Na niebie pojawia się kilka drobnych, białych chmurek, a wśród nich góruje w zenicie uśmiechnięte od ucha do ucha słoneczko. Niestety, taki opis pogody pojawia się tylko w bajkach. Tak naprawdę niebo jest popielate, a zza czarnych chmur nie wychodzi świecąca gwiazda nazywa potocznie Słońcem.
Idziemy w ciszy. Żadne z nas nie ma zbytniego powodu do otworzenia ust, a już zwłaszcza do dialogu.
Co jakiś czas, Grayson przytrzymuje gałęzie, żebym mogła przejść. Wydaję się zaniepokojony faktem, że zgubiliśmy się i nie mając pojęcia, gdzie dalej iść, wciąż stawiamy niepewne kroki w przód. Zaczynam się denerwować. W końcu nie wytrzymuję i pytam:
– Grayson, gdzie my jesteśmy? – od razu żałuję tego pytania.
– Nie jestem twoim kompasem – irytuje się.
– A już na pewno nie moim – krzywię się.
– Przepraszam – mówi.
– Co? – dziwię się.
– Przepraszam, za to co powiedziałem. To wszystko przez nerwy. Mam za dużo spraw na głowie – odchrząka.
– Nie ma sprawy – odparowuję. – Ale Grayson... Powiedzmy to sobie szczerze, jesteśmy na jakimś zadupiu! Spójrz prawdzie w oczy i zastanów się nad dalszą drogą! – zatrzymuję się. On też.
– Czy to do ciebie nie dociera?! Cały czas się nad tym zastanawiam, ale jak mam coś wymyślić, skoro cały czas mi nawijasz do ucha?! – zaczyna kłótnię.
– Nie zwalaj teraz wszystkiego na mnie! – krzyczę.
– Dobra... Po prostu się nie odzywaj... – odrobinę łagodnieje.
– Tia... – postanawiam utrzymywać między nami dystans. Siadam pod jakimś zarośniętym drzewem. Grayson wpatruje się we mnie w skupieniu.
– Czego znowu chcesz? – wypalam.
– Co? – jest zdezorientowany.
– Czemu się tak patrzysz? – pytam wprost.
– Nie patrzę... na ciebie... Tylko na drzewo – tym mnie irytuje.
– Dokładnie to na mech. Kiedy go zobaczę, będę wiedział, gdzie jest północ, a gdzie południe – spogląda na mnie.
– Aha – odpowiadam. – To ty poszukaj mchu, a ja jedzenia – wstaję i oddalam się w poszukiwaniach jakichś jadalnych roślin. Chłopak podbiega do mnie.
– Nie możesz iść sama – denerwuje się.
– Poradzę sobie – odwracam się na pięcie. Grayson chwyta mnie za łokieć.
– Idę z tobą – krzyżuje ręce na piersi.
– Jak sobie chcesz – nasz dialog przerywa cichy szelest. Wychylam się zza krzaka i dostrzegam małego dzika. Pokazuje go Graysonowi. Chłopak wyciąga scyzoryk z kieszeni.
– Czekaj. Nie zabijajmy go... Może znajdźmy jakieś owoce – szepcze.
– Może być – Grayson chowa narzędzie i wraca do szukania mchu. Obraził się. To pewne. Faceci...
Zrywam z drzewa dwa jabłka. Podaję jedno mojemu towarzyszowi. Wciskam swoje do ust. Owoc wypuszcza sok. Jest taki soczysty... A ja jestem taka głodna... W mgnieniu oka jabłko znika w wnętrznościach mojego żołądka. Połykam je, prawie w całości. Grayson znajduję mech. Idziemy na północ w stronę obozu, w którym powinni się znajdować Daisy i Will.
– Jak długo będziemy szli? – zagajam obrażonego.
– Nie wiem. Tyle, ile będzie trzeba. A teraz rusz się, bo idziesz jak zdechły ślimak.
– Ha, ha, ha...
– Musimy przejść przez tą borsuczą norę – odpowiada. – Idź.
– Nigdy. Przenigdy tego nie zrobię! – odwracam się do niego tyłem.
– Na pewno? W takim razie idę sam. A ty tu sobie stój sama, w lesie...
– No dobra... Idę...
YOU ARE READING
Nie ma takiej drugiej
ParanormalW tej książce nic nie trzyma się kupy generalnie. Była pisana na początku gimnazjum, wiec proszę się nie dziwić. Zapraszam np. do „Aplikacji: Kopciuszek", która jest na lepszym poziomie według mnie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Co zobaczysz...