W końcu do domu...

705 51 24
                                    

( To na górze to chore jest 😀 )

Lanteia pov.

Spędziłam w Rivendell kilka dni. Agandaur pojawiał się kilka razy i zauważyłam, że w momentach, w których się bałam i stresowałam najbardziej. Jakby chciał mnie jeszcze bardziej dobić swoją obecnością i komentarzami. Nadal nie powiedziałam o tym lordowi żeby nie uznał mnie za chorą psychicznie. Chociaż może powinnam...

Mniej więcej dzisiaj powinien pojawić się ktoś z Wiecznozimy aby potwierdzić moją pozycję, jak i pomóc mi wrócić do królestwa. Jak na razie Elrond w dalszym ciągu nie okazywał mi zaufania, ale mimo to szukał przyczyny mojego przeżycia. W międzyczasie spotkałam Gandalfa, który był również zaciekawiony tym co Elrond. Dobrze było  znów zobaczyć odmienionego czarodzieja. To sprawiło, że poczułam się pewniej na terytorium Elfów. A całkiem cieszyłam się, że je opuszczę. Było tutaj dobrze, ale... Czułam się obco. Nie tu było moje miejsce.

Kiedy pierwszy raz wyszłam z pokoju zapoznałam się z Drużyną Pierścienia, jak i z z moimi wybawicielami. Z każdą osobą mogłam chwilę porozmawiać na osobności aby lepiej ich poznać. Powiedzieli, że wkrótce wybiorą się na koronację nowego króla Gondoru, czyli Aragorna. Wydawał mi się bardzo dobrym materiałem na to stanowisko. Był dobry i uczciwy, ale jednocześnie dostojny. Na pewno sobie poradzi.

Najbardziej urzekła mnie ta dwójka, która wpadła mi do pokoju. Elf Legolas i Krasnolud Gimli. Ciekawa mieszanka biorąc pod uwagę fakt, że ponoć Elfy i Krasnoludy się nie darzą miłością. Można by rzec, że to z nimi spędzałam praktycznie całe ostatnie dnie. Nie czułam się przy nich jakoś wywyższona, ale za to rozluźniona i nieosamotniona. Robili wszystko żebym poczuła się tu lepiej. Spotkałam ich drugi raz po tym jak pierwszy raz wyszłam z pokoju.

(Retrospekcja)

Siedziałam w jednej ze zdobionych altanek Rivendell. Miałam za sobą kilka spotkań z różnymi osobami. W moich dłoniach była filiżanka zaparzonej mięty. Na stoliku obok były wypieki służby lorda Elronda. W miarę możliwości się nimi częstowałam, ale trochę przeszkadzała mi zasłonka na mojej twarzy. Zdecydowałam, że ją założę, bo w końcu spojrzałam w lustro. Na moim policzku była sporych rozmiarów rana złożona z niewielkich, ale głębokich nacięć otoczonych czerwonymi plamami i zadrapaniami. Wyglądało to niezbyt dobrze jeszcze ze względu na zielonkawą maść Elronda. Ostatecznie zasłoniłam ją białą chusteczką, która ukrywała też drugą część twarzy. Wystarczyło, że przymocowałam ją spinkami do włosów. Miałam też na sobie białą prostą suknię i pantofelki.

Cieszyłam się słońcem i wolnością. Tego mi brakowało. Śpiewu ptaków i podmuchów powietrza na twarzy. Oglądałam piękne kwiaty, krzewy i drzewa pielęgnowane przez Elfy. Usłyszałam ciche rozmowy i chichoty wśród krzewów białych róż. Elfa zauważyłam szybciej niż niskiego Krasnoluda, jednak on był głośniejszy niż wysoki blondyn. Z zainteresowaniem obserwowałam dwójkę dotąd aż oni spojrzeli na mnie. Przywołałam ich do siebie a oni najpierw spojrzeli po sobie i za chwilę znaleźli się przy mnie.

- Pani. - grzecznie zaczął Legolas. - Potrzebujesz czegoś od nas? - zapytał patrząc w drewniany parkiet pod nami. Delikatnie się uśmiechnęłam, ale nikt tego nie widział pod zasłonką.

- Chyba wy ode mnie. - odpowiedziałam z rozbawieniem. Elf na chwilę spojrzał mi na twarz, ale zaraz spuścił wzrok. Krasnolud gapił się na ozdobnie położony głaz w pobliżu starając się ukryć rumieńce na twarzy.

- Wybacz pani, ale niczego od ciebie nie chcemy... - ostrożnie mówił Legolas. Normalnie jakbym była jakąś osobą bez serca.

Czarna RóżaOnde histórias criam vida. Descubra agora