Rozdział 27

1.5K 93 1
                                    

Na niebie pojawia się kilka drobnych, białych chmurek, a wśród nich góruje w zenicie uśmiechnięte od ucha do ucha słoneczko. Niestety, taki opis pogody pojawia się tylko w bajkach. Tak naprawdę niebo jest popielate, a zza czarnych chmur nie wychodzi świecąca gwiazda nazywa potocznie Słońcem.

Idziemy w ciszy. Żadne z nas nie ma zbytniego powodu do otworzenia ust, a już zwłaszcza do dialogu.

Co jakiś czas, Grayson przytrzymuje gałęzie, żebym mogła przejść. Wydaję się zaniepokojony faktem, że zgubiliśmy się i nie mając pojęcia, gdzie dalej iść, wciąż stawiamy niepewne kroki w przód. Zaczynam się denerwować. W końcu nie wytrzymuję i pytam:

– Grayson, gdzie my jesteśmy? – od razu żałuję tego pytania.

– Nie jestem twoim kompasem – irytuje się.

– A już na pewno nie moim – krzywię się.

– Przepraszam – mówi.

– Co? – dziwię się.

– Przepraszam, za to co powiedziałem. To wszystko przez nerwy. Mam za dużo spraw na głowie – odchrząka.

– Nie ma sprawy – odparowuję. – Ale Grayson... Powiedzmy to sobie szczerze, jesteśmy na jakimś zadupiu! Spójrz prawdzie w oczy i zastanów się nad dalszą drogą! – zatrzymuję się. On też.

– Czy to do ciebie nie dociera?! Cały czas się nad tym zastanawiam, ale jak mam coś wymyślić, skoro cały czas mi nawijasz do ucha?! – zaczyna kłótnię.

– Nie zwalaj teraz wszystkiego na mnie! – krzyczę.

– Dobra... Po prostu się nie odzywaj... – odrobinę łagodnieje.

– Tia... – postanawiam utrzymywać między nami dystans. Siadam pod jakimś zarośniętym drzewem. Grayson wpatruje się we mnie w skupieniu.

– Czego znowu chcesz? – wypalam.

– Co? – jest zdezorientowany.

– Czemu się tak patrzysz? – pytam wprost.

– Nie patrzę... na ciebie... Tylko na drzewo – tym mnie irytuje.

– Dokładnie to na mech. Kiedy go zobaczę, będę wiedział, gdzie jest północ, a gdzie południe – spogląda na mnie.

– Aha – odpowiadam. – To ty poszukaj mchu, a ja jedzenia – wstaję i oddalam się w poszukiwaniach jakichś jadalnych roślin. Chłopak podbiega do mnie.

– Nie możesz iść sama – denerwuje się.

– Poradzę sobie – odwracam się na pięcie. Grayson chwyta mnie za łokieć.

– Idę z tobą – krzyżuje ręce na piersi.

– Jak sobie chcesz – nasz dialog przerywa cichy szelest. Wychylam się zza krzaka i dostrzegam małego dzika. Pokazuje go Graysonowi. Chłopak wyciąga scyzoryk z kieszeni.

– Czekaj. Nie zabijajmy go... Może znajdźmy jakieś owoce – szepcze.

– Może być – Grayson chowa narzędzie i wraca do szukania mchu. Obraził się. To pewne. Faceci...

Zrywam z drzewa dwa jabłka. Podaję jedno mojemu towarzyszowi. Wciskam swoje do ust. Owoc wypuszcza sok. Jest taki soczysty... A ja jestem taka głodna... W mgnieniu oka jabłko znika w wnętrznościach mojego żołądka. Połykam je, prawie w całości. Grayson znajduję mech. Idziemy na północ w stronę obozu, w którym powinni się znajdować Daisy i Will.

– Jak długo będziemy szli? – zagajam obrażonego.

– Nie wiem. Tyle, ile będzie trzeba. A teraz rusz się, bo idziesz jak zdechły ślimak.

– Ha, ha, ha...

– Musimy przejść przez tą borsuczą norę – odpowiada. – Idź.

– Nigdy. Przenigdy tego nie zrobię! – odwracam się do niego tyłem.

– Na pewno? W takim razie idę sam. A ty tu sobie stój sama, w lesie...

– No dobra... Idę...

 Idę

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.



Nie ma takiej drugiejWhere stories live. Discover now