XXXIV.Reyes

1.2K 77 3
                                    

Ledwie po wyjściu moich kontrahentów dzwoni telefon. Wydobywam go z kieszeni z myślą, że to Zara, która nie może znaleźć drogi do mojego gabinetu.

Zara. Ach, teraz pomiędzy nami wszystko układa się coraz lepiej. Jesteśmy coraz bardziej zżyci ze sobą. Mam wrażenie, że kochamy się jeszcze mocniej niż pięć lat temu, co do tej pory wydawało mi się niemożliwe. Nie raz myślałem juz o tym, że może czas pójść o krok dalej. Tak, osobiście jestem gotowy na zaręczyny, a następnie na małżeństwo z piękną Polką. Powstrzymuje mnie jednak jedno: Dariusz i zagrożenie, jakie ze sobą niesie. Ale, mówiąc szczerze, ja i reszta zamieszanych w tą sprawę mamy pewien pomysł, dzięki któremu sytuacja może zostać wreszcie rozwiązana, a Dariusz raz na zawsze zniknie z życia naszego i innych ludzi. O tym pomyśle nie ma pojęci nikt poza mną, Taylorem i braćmi Zary. Sam byłem za tym, by w szczególności Zara jeszcze nic o tym nie wiedziała, jednak jeśli pierwsza część planu pójdzie po naszej myśli, będę musiał jej powiedzieć.

Krzywię się, widząc numer, który nie należy do Zary, ale mimo niechęci rozmowy z kimkolwiek innym odbieram połączenie i przykładam telefon do ucha.

- Słucham?

- Słyszałem, że masz tą małą dziwkę, która zabiła mojego brata - mężczyzna po drugiej stronie słuchawki nie musi się przedstawiać, bym wiedział, że to Dariusz. - Możemy załatwić to pokojowo. Wsadzisz ją w samolot do Polski, ja ją stamtąd odbiorę. Proste. Obejdzie się bez dodatkowych ofiar. W ramach przysługi możesz powoływać się na moje imię, gdy będziesz tego pilnie potrzebował. Chyba że...

- Przestaniesz kombinować? - przerywam mu. - Jak na razie to ja rozdaję karty, nie ty.

Po krótkiech chwili ciszy Dariusz śmieje się.

- No dobrze. Więc jakie rozwiązanie oferujesz?

- Tak, mam ją - potwierdzam. - Jest ze mną, w Meksyku. Naprawdę sądzisz, że dam ci ją na tacy?

- Mówiąc szczerze na to liczyłem - przyznaje arogancko. Słyszę skrzypnięcie, zapewnie usadawia się wygodniej w fotelu.

- Nim ci ją przekażę chcę mieć pewność, że sowicie mi wynagrodzisz znoszenie jej cholernego charakteru. - Zaciskam zęby, gorycz kłamstwa zalewa mi gardło.

- Już zaproponowałem. Poza tym, nie wyniosłeś żadnych korzyści w chwilach sam na sam? A właśnie, co na to jej bracia?

Parskam, z trudem udając nonszalancję i odpowiadam:

- Jakie korzyści wyniosłem z jej pobytu tutaj to moja sprawa. Nie boję się jej obrońców. Jak na razie to ja jestem panem życia i śmierci tej młodej.

- Wcześniej też się ich nie bałeś, jak sądzę? Już wtedy nieźle się z nią bawiłeś.

- Tak, przyznaję. Parę lat temu była w Meksyku. Spędziłem z nią parę tygodni. Niezła z niej dupa. Tak jak wiele innych przed i po niej. - Zaciskam powieki, od ilości kłamstw zaczynam się powoli dusić. Mimo to brnę dalej, dla powodzenia planu. - Owszem, trochę szkoda ją zwracać, bo niezła z niej wariatka. Chociaż, jeśli zaproponujesz dobrą cenę...

- Tak, słyszałem co nieco o niej. Ponoć dobra z niej rakieta. Obrotna. Ja nie miałem okazji sie o tym przekonać. Może teraz skorzystam, biorąc pod uwagę, że wezmę ją od ciebie za sto tysięcy.

Śmieję się szyderczo, natomiast wolną dłoń zaciskam w pięść, chcąc nią potraktować twarz Czarnego.

Nigdy jej nie dotkniesz, myślę. Po moim trupie.

- Dobrze wiem, że bardzo ci zależy, by skopać jej truchło. Tu nie mowa o tysiącach, a o milionach, Dariusz - mówię z lekka znudzonym tonem, jakbym naprawdę dokonywał transakcji, na której nieszczególnie mi zależy. - Oddam ci Zarę za 2 miliony euro. Niżej nie zejdę. Albo zorganizujesz kasę do końca tygodnia, albo jedyne, co zobaczysz, to jej zwłoki w wiadomościach. - Po tych słowach kończę połączenie i rzucam telefon na biurko.

Znalazłem cię, kochanie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz