XIV.Reyes, Zara

1.9K 95 2
                                    

Reyes:

Pieprzony tchórz, tłucze się w mojej głowie.

Znowu zaprzepaściłem kolejną szansę na rozmowę z Zarą. Czekałem cały wieczór, aby móc zostać z nią sam na sam i przekonać ją, by nie uciekała przede mną i przed tym, co nas łączy.

Ale, oczywiście, gdy była okazja spieprzyłeś ją.

Jechałem z nią jednym samochodem. Byliśmy sami. Nim weszła do rezydencji również byliśmy sami. Gdybym za nią poszedł, również bylibyśmy sami. A ja nawet nie poruszyłem tego tematu. Rzuciłem jedynie „dobranoc" i odjechałem w chwili, gdy zamknęły się drzwi rezydencji, już wtedy klnąc na siebie.

Natomiast dwa dni później po raz kolejny przeklinałem na własną głupotę. Dlaczego? Otóż zobaczyłem ją z Hubertem. Rozmawiali w kuchni. Śmiali się. W chwili, gdy przekroczyłem próg pomieszczenia mój wzrok padł na dłoń Huberta, która spoczywała na piersi Zary. Nie wiem, w której chwili podjąłem decyzję, by podejść do nich i uderzyć mężczyznę. Gdy to zrobiłem nie nastąpiło wahanie ani wyrzuty sumienia, nawet gdy Zara krzyczała, że zwariowałem, pomagając w tym czasie Hubertowi podnieść się z podłogi.

- Odbiło ci?! – kontynuowała dziewczyna, patrząc na mnie. Następnie zwróciła się do przyjaciela i zaczęła oglądać jego twarz. – Przyniosę apteczkę. Siedź tu i czekaj.

- Nic mi nie jest – zaprotestował.

- Powiedz to swojej twarzy. Czekaj – powtórzyła i dodała pod moim adresem: - A ty się do niego nie zbliżaj.

Patrzyłem na Huberta, który podążał wzrokiem za oddalającą się sylwetką dziewczyny, przez co miałem ochotę znowu mu przyłożyć. Wreszcie odwraca wzrok i mi się przygląda.

- Dlaczego to zrobiłeś? – chce wiedzieć.

- Trzymaj się z dala od Zary – mówię tylko.

W odpowiedzi marszczy brwi.

- Ty faktycznie oszalałeś, co? Co w ciebie wstąpiło?

Nie mam okazji mu odpowiedzieć, ponieważ zjawia się kobieta, a wraz z nią Taylor.

- Reyes, chodź się przejść – to bardziej brzmi jak polecenie aniżeli prośba czy też propozycja.

Zwykle w takiej sytuacji kazałbym mu się walić. Nie jestem jednak głupi wbrew moim ostatnim poczynaniom, które nawet ja uważam za bezmyślne. Wiem, że jestem na terenie Taylora i to, że jestem szefem Inmortales w tej chwili nie gra już pierwszych skrzypiec. Rzucam więc ostatnie ostrzegawcze spojrzenie „przyjacielowi" Zary i wychodzę z pomieszczenia za przywódcą cichego gangu.

- Myślałem, że lubisz Huberta – zaczyna Taylor, gdy tylko zamykają się za nami drzwi frontowe rezydencji. – Dogadywaliście się.

- Owszem, tak jest – przytakuję. – Niezwykle się dogadujemy.

- A więc dlaczego dosłownie dwie minuty temu rozkwasiłeś mu nos? – przechodzi szybko do rzeczy.

Wzdycham ciężko.

- Czasem w niektórych sprawach lepiej jest mieć odmienne zdanie – mówię wymijająco. – My go akurat nie mamy. W tym tkwi problem.

- Konkurujecie – domyśla się.

- Powiedzmy.

Odchrząkuje.

- No cóż, prosiłbym, abyś więcej tego nie robił. Rezydencja jest domem, a w domu nie powinno dochodzić do rękoczynów wykraczających poza przyjacielską bójkę. Członkowie tej społeczności mają czuć się bezpiecznie. Nie będzie tak, jeśli będzie dochodzić do takiej sytuacji, jak dzisiaj. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy.

Znalazłem cię, kochanie ✓Where stories live. Discover now