Rozdział 26

529 47 9
                                    


Nowe lokum Weasleyów, Gniazdko, znajdowało się dokładnie miejscu, gdzie niegdyś Nora. Było ono również niemal idealną kopią domu, który spłonął podczas wesela Billa i Fleur.

Nieregularna, wielopiętrowa bryła budynku wynikała z ciągłych potrzeb gospodyni do pomieszczenia niezliczonej ilości łóżek, pościeli i kocy, na „wszelki wypadek". Bill cicho i potulnie traktował wszystkie zachcianki żony, próbując jej wynagrodzić swoje comiesięczne wyjazdy.

Wewnątrz Gniazdko było równie przytulne i ciepłe, jak wydawało się z zewnątrz. W kominku przyjaźnie buchał ogień, na czerwonych ścianach porozwieszane były makatki pełne dobrych rad dla domowników i gości, które przemieszały się zależnie od dnia tygodnia, a przed oparciem starego fotela, uratowanego przez Molly Weasley przed pożogą dwie sprytne metalowe pałeczki dziergały kolorowy sweter dla któregoś z mieszkańców Gniazdka.

Na stałe dom ten zamieszkiwało tylko małżeństwo i młody rudzielec, który dawniej harcował ze swoim lustrzanym odbiciem, bratem bliźniakiem, ale teraz siedział na schodach prowadzących na piętro i gmerał coś przy bączku-zabawce, którego dostał od Fleur w zeszłym tygodniu. Próbował go naprawić, ponieważ przed chwilą nieumyślnie zrzucił go ze schodów, ciągły stukot i hałasy naczyń z kuchni dekoncentrowały go tak bardzo, że co chwila rzucał pracę, z irytacją unosił roztrzesiąną rękę do czoła i jęczał żałośnie.

Zwykle jego bratowa, słysząc jego smutek, wychodziła z kuchni, żeby załagodzić nerwy, ale dziś na obiad został zaproszony bardzo ważny gość i Fleur z całych sił próbowała upichcić najlepszy obiad, jaki kiedykolwiek podano w tym domu i nie usłyszała lamentu Georga, przerwanego przez donośne pukanie do drzwi.

Wtedy garnki przestały stukać i chłopak mógł wrócić do przerwanego przed chwilą zajęcia z nowym zapałem.

Tymczasem po drugiej stronie drzwi w jesiennej szarudze stało troje wędrowców. Dwaj mężczyźni o podobnych rysach twarzy. Młodszy z nich, którego w mocnym odcieniu czerwieni stanowiły o jego przynależności do rodu Weasley'ów, był ubrany w elegancki frak i grubą, ciepłą szatę chroniącą przez zmienną angielską pogodą. Starszy, któremu z pod dość zniszczonej tiary wystawały siwe włosy, miał w swoich oczach pustkę. Z jego ramion zwisał stary prochowiec, kupiony mu przez żonę w czasach, kiedy były one modne, a jednocześnie nie uszczuplały zbytnio ich domowego budżetu.

Wydawać by się mogło, że najbardziej marznie kobieta. Jej długie, brązowe, dziś wyjątkowo, niezwiązane loki powiewały na wietrze razem z długą czarną peleryną. Jej oczy rozglądały się zlęknione dookoła, jakby zza zwęglonego pnia miał zaraz wylecieć de mentor, albo Merlin wie kto.

Kiedy wodziła wzrokiem po ugorze, który był niegdyś ogrodem, przypomniała sobie te wszystkie dobre chwile, które tu przeżyła. Z Ronem i Harrym.

Przypomniała sobie te letnie dni, kiedy bawili się tu, grali w Quiddicha, czy nawet wyganiali gnomy na prośbę pani Weasley. Te zimowe bitwy na śnieżki i wycieczki na sanki napo bliski pagórek. Aż w końcu przypomniała sobie dzień, w którym to wszystko się zaczęło. Wesele Billa i Fleur, ale zanim w jej głowie pojawił się obraz płonącej Nory drzwi, przed którymi stała otworzyły się, a przed oczami Gryfonki pojawiła się uśmiechnięta twarz gospodyni.

- Tatoo, Pehsi, Hehmjona...

***

- O co ci chodzi, Draco?- Hermiona powoli cofnęła się o kilka kroków, aż napotkała opór w postaci ściany.

- To nic takiego, Hermiono- Draco uniósł ręce do góry, jakby to mogło pomóc Gryfonce pokonać nagle powstały lęk- Chodzi o twoją magię...

***

- Hehmjono, Mosze jeszcze pasztecika? (Hermiono, może jeszcze pasztecika?)- zapytała Fleur, po czym, nie czekając na odpowiedź, włożyła na talerz dziewczyny kilka pierożków.

Potem pełnym gracji, tanecznym krokiem napełniła talerze reszty domowników i gości, odłożyła parujący półmisek pośrodku stołu i uśmiechnęła się tajemniczo do męża, który pałaszował właśnie przysmaki przez nią przygotowane. Dopiero, kiedy Francuzka chrząknęła znacząco, Bill wstał, objął ślubną małżonkę i powiedział:

- Mamy dla was radosną nowinę- przerwał, a oczy wszystkich skupiły się na jego ustach, które przecinała szpecąca blizna- Fleur oczekuje dziecka.

Zamiast ogólnej radości na twarzach wszystkich pojawiły się niepewne miny, a w salonie Gniazdka zapanowała niespotykana cisza. Artur i Percy przestali dyskutować na tematy dotyczące Ministerstwa, a George przerwał naprawianie swojego bączka. Zabawka upadła na podłogę z trzaskiem i dopiero wtedy Hermiona wstała i jako pierwsza uściskała zdezorientowane małżeństwo.

- To wspaniale! Moje gratulacje- mówiła całując Fleur w oba policzki i ściskając rękę Billa.

Wtedy i Percy podszedł niepewnie składając grzeczne i logiczne gratulacje. Do niego dołączył Artur.

Jedynie George nadal siedział w miejscu. Nie poruszył się.

- To będzie...- jąkał się- Będziemy... Fred i ja... zabawki...- mówił zmieszany i trzęsącymi rękoma podniósł z ziemi zniszczony bączek.

Artur Weasley rozejrzał się po twarzach obecnych całkowicie zbity z tropu, wtedy ponownie tego wieczoru wkroczyła Hermiona, mówiąca, że nie najlepiej się czuje i prosząca Artura o mugolskie środki od bólu głowy.

W tym czasie Bill i Fleur objęli trzęsącego się coraz bardziej George'a z obu stron i kolejny raz tłumaczyli mu wydarzenia, które na zawsze zmieniły ich rodzinę.

Dalsza część kolacji przebiegała w spokoju i kiedy goście zbierali się do wyjścia Bill dyskretnie poprosił Hermionę na stronę.

- Dziękuję za dzisiaj. Nie wiem, czy zaakceptowaliby to bez ciebie. Pamiętaj, że jesteś Weasley Hermiono. Nieważne, czy się tak podpisujesz, czy nie. Mój brat bardzo cie kochał. Chciałby, żebyś ruszyła przed siebie.

- Dzisiaj, dzięki wam, nareszcie to zrozumiałam- odparła dziewczyna spokojnie, z odrobiną melancholii w głosie. Podjęła decyzję.

***

- Pamiętasz tamten poranek w Malfoy Mannor? Kiedy straciłaś moc? Ja tam byłem. Przeniosłem cię do lochów, Hermiono. Byłaś bardzo słaba. Umarłabyś tam, gdybym tego nie zrobił. Twoje siły magiczne były zbyt wątłe, żebyś mogła przeżyć. Ja musiałem, Hermiono. Chciałem cię tylko chronić. Byłem pewny, że zginę i nie dotkną cię skutki uboczne...

- Draco, o czym ty mówisz? Co ty mi zrobiłeś!?- krzyknęła Hermiona.

- Związałem nas Magiczną Pieczęcią Malfoy'ów- powiedział Draco ze skruchą i opuścił niedawno podniesione ręce.

- Co to jest!?- dziewczyna znowu próbowała się cofnąć, ale dotykała gołej ściany już wszystkimi możliwymi tkankami.

- Bardzo stara magia, do której dokopał się mój ojciec, przed ślubem z moją matką. Malfoy'owie, jak każdy czystokrwisty ród, mają bzika na punkcie kontroli. Mój ojciec bał się, że matka ucieknie mu sprzed ołtarza tak, jak jej siostra, dlatego związał ją pieczęcią i kradł jej magię przez całe życie. Zabierał najpierw trochę , a potem coraz więcej i więcej. Kontrolował ją. Zmuszał do posłuszeństwa. I utrzymywał przy życiu, a ona się na to zgadzała i nigdy przenigdy nie chciała niczego w zamian.

- Ale co to ma do naszej sytuacji?

- Nie zdążyłem dokończyć zaklęcia. Jeszcze możesz się wycofać z Pieczęci, ale stracisz magię. Z drugiej strony, kiedy zechcesz wejść w układ, który zaraz ci zaproponuję zyskasz magię z powrotem, ale będziesz ode mnie zależna bardziej niż teraz ja zależę od ciebie. Tylko, że ja nie chcę być, jak mój ojciec. Chcę w zamian oddać ci to samo.

- Draco, nadal nie rozumiem. Czy ty chcesz to dokończyć!?- powiedziała z obrzydzeniem.

- Ja cię w to wplątałem. To nie Bellatrix zabrała ci moc, ale niedokończone zaklęcie Pieczęci.



Hermiona Granger & tajemnicze znakiWhere stories live. Discover now