XXX.Reyes

1.3K 81 1
                                    

Nadal patrzy na mnie tym niewidzącym wzrokiem, jakby nieobecna.

- Powiedz coś, chica - błagam po raz kolejny. Mam wrażenie, że gula w gardle zaraz mnie udusi.

Mruga kilkutroknie i skupia wzrok na mnie, ale wyraz twarzy nadal ma niepewny.

- Nie rozumiem - przyznaje szeptem. - Nadal nie rozumiem.

Patrzę na nią, nagle taką kruchą. Miałem rację, powtarzając, że moja mała wróżka nadal tutaj jest. Dziewczyna podkula nogi i obejmuje je ramionami, jakby próbując się obronić, a brodę opiera na kolanach. Nie ma na sobie makijażu. Nawet w tej czarnej, obcisłej koszulce, kusych spodenkach i z czarnymi włosami wygląda słodko i niewinnie, przypominając mi czas, gdy miała zaledwie piętnaście lat.

- Proszę - odzywa się znowu - wytłumacz mi. Powiedz.

- Co ci mam wytłumaczyć, mi amor? - pytam szybko, nie chcąc utracić tej drobnej nici, która nas jeszcze wiąże. - Pytaj o wszystko. Już czas, by powiedzieć to, co nie zostało jeszcze dopowiedziane - przyznaję jej rację. - A więc co mam ci wytłumaczyć?

- Wszystko - prosi.

- Ale od czego zacząć? - pytam, mając nadzieję na pomoc z jej strony.

- Najlepiej od początku - tłumaczy.

Tak boję się tej rozmowy. Mam wrażenie, że to właśnie od niej zależy moje słynne "być albo nie być". To właśnie ta rozmowa może sprawić, że Zara mnie zrozumie i mi wybaczy... lub nie będzie chciała mnie już nigdy więcej znać. Presja jest przytłaczająca. Czuję się, jakbym bym był dzieckiem chodzącym we mgle. W tej chwili znowu jestem chłopcem, dla którego każdy kolejny dzień jest niepewny.

- Czy naprawdę matka zostawiła cię po narodzinach? - pomaga mi, patrząc na mnie spod rzęs.

Kiwam głową. Aż się dziwię, że przy tym ruchu nie spada, tak mam ją ociężałą od natłoku myśli i emocji.

- W pierwszym tygodniu po moich narodzinach - dopowiadam. - Jedną z rzeczy... tak naprawdę jedyną rzecz, którą mi po sobie zostawiła, to książeczka. Mały książę. - Prycham ciężko. - Bezużyteczna rzecz.

- Dlaczego bezużyteczna? Mały książę to bardzo mądra historia - oponuje.

- Żeby zrozumieć jej przekaz trzeba umieć czytać - wyjaśniam, opuszczając wzrok na moją dłoń, którą podpieram się o materac przy stopach Zary.

- Nie potrafiłeś czytać? Twój ojciec nie wysłał cię do szkoły? - dopytuje cicho.

Na mój szyderczy śmiech aż podskakuje.

- Dla niego nie istniałem jako syn, którym trzeba się zająć, a jako worek treningowy - mówię z niesmakiem. - Prawie nie było go w domu. Nawet jeśli był to albo nie zwracał na mnie uwagi, albo krzyczał, wyzywał i bił. Nie mogłem prosić go o coś do jedzenia, a co dopiero o wysłanie mnie do szkoły lub nauczenie mnie alfabetu w domu.

- Wspominałeś kiedyś coś o puszcze... - napomina.

- Miałem sześć lat. Tego dnia w jadłodajni nie było już miejsc. Nie udało mi się nic ukraść ze straganów. Od trzech dni nic nie jadłem i gdy zobaczyłem w szafce tą zupę w puszce... - Zaciskam powieki. Prawie czuję te potworne ssanie w żołądku. - Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Byłem tak głodny, że po skończeniu nawet wylizałem resztki z puszki na tyle, ile się dało.

- I co było dalej? - chce wiedzieć.

- Ojciec wrócił, gdy siedziałem w kuchni i przeglądałem strony Małego księcia. Gdy nie znalazł swojego posiłku... wpadł w szał, mówiąc wprost. Zniszczył stół. Zostawiłem książkę i wybiegłem z kuchni, chcąc uciec jak najszybciej. - Przed moimi oczami rozgrywa się ta scena. Czuję, jak wydarzenia z przeszłości mnie pochłaniają. - Dorwał mnie, gdy byłem prawie u drzwi. Złapał mnie za włosy i uderzył tak mocno, że padłem jak długi na ziemię. Potem usiadł na mnie i zaczął mnie dusić. Krzyczał i wyzywał mnie, jak to zawsze miał w zwyczaju.

