11. ROZDZIAŁ

77 20 6
                                    

Promienie słoneczce od wschodzącego słońca rozpłynęły się na twarzy Emi. Powoli otworzyła oczy, a przed sobą ujrzała stojącego naprzeciwko niej mistrza.

- Pora się zbierać – powiedział na dzień dobry. Emilia podparła się rękoma i wstała. Wciąż zaspana, zamrugała parę razy i dopiero wtedy dostrzegła coś na ramieniu mistrza.

- Jastrząb? - zmrużyła oczy.

- Każdy ma swoje zwierzę mocy, ty masz konia, ja jastrzębia – wyjaśnił, po czym pstryknął palcami. Ptak wybił się w powietrze i lecąc nagle stał się niebywale wielkich rozmiarów.

- No to pora lecieć – zaśmiał się i spojrzał na Emilię. Dziewczyna spojrzała na niego ze strachem. Co miał na myśli, pomyślała.

- Co? - wyjąkała, ale było już za późno.

Szpony jastrzębia zahaczyły o bluzkę Emilii i uniosły ją z całych sił w górę, zatapiając się wśród chmur. Dziewczyna mocno zamknęła oczy i krzyknęła. Skrzydła ptaka odpychały powietrze i jak fale obijało się o obłoki, które napływały na błękitnym niebie.Emi wierciła się na wszystkie strony, próbując z całych sił wydostać się ze szpon jastrzębia. Nagle ptak puścił dziewczynę,a ona poleciała w dół z krzykiem, który krzątał się gdzieś pomiędzy powietrzem, zanikając w nicości. Dziewczyna czuła jak pod jej klatką piersiową serce dudni i skacze jak szalone,jakby miało jej doskoczyć do gardła. Wymachiwała z przerażeniem rękoma próbując jakoś utrzymać się w powietrzu, jednakże wiedziała, że to bezmyślne. Przeleciała przez obłok i spodziewając się śmiercionośnego upadku, nieoczekiwanie znalazła się na miękkim grzbiecie jastrzębia, który w ostatniej chwili nadleciał. Odetchnęła z ulgą, a puls powrócił na swoje miejsce,tak samo jak serce.

- Uwierz mi zabije twojego właściciela, że tak ze mną pogrywa – wysapała.

Leżąc na piórach ptaka, Emi podparła się rękoma i zaczęła chłonąć zachwyt z krajobrazów, które rozciągały się wokół niej. Słońce rozpostarło się z mgły, wychylając się spod kołderki zrobionych z chmur. W powietrzu lewitowały skaliste wyspy, przypominające wzgórza. Po klifach wznosił się bluszcz, pnąc się wzwyż,którego ozdabiały błękitne plamki. Wyspy otaczały wysokie drzewa, które przyciągały uwagą swoimi listkami, zrobionymi wyłącznie ze świetlików, które błyszczały jak diamenty w ciemną noc. Zarośla aż spływały po skalistych wzniesieniach,zwisając z nich. Po skałach od drugiej strony wysp spływał wodospad, mieniąc się od blasku księżyca. Pomiędzy szczelinami skał widać było prześwity wiązek światła. Obłoki lekko nachodziły na wzgórza. Wyspy łączyły plącza, tworząc tym most, przez który można było się przedostać z jednej wyspy na drugą. Słychać było z daleka szum wodospadu, szelest liści i huczenie sowy, która najwyraźniej bacznie pilnowała ciszy nocnej,aż żadna z ryb w źródle nie wyskoczyła na brzeg ani nie odważyła się żaba wskoczyć na kamień, aby zobaczyć pełnię księżyca.

—Że coś może tak pięknego istnieć — szepnęła do siebie i uśmiechnęła się pod nosem.

Jastrząb odbijał powietrze, lecąc wśród kłębków waty lejących się po niebie. Czarne włosy jak węgiel fruwały w powietrzu. Emilia uśmiechnęła się i rozłożyła ręce jak ptak i wypięła do przodu pierś. Lekki wiaterek musnął ją w polik oddając jej zimny pocałunek, który wprawił ją w gęsią skórkę. Jastrząb powoli zbliżał się do jednej z wysp. Ptak jak piórko,opadające na ziemię, stąpnął delikatnym krokiem na wyspę.Zielonkawą trawę lekko huśtał wiaterek oddając w powietrzu zapach dopiero co skoszonej zieleni. Zapach fali kwiatów wetknął się w nozdrza dziewczyny. Niebo wydawało się morzem, w którym pływały fioletowe chmury przypominające swym wyglądem koralowce. Wysokie choinki wydawały się je dotykać. Nagle zaczęły spadać z nieba pojedyncze, delikatne płatki śniegu. Po chwili w powietrzu stało się gęsto od wirujących swobodnie śnieżynek,które wydawały się co chwilę zmieniać kierunek. Tylko czasem,gdy pojawiał się lekki wiaterek jak na rozkaz zwracały się w jednym kierunku. Wyglądało to jak śnieżny taniec, który z czasem tak kończył się lądowaniem na ziemi. Biały tiul pokrył zielonkawą trawę, a świetliki rozproszyły śnieżynki i pofrunęły gdzieś w głąb lasów. Aby nie było pusto na gałązkach, które wcześniej ozdabiały, jedna z płatków śniegu rozkazała ozdobić je cukrem pudrem. Wszystko wyglądało jak z baśni. Skały otaczały całą wyspę, a z ziemi wystawały różowe kryształy, o różnych rozmiarach. Odbijał się od nich blask słońca, a smugi światła trafiały w kolejny kryształ, tworząc tym trójkąt, w którym na środku medytował mistrz. Emilia zachwycona widokiem, zaczerpnęła świeżego powietrza. Oczy rozglądały się na wszystkie strony to tu to tam, chcąc uchwycić jak najwięcej szczegółów. Z wrażenia otworzyła usta i rozszerzyła oczy, nagle wybuchając śmiechem. Dziewczyna zeskoczyła z jastrzębia i zaczęła tańczyć razem z śnieżynkami, wyciągając ręce do góry. Włosy podążały za nią, zaplątane w płatki śniegu, które przyczepiły się nie tylko do jej ubioru ale i buzi. Nagle zaprzestała obracania się i spojrzała się na mistrza, który nagle gwizdnął. Gdy drganie doszło do jastrzębia, on podbiegł do mistrza i odbijając się wzwyż stanął się normalnych rozmiarów, siadając na jego ramieniu.

Za progiem rzeczywistości (W Trakcie Korekty)Where stories live. Discover now