XXXII.Zara

1.3K 77 2
                                    

Tak się cieszę, że jednak przylecieliście - mówi po raz kolejny Sylwia, ścierając resztki bitej śmietany z blatu. - Emil powiedział mi to i owo i obawiałam się, że nie dasz rady się zjawić.

- No co ty. Mówiłam ci przecież, że będę - przypominam jej, kołysząc śniętego Pawełka w ramionach.

- Przyzwyczaisz go do noszenia i później będę musiała z nim tańcować - ostrzega kobieta.

- Tak rzadko mam okazję go wziąć na ręce - zauważam - daj mi się nacieszyć.

- No a wiesz... ty i Reyes - zagaja w pewnej chwili - to tak na poważnie?

- Nie jestem pewna, ale chyba tak.

- To może niebawem bedziesz swoje bawić, co?

Myślę nad tym przez chwilę. Czy jestem gotowa na dziecko? I to z Reyesem? Chociaż bardzo bym chciała patrzeć w lustro ze świadomością, że w moim łonie rozwija się owoc naszej miłości to wiem, że teraz to nie jest odpowiedni czas.

- Więc?

- Staranie się o dziecko w tym momencie byłoby hipokryzją - mówię wprost. - Dziecko powinno się wychowywać w bezpiecznych warunkach. Ja nie wiem, czy za dzień czy dwa nadal będę żywa. Zresztą, dobrze wiesz, jak ja podchodzę do sprawy. Najpierw rozwój osobisty, następnie ślub i dopiero staranie się o dziecko. A związek mój i Reyesa jest młody. Nie wiadomo nawet, czy on faktycznie przetrwa. Ba - nie wiem, czy JA przetrwam. Dariusz nadal na mnie poluje.

- No tak - przyznaje z westchnieniem moja szwagierka. - W każdym razie mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Ty i Reyes pasujecie do siebie. Ładnie razem wyglądacie.

Parskam śmiechem na jej ostatnią uwagę.

- I to jest najważniejsze? Że dobrze przy nim wyglądam?

- Nie. Najważniejsze jest to, że wreszcie jesteś szczęśliwa - prostuje, uśmiechając się ciepło. - Jeszcze nigdy nie widziałam cię tak szczęśliwej. Nawet wtedy, gdy pierwszy raz wzięłaś Pawełka na ręce. Ani gdy prosiłam cię z Emilem, abyś została chrzestną. Teraz... dosłownie promieniejesz. Jesteś żywsza niż kiedykolwiek. I pasuje ci ten kolor - dodaje, wskazując moją fryzurę.

- Też tak uważam. - Reyes kładzie mi dłonie na biodrach i przyciąga mnie do siebie delikatnie. - Wspaniale wyglądasz z dzieckiem w ramionach.

- Mówiłam jej, że może powinniście pomyśleć o kuzynie dla Pawełka - wtrąca Sylwia i mruga do mnie z psotliwym błyskiem w oku.

- Podoba mi się ta myśl - przyznaje mężczyzna - jednakże dopiero co się odnaleźliśmy. Chciałbym się w pełni nacieszyć samą Zarą, zanim będę odpowiedzialny za kolejną istotkę, której będę musiał poświęcić swoje życie. Poza tym nasza mała wróżka jest tradycjonalistką. - Całuje mnie w skroń.

Kobieta marszczy czoło.

- Mała wróżka? Dlaczego tak?

W odpowiedzi mój mężczyzna kręci tylko głową i znów mnie całuje.

- Jako starszemu, opiekuńczemu bratu ciężko jest mi to przyznać - odzywa się Emil, wszedłszy do kuchni - ale faktycznie tworzycie niesamowity obrazek. Moi siostrzeńcy i siostrzenice na pewno będą zdobywać serca.

- Kolejny! - zakrzykuję sfrustrowana. - W najbliższym czasie nie będzie żadnych dzieci, okej? Mamy na to czas. A nawet jeśli ja go nie mam, to lepiej, żebym się nie rozmnażała.

- Przestań - ostrzega Reyes, ściskając delikatnie moje ramię. - Będziemy mieli gromadkę dzieci. W swoim czasie, oczywiście. Na razie musisz spełnić się w życiu zawodowym, tak jak zawsze chciałaś.

Robi mi się ciepło na sercu, gdy tylko wypowiada te słowa. To jest kolejna rzecz, którą zapamiętał sprzed pięciu lat.

- Mógłbym cię prosić na chwilę? - dodaje nagle, przerywając wywód Sylwii na temat nowej, a już niemożliwej do wyprania koszuli Pawełka, którą uplamił sokiem malinowym.

- Pewnie, tylko położę małego do łóżeczka.

