Rozdział 29

1.3K 82 5
                                    

Jesteśmy jakieś pół kilometra od granicy Francji. Grayson mówi bez przerwy. Ciągle jest podekscytowany faktem, że jestem taka, jaka jestem. Czuję się samotna. On nie rozumie, że magia niszczy mi życie. On nie stracił wszystkiego, od tak sobie. Czasami mam ochotę płakać. Płakać bez przerwy. Kiedy skończą mi się łzy, będę krzyczeć. Kiedy stracę głos, będę biec, aż serce przestanie mi bić.

Jestem egoistką. Jeśli Grayson naprawdę mnie kocha, to znaczy, że mnie potrzebuje. Nigdy nie mówi mi tego. Została mi tylko nadzieja. Ale nie wiem czy chcę tej nadziei...

Zależy mi na nim, ale nie kocham go. Nawet mu do końca nie ufam...

– Maddie? Ziemia do Maddie? – Grayson patrzy się na mnie jak na jakiegoś wariata.

– Nie słuchałam – przyznaję.

– Powtórzę jeszcze raz. Przekroczyliśmy granicę Francji. Jestem trochę zdziwiony, że nie ma tu żadnych strażników, żołnierzy... Coś jest nie tak...

– Nie obchodzi mnie to – w tej chwili nie jestem zdolna do uczuć, do zastanawiania się czy jesteśmy bezpieczni.

– Co się dzieje? – Grayson zatrzymuję się. Spogląda mi w oczy napełnione gorącym płynem.

– Odejdź! Ty nic nie rozumiesz! Nie chcę cię skrzywdzić! Odsuń się! Czuję... Zaraz się zacznie! Proszę! Uciekaj! – gorące łzy spływają mi po policzkach. Moje żyły zaczynają świecić na pomarańczowo. Nie mogę znieść bólu. Pogrążam się w ciemności. Ręce rozpryskują mi ogniem, który wypala mi mięśnie i kości. Krzyczę w niebogłosy. Unoszę wściekły wzrok. Grayson nie rusza się, nawet o krok. Jego wyraz twarzy wskazuje, że jest zmartwiony. Martwi się o mnie.

Ciemność przejmuje nade mną kontrolę. Ruszam bez obaw w stronę chłopaka.

– Giń! – przyciskam ogniste ręce do jego klatki piersiowej. Odpycha mnie. Upadam na mokrą trawę. Gasnę. Dosłownie. Chyba umieram. To chyba najwyższy stopień poparzenia. Gasnę, znowu. Ból bierze górę. Ciemność. Widzę ciemność. Wreszcie ostateczny koniec... Tyle razy uniknęłam śmierci z rąk wroga, a sama siebie skrzywdziłam.

Zasypiam.

Czuję czyjąś dłoń na moim ramieniu. Słyszę krótkie, szeptane przez kogoś słówka:

– Nie, nie, nie...

Wszystko mnie boli. Parzy.

Leżę na czymś suchym, miękkim...

Próbuję otworzyć oczy. Niestety, wszędzie wokół tylko czerń. Słyszę kolejne głosy.

– Grayson, spokojnie. Ona musi przeżyć. Rozumiesz?

– Oby.

Ktoś zaciska mocno moją zbolałą rękę. To tylko wzmacnia mój ból... Udaje mi się otworzyć usta.

– Puść...T...o... boli... – odchrząkam. Ludzie wokół mnie zaczynają się cieszyć, wybuchać nerwowym śmiechem, całować mnie w czoło. Jęczę. Nagle następuje wieczna cisza. Czuję, że wszyscy obecni wlepiają we mnie oczy o różnych intensywnych barwach.

Podnoszę powieki. Szmaragdowe oczy patrzą na mnie niespokojnie. Odruchowo cofam się. Kim oni są? Zadaję sobie pytania o osoby w pokoju.

Po chwili wszystkie wspomnienia powracają do mnie z impetem samolotu. Chaos wybucha mi w głowie. Chyba wstaję. Kopię drzwi. Chcę się stąd wydostać jak najszybciej. Uciec od szaleństwa. Od życia z cholernymi darami. Uderzam pięściami w ścianę. Brakuje mi sił. Osuwam się na ziemię, krzycząc, wręcz wrzeszcząc. Tracę przytomność.

Budzę się wtulona w chłopaka. Nie czuję bólu, lecz kompletną pustkę. Otwieram załzawione oczy. Grayson uśmiecha się do mnie lekko.

– Tak się martwiłem... – zawiesza głos. Nie mogę z siebie wydusić, nawet nędznego słowa. Chłopak kładzie mnie na wygodnym materacu.

– Możesz mówić? – pyta.

Kręcę głową.

– Za kilka dni dojdziesz do siebie. Dam ci kartkę. Będziesz w ten sposób się z nami komunikować – podaje mi długopis z notesem. Piszę:

"Z nami? Kto tu jeszcze jest? Gdzie jestem?"

– Kiedy straciłaś przytomność, nie wiedziałem, co mam robić. Zacząłem wołać "Pomocy!" na cały regulator. Ktoś mnie usłyszał. Jacyś ludzie biegli w moją stronę. Okazało się, że to Daisy i Will.

Macham długopisem.

"Gdzie jesteśmy?"

– W szpitalu. Dokładnie, to nie wiem, ale chyba gdzieś we Francji – siada na skraju łóżka.

"Kiedy mnie wypiszą?" – zapisuje.

– Trzy, dwa dni.

"Gdzie oni są?" – rysuje każdą literkę z osobna.

– Daisy poszła ci wyrobić kartę pacjenta, a Will siedzi w bufecie po pijaku – spogląda na moje zaczerwienione ramiona.

"Co powiedziałeś lekarzom? Że polałam się kwasem?"

– Powiedziałem, że ledwo, co udało mi się cię uratować z pożaru – na jego twarzy gości szelmowski uśmiech.

"Zrobiłeś z siebie bohatera" – chichoczę, na ile mi gardło pozwala.

– W szczytnym celu – śmieje się ironicznie.

" Jeszcze mi powiesz, że na cele charytatywne ".

– A żebyś wiedziała – wstaje. Ujmuję kosmyki moich włosów. – Pielęgniarka nie pozwoliła mi zostać, ale będę na korytarzu, gdybyś czegoś potrzebowała. Jakby co, dzwoń – kładzie telefon na stoliku nocnym, całuje mnie w policzek i wychodzi.

 Jakby co, dzwoń  – kładzie telefon na stoliku nocnym, całuje mnie w policzek i wychodzi

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.



Nie ma takiej drugiejWhere stories live. Discover now