Rozdział 41

1K 73 0
                                    

Czarny van, którym przyjechaliśmy do lasu, zniknął. Tak samo jak Daisy. Dookoła nawet żywej duszy.

– Nie, nie, nie... – Grayson przeklina się w duchu za to, że zostawił siostrę samą, na pastwę losu.

– Zadzwoń do Shannon. Musimy pojechać do mieszkania i na spokojnie przemyśleć sprawę. Może po prostu wróciła do domu. W końcu mogło jej się sprzykrzyć stanie w samotności przy samochodzie – współczuję chłopakowi.

– A Księga?

– Odłożymy to na później. Ważniejsza jest twoja siostra – uśmiecham się smutno.

– W takim razie w drogę – mówi.

– Najpierw zadzwoń do Shannon – przypominam mu. Grayson wyciąga telefon i wystukuje numer, z tego co naliczyłam, składający się z dziesięciu liczb. Chłopak czeka na sygnał.

– Daj na głośnik – krzywię się.

Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci...

– Słucham?

– Shannon! Musisz po nas przyjechać! – krzyczymy jednocześnie.

– Przecież pojechaliście autem – mówi to takim tonem, że zaczynam myśleć, że chciałaby się jak najszybciej rozłączyć.

– Ukradli – odpowiadam zanim Grayson zdąży coś wtrącić.

– Skoro muszę... – rozłącza się.

– Za nim dojedzie minie z pół godziny. A ja nie zamierzam stać pod wiatr, żeby się przeziębić – siadam na trawie opierając się o drzewo. Chłopak siada naprzeciwko mnie. Nasze kolana się stykają.

– Co tak się patrzysz? – odchrząkam.

– Nie patrzę na ciebie – oznajmia.

– A na co? – jestem bardzo ciekawa, na co tak właściwie się gapi.

– Na twoje ręce – oszołomiony nie spuszcza wzroku z moich rąk.

– Co w tym takiego niezwykłego, że wbiłam palce w ziemię? – śmieję się.

– Wyciągnij je z ziemi – prosi chłopak. Na jego polecenie moje dłonie wędrują bliżej nieba.

Wygląda na to, że ziemia podąża śladem moich dłoni. Chwytam ją i delikatnie ugniatam.

Z ziemi tworzy się rozkwitający, wiosenny tulipan.

– Ziemia – tylko tyle wypowiadają jego wargi. – Ogień i Ziemia. Dwa żywioły. Niepokojące a zarazem niesamowite – uśmiecha się.

– Super. Do szczęścia mi to nie było potrzebne – gniewam się na cały świat. Musiało to nastąpić prędzej czy później.

– Przesadzasz – mówi chłopak. Dlaczego on mnie tak strasznie irytuje?

– Nie marzyłam o tym – stwierdzam.

– To, co robisz jest piękne – Grayson sztywnieje. Widzę, że mówi w stu procentach poważnie.

– Mów na to jak chcesz, ale ja nadal uważam, że to okropieństwo – kończę rozmowę. Na szczęście w tym momencie krawężnik został zajęty przez BMW Shannon. Wsiadam na tylne siedzenie. Nogi wpycham pomiędzy stos zepsutych parasolek. Kiedy pytam oto kierowcę, dziewczyna odpowiada mi przewróceniem oczami i wzruszeniem ramion.

Gdy jedziemy podziwiam krajobraz za oknem, czyli połamane drzewa i wyschnięte na wiór pola uprawne, które od dawna nie wyglądają na uprawne. Niebo jest błękitno–szare, a chmury koloru jasnej czerni. Tak, jasna czerń istnieje, a przynajmniej ja tak mówię.

Ulica, którą zmierzamy ku domu jest popękana, potrzebująca odnowy natychmiastowej.

Przy drodze dostrzegam drewnianą ławkę, przy której stoi niewielki kosz. Wysypują się niego tony odpadów. Niektóre z nich zajęły miejsca siedzące na ławce. Śmieci czekające na autobus – ja to mam wyobraźnię.

Grayson budzi mnie z transu, ponieważ dojechaliśmy na miejsce. Wkładam buty, które zdjęłam, aby stopy odpoczęły i wyskakuję z auta na chodnik.

– Zapomnieliście zabrać Daisy?! – krzyczy roztrzęsiona Shannon, która dopiero co, przypomniała sobie o jej istnieniu.

– Nie...

– A co z samochodem? – dziewczyna domaga się wyjaśnień.

– Nie wiemy, co się z nią stało, ale przypuszczamy, że została uprowadzona – wyduszam ze swojego gardła. Grayson nie może wydobyć z siebie ani jednego słowa.

– Mamo! – Shannon woła matkę. Kobieta schodzi po schodach. Wygląda na chorą. Jest blada i ciężko oddycha.

– Źle się czujesz? – martwię się. Polubiłam ją i nie chciałabym, żeby jej się coś stało.

– Nic mi nie jest. To przejdzie – May sztucznie się uśmiecha.

– Porwano Daisy – Shannon odpowiada prosto z mostu.

May chwyta się za pierś w miejscu, gdzie znajduję się serce. Oddycha coraz szybciej.

– Mam zawał – spokojnie oznajmia kobieta.

– Grayson! Dzwoń po pogotowie! – krzyczy zrozpaczona córka. Chłopak wybiera numer na pogotowie.

Po piętnastu minutach przyjeżdża karetka i zabiera nieprzytomną May. Oczywiście my też wsiadamy do samochodu.

Głaszczę kobietę po głowie.

– Spokojnie, May. Przeżyjesz. Musisz – szepczę do jej ucha.

 Musisz – szepczę do jej ucha

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Nie ma takiej drugiejWhere stories live. Discover now