- Ja to zrobię - oferuje Emil, przejmując ode mnie chłopca. - Stary, tylko nie oświadczaj jej się teraz. To taka średnia chwila na to.

- Twój brat chyba za mną nie przepada - stwierdza mój ukochany po wyjściu na korytarz.

Śmieję sie cicho.

- Lubi cię, wierz mi. Inaczej nie zachęcałby mnie do tego, abym przyjechała z tobą.

- Nie chce, abym ci się oświadczył - zauważa.

- On się śmiał. - Przewracam oczami. - Gdy pytałeś, czy możemy porozmawiać, wyglądałeś na nieźle poddenerwowanego. Chciał rozładować napięcie. Jak widać skutek odwrotny. No więc... - Odwracam się w jego stronę. - Co chciałeś mi powiedzieć?

- W sumie to chciałem ci coś dać - przyjmuje zmianę tematu. - A raczej oddać.

Zaciekawiona przekrzywiam głowę i podążam wzrokiem za jego dłonią, która wędruje do kieszeni, a następnie wyciąga pięść przed siebie.

- Co to jest? - Zaciekawiona sięgam dłonią.

- Coś, co należy do ciebie. Zostawiłaś to w Meksyku pięć lat temu.

Na moją dłoń spada złoty łańcuszek. Powoli kładzie na nim niewielki wisiorek w kształcie serca. Oddech zamiera mi w piersi, gdy rozpoznaję tę biżuterię.

- Znalazłeś go? - pytam szeptem.

- Jak tylko zacząłem cię szukać - przyznaje. - To... to ostatnie, co mi po tobie pozostało. Każdą inną rzecz, jaka tylko znalazła się w moim zasięgu, niszczyłem. Byłem strasznie zdenerwowany swoją głupotą i tym, że odpuściłaś. Zresztą już ci to mówiłem. Nie ma co do tego wracać. W każdym razie chcę, abyś znowu go nosiła. - Zabiera łańcuszek z mojej dłoni i nim zdążę cokolwiek powiedzieć staje za moimi plecami, a po chwili już zapina łańcuszek. Drżącymi dłońmi sięgam do wisiorka i otwieram metalowe serduszko.

- Zrobiłeś je w dniu, gdy mi go dałeś - wspominam, wpatrując się w zdjęcie.

- Tak bardzo nie chciałaś przyjąć prezentu - śmieje się, obejmując mnie w talii i opierając brodę o moje ramię.

- Pamiętam. - Uśmiecham się. - I dzisiaj znowu bym tak zrobiła.

- Zara, skoro mnie na to stać, to będę robić ci takie prezenty.

- Ale to było zbyt wcześnie!

- Ale teraz już nie. - Znowu staje przede mną i chwyta moją twarz w dłonie. - Kochałem cię i wierzyłem, że będziemy razem na zawsze. Uznałem, że warto inwestować w naszą miłość.

- Chyba trochę się pomyliłeś, co?

Unosi brew.

- Przecież kocham cię nadal. I jesteśmy razem. Nadal w nas wierzę. I uważam, że warto inwestować w nas dalej. Gdzie się pomyliłem?

- No, przez pięć lat się nie widzieliśmy. Zerwałeś ze mną - przypominam.

- Jakie pięć lat? O czym ty mówisz?

Patrzę na niego przeszywająco, aż w końcu wybucham śmiechem.

- No tak, coś mi się pomyliło - podejmuję jego grę.

- Nigdy, przenigdy z tobą nie zerwę - obiecuje, patrząc mi głęboko w oczy. - I nigdy cię nie skrzywdzę. Jakkolwiek. Wierzysz mi?

- Wierzę.

Wypuszcza wstrzymywane powietrze i całuje mnie głęboko. Zarzucam mu ręce na szyję, bagatelizując jego dziwne w tej sytuacji stwierdzenie i odwzajemniam pocałunek.

Tej nocy śni mi się, że uciekam ciemną ulicą przed mężczyzną, którego twarz przesłania czarny kaptur. Wiem, że chce mnie zabić, chociaż nic nie trzyma w rękach. Biegnę najszybciej, jak mogę, ale moje ruchy są spowolnione. A on - mimo iż idzie marszem - dogania mnie. Potykam się i upadam. Wiem, że nie ma sensu uciekać dalej, bowiem on jest już obok mnie. Szarpnięciem odwraca mnie na plecy. Z łatwością mógłby mnie unieruchomić, a mimo to pozwala, bym ściągnęła mu kaptur. Strach przeradza się w ból w chwili, gdy mój wzrok krzyżuje się z zimnym spojrzeniem Reyesa.

Znalazłem cię, kochanie ✓Where stories live. Discover now