Zara przykrywa moją dłoń swoją. Jej ciepło koi moje nerwy i dodaje mi otuchy.

- Jak przeżyłeś?

- Krzyki zaalarmowały Enrique, który przechodził nieopodal. Wpadł do naszego domu i widząc, co się dzieje, zastrzelił skurwysyna - tłumaczę szybko. - Ja... ja w ogóle nie żałowałem, że to zrobił. Potem zabrał mnie do siebie, gdzie dowiedziałem się prawdy o moim wybawcy. Ludzie szybko dowiedzieli się, że mój ojciec nie żyje, a wtedy Enrique mnie zaadoptował. Wysłał mnie do szkoły, dbał o mnie, traktował jak własnego syna. Nie zmuszał mnie, bym stał się jednym z członków Inmortales, ale ja chciałem. Dla niego. - Biorę głęboki oddech. - Poznałem ciebie. Zakochałem się. Zakochałem się pierwszy raz tak szalenie mocno. Chciałem z tobą wyjechać - planowałem to od chwili, gdy przyznałaś, że też mnie kochasz. I gdy już miałem to powiedzieć... okazało się, że Enrique już nie dawał rady. Postanowił to wszystko oddać mnie. Ja... ja NIE MOGŁEM się nie zgodzić. Zrobił dla mnie tak wiele, że moim obowiązkiem było zająć jego miejsce.

- Okej. - Chce zabrać rękę, jednak szybko ją łapię za nadgarstek, otwieram szeroko oczy i mówię:

- Nie! Proszę, zrozum, ja nie widziałem innego wyjścia. W tamtej chwili byłem taki ogłupiały, nie wiedziałem, co mam robić. Sądziłem, że muszę wybierać: albo ty i nasza miłość, albo Enrique i moja powinność. Bałem się o ciebie i o twoje bezpieczeństwo. Poza tym nie wiedziałaś, kim tak naprawdę jestem i pomyślałem, że gdybyś poznała prawdę i tak nie chciałabyś być ze mną. Zara, ja tak...

- Cii. - Przysiada na piętach i obejmuje moją twarz swoimi dłońmi. - Cichutko - nakazuje kojącym tonem. - Nic się nie stało. Już rozumiem.

- Dopiero później, ten pieprzony dzień później pomyślałem, że warto zaryzykować - szepczę łamiącym się z emocji głosem. - Że muszę to zrobić. Ale ciebie już nie było. Zdobyłem informacje z hotelu, wszystkie fałszywe. Nie wiedziałem, gdzie cię szukać. - Drżącą dłonią sięgam do kieszeni i wyjmuję naszyjnik, który unoszę na wysokość oczu dziewczyny. - Zostało mi tylko to. To, złość, że tak postąpiłem i żal, że tak łatwo odpuściłaś.

- Tak łatwo? - powtarza zraniona. - Miałam tylko piętnaście lat. Błagałam cię, żebyś nie odchodził. Pytałam, dlaczego to robisz. A odpowiedź dostałam dopiero pięć lat później.

Po raz kolejny chce zabrać dłonie, ale przytrzymuję je przy swojej twarzy.

- Przepraszam - wołam. - Tak bardzo cię za to wszystko przepraszam. Gdybym poczekał, gdybym się trochę dłużej nad tym zastanowił... może nic by się nie stało. Może nadal byśmy byli razem. I kochałabyś mnie.

- Och, Reyes... - Kręci głową. - Ja nigdy nie przestałam cię kochać. Chciałam, naprawdę. Podburzałam swoją nienawiść do ciebie, potem starałam się o tobie zapomnieć... ale nigdy mi się nie udało, nie tak do końca.

- To dlaczego trzymałaś się z daleka? - wybucham. - Dlaczego udawałaś, że mnie nie znasz?

Uśmiecha się smutno.

- Bo gdzieś tam nadal jestem piętnastoletnią, niepewną siebie, bojącą się odrzucenia dziewczyną... tyle że ze złamanym sercem, które ledwie udało się uratować. Ja nie chcę znowu cierpieć, Reyes.

- A jeśli obiecuję, że już nie będziesz? - Patrzę jej głęboko w oczy, które odkrywają przede mną zranioną, niepewną duszę. - Czy jeszcze jest dla nas nadzieja? - pytam jej raz jeszcze i wstrzymuję oddech.

Wpatruje się we mnie przez długą chwilę w milczeniu. w końcu nachyla się ku mnie, składa na moich ustach delikatny pocałunek, a jej usta szeptają w moje:

- Zawsze jest nadzieja.

Znalazłem cię, kochanie ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz