Rozdział 54

1K 53 10
                                    


Australia, Sydney

godz.11:35

Australia to miejsce, które zawsze chciałam odwiedzić. Coś zawsze ciągnęło mnie do tego pięknego i niezwykłego świata kangurów.

Spaceruję ulicami Sydney w pełni skupiona na budynkach, które mijam. Moją uwagę przyciąga mała postać skulona pod jedną ze ścian. Podchodzę do drobnej istotki. Pochylam się w stronę dziewczynki.

–Potrzebujesz pomocy? – obdarzam ją jednym z moich najpiękniejszych uśmiechów. Natomiast ona odpowiada mi nieprzyjemnym grymasem wypisanym na jej twarzy.

Wciąż nie odpowiada.

–Gdzie mieszkasz? – dopytuję.

Czekając na odpowiedź, przysiadam się do niej.

–Uciekaj – szepczę najciszej jak się da dziewczynka, po czym spogląda na mnie znacząco.

–Idziesz ze mną – decyduję.

Nie mogę zostawić bezbronnego dziecka na ulicy, a Grayson i reszta pewnie się o mnie martwią. Dali mi tylko godzinę na wycieczkę życia, dlatego też mój czas się kończy.

–No chodź – chwytam ją za rękę. Odpycha ją ze zdenerwowaniem, jakby czuła, że to ci robi jest niestosowne.

–Boisz się mnie? – stoję przed nią ze skrzyżowanymi ramionami. –Jak masz na imię?

–A ty? – dziewczynka patrzy mi w oczy, mrugając do mnie jednym okiem. Zauważam dziwny błysk w jej drugim oku.

–Jestem Maddison. Pójdziesz ze... – przerywam, widząc jak dziecko ucieka przed siebie w te pędy.

Sparaliżowana stoję w bezruchu, zastanawiając się, co przed chwilą się stało.

–Widzę, że poznałaś już Marisol – z ciemności wyłania się mężczyzna, który podświetla swoją twarz kulą światła.

–Kim jesteś? – pytam, cofając się.

–Naprawdę jeszcze nie wiesz, Maddison? – uśmiecha się od ucha do ucha.

–Nie zadaję się z takimi ludźmi – irytuję się. Wpadam na ścianę.

–Maddison Jennifer Hill, spodziewałem się po tobie więcej – zbliża się.

–Odpowiesz wreszcie na moje pytanie? – tworzę w prawej dłoni kulę ognia, a w lewej powietrzną, na wypadek gdybym musiała się bronić.

–Nie musisz się bać własnego ojca, Maddie – podpala pobliski kosz na śmieci, aby dać nam większy dostęp do światła.

–Nie jesteś nim. Nawet nie jesteś do niego podobny – odpyskowuję.

–Bo zapamiętałaś mnie jako najmilszego gościa na świecie, a nie jako mnie naprawdę – zdaję się, że widzę łezkę w kąciku jego oka.

–Może masz rację, ale zostawiłeś mnie i mamę na pastwę losu. Nie zbliżaj się do mnie – krzywię się.

–Nie rozumiesz. Musiałem to zrobić dla twojego dobra.

–Dla mojego dobra?! – wrzeszczę. –Nawet nie wiesz, co czułam! Myślałam, że nie żyjesz! Rozumiesz?! Dla mnie już nie istniejesz!

–Przynajmniej mnie wysłuchaj – błaga.

–Nie ma mowy – już mam uciec, kiedy nagle ojciec chwyta mnie za rękę i zaciąga w głąb ciemnego zaułka.

–Skoro nie chcesz przyjść do mnie jako gość, to przyjdziesz jako zakładnik. Czy tego chcesz, czy nie – próbuję mu się wyrwać, ale to wcale a wcale nie skutkuje.

–Puszczaj mnie! – krzyczę, ile sił w płucach. –To boli – zaczynam mimowolnie łkać pod nosem.

–Przepraszam – mój tata poluzowuje uścisk, chodź nadal mnie przytrzymuje. – Ale to konieczne. Kiedy dotrzemy na miejsce porozmawiamy na spokojnie, a teraz nie mam innego wyjścia – przytula mnie do boku, prowadząc do celu.

Gdy docieramy na miejsce nie mogę uwierzyć własnym oczom.

Stoję przed ogromną willą, jak sądzę wygraną w kasynie przez mojego uczciwego tatusia.

Nie dane mi jest napawanie się tym widokiem. Ojciec ciągnie mnie na siłę do środka. Otwiera drzwi, następnie szczelnie zamyka na wszystkie spusty. Popycha mnie na górne piętro. Rozglądam się na boki, burcząc pod nosem i rzucając wyzwiska pod adresem ojca.

–Nie przeklinaj. Jesteś za młoda – krytykuje mnie.

–A ty za stary – pyskuję. Nie mam zamiary być ani trochę życzliwa dla człowieka, który porzucił mnie i mamę.

Ojciec szarpie mnie mocniej, popychając mnie do jednego z pokoi.

Siadam na łóżku, przyglądam się mojemu ojczulkowi. Jego mina przypomina mi czasy, kiedy był jeszcze normalnym rodzicem.

Krzyżuje ramiona na piersi i odchrząkuje, aby zwrócić moją uwagę.

–Musimy porozmawiać.

–Nie mamy o czym – powtarzam się.

–Wszystko ci wyjaśnię –mówi. Patrzę na niego. W jego oczach dostrzegam iskierkę nadziei.

–Proszę bardzo. Próbuj, ale nie zakładaj z góry, że w to uwierzę – kpię.

Tato chwyta za walizkę. Wkłada do niej rękę, a po chwili wyciąga coś, czego bym się nie spodziewała.

 Wkłada do niej rękę, a po chwili wyciąga coś, czego bym się nie spodziewała

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Nie ma takiej drugiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz