytrzymują. – Co wy jej zrobiliście?! – biję go w klatkę piersiową.
– Nic. Sama do nas dołączyła po tym, jak uratowaliśmy ją z rąk potwora – uśmiecha się szelmowsko.
– Chcę ją zobaczyć – łzy lecą mi po twarzy.
– Jeśli nam pomożesz – wyciąga do mnie rękę.
– Umowa stoi.
***
Wchodzę do najpiękniejszego pokoju jaki widziałam. Ściany są ozdobione zieloną koronką z różowymi ptaszkami po bokach.
Dywan, również różowy, jest miękki jak gąbka.
Rozglądam się dalej i widzę śpiącą szatynkę na wielkim seledynowym łożu.