XXVIII.Reyes

1.3K 85 3
                                    

Mimo iż miałem ochotę wsadzić Zarę do odrzutowca zaraz po tym, jak przyszła do mnie z tym liścikiem od Dariusza, wylecieliśmy dopiero w środku nocy. Doszliśmy do wniosku, że to będzie lepsze rozwiązanie niż od razu ruszyć w drogę. Zara tym razem nie protestowała przeciw przymusowej podróży, jednak nie odezwała się podczas niej ani słowem. Nie próbowałem jej wciągnąć w rozmowę. Czułem, że potrzebuje chwili ciszy, nie zadręczałem więc jej pytaniami.

Teraz jesteśmy na miejscu, a ona nadal nie wydusiła z siebie nawet jednego słowa. Byłem w stanie zaakceptować to w odrzutowcu, ale teraz zaczyna mnie to martwić. Otwarte drzwi do jej pokoju stanowią nielada pokusę dla mnie przez długie godziny, Chcę do niej zajrzeć i upewnić się, czy wszystko jest w porządku.

Wejść czy zostawić ją samą?, zastanawiam się. Wiem, że powinienem odwrócić się i odejść, dając jej tym samym czas do pozbierania się. Gdy będzie gotowa to wyjdzie sama. Tak powinienem zrobić.

A jednak pukam w drewnianą framugę, działając przeciw swoim przemyśleniom.

- Wejdź - pada ciche zawołanie.

Zara leży na łóżku zwrócona plecami do mnie. Domyślam się, że patrzy w kierunku okna i wpatruje sie w zachodzace słońce, na które ma świetny widok.

- Jak się czujesz? - pytam, przystając dwa metry od łóżka.

Chcę podejść bliżej. Boże, pragne jej dotknąć. Objąć ramionami i przycisnąć do piersi. Całować do utraty tchu. Chcę WSZYSTKIEGO.

Zaciskam szczękę, chcąc opanować swoje zapędy i odgonić natarczywe myśli.

- Źle - słyszę jej szept. - Chcę, aby to wszytsko się skończyło.

- Jeszcze trochę i to wszystko dobiegnie końca - obiecuję jej.

- Skąd wiesz? - Przekręca się na drugi bok tak, że teraz widzi moją postać. - Skąd wiesz, że jeszcze trochę? Ile te trochę oznacza? Tydzień? Miesiąc? Rok?

Przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzą, wreszcie jednak wzdycham ciężko.

- Nie wiem - przyznaję, przymykając powieki. - Naprawdę nie wiem. Chciałbym powiedzieć ci konkretnie, jednak nie mogę.

Milczymy przez dłuższą chwilę, aż w końcu ciche chlipnięcie zagłusza trwającą ciszę. Otwieram szybko oczy i patrzę na Zarę.

- Płaczesz? - odzywam się, dotykając delikatnie jej ręki. - Dlaczego? Nie płacz, mi amor. Proszę cię, spójrz na mnie.

Uchyla powieki i podnosi na mnie spojrzenie swoich pięknych, zielonych z domieszką bursztynu oczu. Zasnute warstwą łez wyglądają, jakby były ze szkła.

- Dlaczego płaczesz? - pytam jeszcze raz, delikatnie odgarniając jej włosy z twarzy.

- Bo to wszystko moja... moja wina. - Kolejne łzy spływają po jej policzkach. - To przeze mnie Dariusz wysyła ludzi, by obserwowali rezydencję. Przeze mnie moi przyjaciele i rodzina nie mogą normalnie żyć, bez strachu, że wychodząc na miasto mogą nie wrócić do domu.

Patrzę na nią, jestem zaskoczony jej tokiem myślenia. To wszystko wydarzyło się tak dawno... a ona nadal to przeżywa. W dodatku dowiaduję się o tym dopiero teraz, tak dobrze ukrywała swoje przykre przemyślenia.

- Naprawdę tak sądzisz? - pytam, nie pojmując, jak może tak myśleć.

- Tak - przyznaje, przełykając łzy. - I wcale nie dziwię się Dariuszowi, że szuka zemsty. W końcu zabiłam jego brata... Rozumiem, dlaczego to robi.

- Ten potwór...

- Jestem takim samym potworem jak on - przerywa mi. - Gdyby Marek tamtego dnia zginął... ja też szukałabym zemsty. Też chciałabym wytropić i zabić winowajcę. Niczym się od siebie nie różnimy.

- Mi amor, porównujesz dwie różne sprawy - zaprzeczam szybko. - Marek to dobry człowiek, nie robił nic złego, gdy został zaatakowany. Natomiast to, że zabiłaś Krystiana, to był zwykły wypadek. Starałaś się uratować swoją przyjaciółkę. Mogli zginąć oboje, a dzięki tobie Tamara jest dzisiaj z nami. Gdyby nie ty, na cmentarzu paliłaby się o jedna świeczka więcej. - Zaciskam palce na jej ramieniu, gdy chce mi przerwać i kontynuuję: - Krystian i tak chciał z nią skoczyć, dlatego zbliżył się do urwiska. To był chory człowiek.

- Chorych ludzi się nie zabija, tylko im pomaga - nadal ustaje przy swoim, jednak łzy już nie płyną tak rzęsiście jak wcześniej.

Patrzę na nią przez dłuższą chwilę, aż stwierdzam wreszcie:

- Powinnaś porozmawiać o tym z Tamarą. Po tym powinnaś poczuć się lepiej. Musisz zrozumieć, że nie miałaś na to większego wpływu. To nie twoja wina, że tak potoczyły się sprawy - mówię z naciskiem.

- A co jest moją winą, jeśli chodzi o nas? - Podnosi się do pozycji siedzącej. - Każdego dnia zadawałam sobie te pytania - przyznaje. - Gdzie leży moja wina w naszych relacjach? Co takiego zrobiłam, że odszedłeś? Czy w końcu odpowiesz mi na to?

- Ja... - waham się.

- Reyes... Proszę. Już chyba czas, by wyznać prawdę, bez owijania w bawełnę. Już nie jestem piętnastolatką, która nie rozumie życia. A więc co było powodem twojego odejścia? Co zrobiłam?

Wpatrujemy się w siebie. Jej zapłakana twarz jest teraz pełna determinacji i już wiem, że nie pozwoli odłożyć mi ten rozmowy na później.

- Rozkochałaś mnie w sobie - wyduszam z siebie. - Stałaś się najważniejszą osobą w moim życiu. I to było powodem, dla którego musiałaś odejść.

Znalazłem cię, kochanie ✓Where stories live. Discover now