Rozdział 44

1.8K 101 6
                                    

- Simon? - powtórzyłam głośniej.

- Clary? - zapytał chłopak. Stał naprzeciwko mnie i patrzył z niedowierzaniem na moją osobę.

- Tęskniłam! - krzyknęłam i przytuliłam się do niego z całą siłą Nocnego Łowcy.

- Ja też! - odpowiedział, obejmując mnie mocniej w pasie - Zmieniłaś się - stwierdził po krótkiej chwili.

- Ty za to nic się nie zmieniłeś! - zaśmiałam się. Simon wyglądał tak samo. Dzięki urodzie wampira, wiele dziewczyn spoglądało na niego z ciekawością i fascynacją.

- Może pójdziemy na kawę? - zaproponował.

- Bardzo chętnie - odparłam z uśmiechem i skierowaliśmy się w stronę małej kawiarni. Szybko założyliśmy zamówienia.

- Co tam u ciebie? - zapytaliśmy jednocześnie, po czym wybuchnęliśmy śmiechem.

- Co robisz w Nowym Jorku? - zapytałam szybko oraz uśmiechnęłam się zwycięsko.

- Kiedy dowiedzieli się, że mieszkam w Idrisie... Wygonili mnie - odrzekł smutno.

- Kiedy to się stało? - zadałam kolejne pytanie wyraźnie zaciekawiona i zła na Clave.

- Tydzień temu - westchnął - Wtedy wszystko się zaczęło.

- Co masz na myśli? - zapytałam ponownie.

- Nową przewodniczącą Clave została Lilith. Wredna, chamska, sztywna kobieta. W międzyczasie rozeszły się plotki, że jakiś czarownik chce zabić wszystkich Nocnych Łowców, a banda dzieciaków próbuje go powstrzymać. No i że ten czarownik mieszkał w Idrisie. Kiedy Lilith to usłyszała, wpadła w szał. Kazała przeszukać wszystkie domy, no i... Znalazła mnie - wyjaśnił - Wygoniła mnie, więc postanowiłem udać się do Nowego Jorku. Obecnie mieszkam w hotelu DuMort i jest całkiem fajnie. Dzisiaj, na przykład, cały dzień gadali o jakiejś rudej Nocnej Łowczyni, co się pytała o Raphaela, poprzedniego...

- Przewodniczącego wampirów. Tak, wiem. To byłam ja - przerwałam, a chłopak popatrzył na mnie zdziwiony - Szukam Raphaela. I to ja byłam w tej bandzie dzieciaków. I to ja zabiłam tego czarownika.

- Nie wierzę - oznajmił zszokowany Simon - Ty?! Jak to możliwe?!

- Zmieniłam się, Simon - powiedziałam z uśmiechem i zaczęłam opowiadać o wszystkich wydarzeniach, które mnie spotkały od rozstania z wampirem. O rodzicach, o tym, że nie byli moimi rodzicami, o wskazówkach od Michaela, o Magnusie, o Raphaelu, o Isabelle, o Alecu, o Jacie, o Lilith, o śmierci Michaela, o porwaniu....

***************

- Na Anioła! - krzyknęłam nagle.

- Co się stało? - zapytał Simon.

- Już 8.00! Muszę lecieć! - oznajmiłam i wstałam. Chłopak również wstał.

- Ja tam czasu nie liczę. Mam całą wieczność - mruknął zadowolony.

- Szczęściarz - prychnęłam.

- Czyli... - zamyślił się wampir - Teraz jesteśmy sąsiadami?

- Na to wychodzi - uśmiechnęłam się.

- Może spotkamy się jutro? - zapytał, otwierając mi drzwi.

- Jutro muszę być w Idrisie, ale niedługo na pewno - odpowiedziałam.

- Odprowadzić cię?

-  Nie, dzięki. Muszę jeszcze załatwić jedną rzecz - odparłam, po czym pocałowałam Simona w policzek. Ruszyłam w kierunku Brooklynu. Panował półmrok. Szłam w ciszy. Spotkałam Simona. Po dwóch latach spotkałam go. Aż trudno w to uwierzyć! Taki zbieg okoliczności! Ale... Czy na pewno był to zbieg okoliczności? W świecie Nocnych Łowców zbieg okoliczności był... Był czymś nadzwyczajnym. Tu wszystko było zaplanowane od początku, do końca.

- Nie mogę sobie teraz zaprzątać tym głowy - mruknęłam i weszłam do dużego budynku. Już nikt go nie strzegł, bo nie było powodu. Stał pusty. Weszłam po dobrze znanych mi schodach, a w oczach poczułam łzy. Wszystko mi się z nim kojarzyło. Schody, mała dziura w ścianie od strzały, obraz. Wszystko. Uchyliłam lekko drzwi i zastałam nienaganny porządek. Dywan był czysty, talerze pochowane w szafce, kanapy na swoim miejscu. Usiadłam na jednej z nich i westchnęłam. Przeczesałam dłonią włosy i wróciłam do wspomnień. Obraz nieprzytomnego czarownika spoczywał w mojej głowie i, co jakiś czas, dawał o sobie znać. To była jedna z takich chwil. Nie powstrzymywałam łez. Spływały z moich oczu, obok nosa, aż do krawędzi ust. Po kilku chwilach, czarne od tuszu krople, zaczęły kapać na skórzaną kanapę. Wolnym krokiem skierowałam się do kuchni i wyjęłam chusteczki. Zmoczyłam ją lekko wodą i zmyłam makijaż. Wyszłam z pomieszczenia. W kiepskim nastroju poszłam do domu. W Instytucie wszystkie światła były zgaszone. Weszłam i zapaliłam światło na korytarzu. Lampy na ścianie zamigotały lekko.

- Ktoś powinien je wymienić - mruknęłam i usłyszałam głośny grzmot. Pisnęłam przestraszona. Po chwili jednak zorientowałam się, iż to zwykła burza za oknem.
 Weszłam do kuchni, lecz tam nikogo nie było. Zdziwiło mnie to.

- Jest tu ktoś?! - wrzasnęłam najgłośniej, jak potrafiłam, lecz odezwała się tylko pogoda za oknem. Gdzie się wszyscy podziali do cholery? Przeszłam kolejne kilka pokoi, ale tam również nikogo nie zastałam. Zdecydowałam się nie przejmować tym i wróciłam do kuchni. Zrobiłam szybko kawę i wypiłam ją. Na zewnątrz panowała istna wichura. Lało jak z cebra i co chwila się błyskało. Rzadko kiedy taka pogoda się zdarzała w Idrisie. Prawie nigdy. Ale to nie był Idris. Idris był drugim, gorszym życiem, które powinnam była zostawić za sobą już dawno temu.

- Przestań! - krzyknęłam do siebie - Dość wspominania o  Idrisie i tym wszystkim!

Moje drugie ja miało rację. Teraz powinnam się skupić tylko i wyłącznie na Wielkim Czarowniku Brooklynu. Musiałam go obudzić. A potem? Długie, szczęśliwe życie u boku Jace'a. Poszłam do swojego pokoju i szybko zamknęłam okno. Kto je otworzył? Byłam pewna, że było zamknięte cały czas. Nie przejmując się tym, nalałam sobie gorącej wody do wanny. Dodałam olejek lawendowy, po czym włączyłam muzykę. Weszłam do wody i odprężyłam się. Nagle usłyszałam jakiś huk. Szybko otworzyłam oczy i wsłuchiwałam się. Powoli i najciszej, jak umiałam, wyszłam z wanny. Założyłam bieliznę oraz koszulkę Jace'a. Dodatkowo okryłam się miętowym szlafrokiem. Lekko uchyliłam drzwi i wyjrzałam przez nie. Okno w mojej sypialni było znowu otwarte i uderzało o ściany. Podbiegłam i zamknęłam. Teraz byłam pewna, że coś jest nie tak. Rozejrzałam się po pokoju. Nie zauważyłam jednak nic nadzwyczajnego. Z szybko bijącym sercem oraz adrenaliną we krwi cicho otworzyłam drzwi od pokoju. Na korytarzu ciągle paliło się słabe światło, więc pomieszczenie było przyciemnione. Niedaleko ode mnie zobaczyłam czyjąś sylwetkę. Prawie podskoczyłam ze strachu. Starałam się jej przyjrzeć dokładniej. Wydawała mi się znajoma. Wzięłam parasolkę z mojej sypialni i wyszłam, trzaskając drzwiami. Czarna postać nie zwróciła na mnie uwagi. Odwrócona była do mnie plecami.

- Jace?! - krzyknęłam. Bałam się podejść. Owa postać nie poruszyła się ani o milimetr. - Alec?! Max?!

Podeszłam kawałek bliżej, a serce prawie wyskoczyło mi z piersi.

- Kim jesteś?!- zapytałam drżącym głosem. Nikt nie odpowiedział. Przełknęłam ślinę i położyłam rękę na ramieniu tego kogoś. W tym samym momencie ten ktoś się odwrócił, a ja zobaczyłam dobrze znaną mi twarz. Chciałam odbiec, lecz potknęłam się o własne nogi i upadłam. Byłam zbyt przerażona i zszokowana, żeby zrobić jakikolwiek ruch.

- Naprawdę myślałaś, że tak szybko się mnie pozbędziesz?! - zapytał z krzykiem Michael - O nie, księżniczko. Nie ma tak łatwo. Teraz będę cię prześladował do końca twoich dni. Rozumiesz?!

- Zostaw mnie! - wrzasnęłam i skuliłam się - Ty nie żyjesz! Zabiłam cię! Wynoś się! Wynoś się!

Czarownik jednak mnie nie słuchał. Śmiał się szyderczo i wolnym ruchem zbliżał się do mnie...

****************

OMG!

~~Lili :*

Inna historia o Darach Anioła ✔✅Where stories live. Discover now