21. ROZDZIAŁ

42 9 6
                                    

Brzęczące świerszcze zaczęły się rozbudzać, gdy doszedł do nich blask gwiazd lśniących na ciemnym sklepieniu. Księżyc uśmiechał się leniwo, wychylając zza jednej z chmur. Niektóre smugi wpadały przez okna do wnętrza latarni, a świetliki w zawieszonych przed drzwiami słoikach zaczęły świecić. Dęby rozciągając się powoli kładły się do snu ich sterczące gałęzie powoli zaczęły kłaniać się w dół. Ospały wiatr już przestał łaskotać trawę. Za pozłacaną zaś klamkę drzwi od latarni złapała ręka Haralda. Pod wpływem nacisku na nią, drzwi się nie otworzyły. Zdziwiony, lekko szarpnął znów za klamkę, lecz ona nie odpuszczała. Niespodziewanie w drzwiach pojawiła się mała okrągła dziurka,która wcześniej była zakryta. Wyjrzało przez nią oko o fiołkowej tęczówce. Piękne, które przypominało łąkę z tych niebiańskich kwiatów. Na krótką chwilę się pojawiło, ponieważ za chwilę znikło, a dziurka przez którą patrzyło została zakryta. Gdy tylko to się stało drzwi mimowolnie się otworzyły. W środku panował mrok, nie było żadnego światła. Nagle pomieszczenie wypełniło jasne światło, które migało za zakrętem schodów.Schody z lewitujących listków pięły się wzwyż, a po obu ich stronach wysokie ściany z belek ozdabiały obrazy. Framugi obrazów były pokryte kurzem, a ich przestarzałe płótno było przesiąknięte wilgocią. Większość z nich przedstawiały portrety jakiś osób. Harald podwinął swoją szatę, zaczynając wchodzić po schodach spoglądał na portrety. Przy jednym zatrzymał się, a opuszkami palców delikatnie dotknął twarzy pewnej dziewczynki. W oddali ciemnego korytarza, wyłaniały się przebłyski światła od uchylonych drzwi, a przez ściany odbijał się odgłos nucącej kobiety. Mistrz delikatnie odchylił drzwi I zajrzał do środka. Z sufitu zwisały gałązki, które jak listki ozdabiały niebieskie klejnoty. W kącie stało drewniane łóżko z słomianego materacu I z wiklinowym kocykiem.Przy toaletce która unosiła się w powietrzu siedziała starsza kobieta o długich siwych włosach.Patrząca w lustro nie widziała swojego odbicia, jej dłoń przejechała po szkle, a potem oparła o nią głowę I odwróciła się w kierunku okna.

- Wejdź, proszę – powiedziała I jednym ruchem ręki gałązka zwisająca z sufitu otworzyła na oścież drzwi.

- Witaj, nie chciałem ci przeszkodzić – lekko się ukłonił.

- Proszę, traktuj mnie jak zwyczajną osobę nie jak bóstwo – wciąż zapatrzona nie odrywała wzroku od gwiazd.

- Nie możesz do końca życia tu siedzieć I nic nie robić, Havati – wzdychnął.

Havati zacisnęła zęby I ścisnęła dłoń w pięść.

- Jestem na to skazana – wzięła w dłoń pozytywkę.

- Możesz to zmienić – położył dłoń na jej ramieniu.

Kobieta spojrzała na niego przez ramię z lekkim uśmiechem.

- Zbyt duży wstyd mnie trapi, bym mogła się ukazać. Wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka..Spójrz tylko na mnie, jak ja wyglądam? – potrząsnęła głową.

- Wstydem jest twoje chowanie się w tych ścianach, a odwagą będzie twą pokazanie się w domu. Wielu na ciebie liczy, lecz to od ciebie zależy czy ich zawiedziesz czy nie – spojrzał w jej oczy.

Harald przeniósł jednak wzrok na pozytywkę, na jej widok oczy mu się rozszerzyły, a w środku poczuł zdziwienie. Harald powoli oddalił się.

- Kim jesteś? - jego wyraz twarzy przybrał poważną minę. - Prawdziwa Havati nie miała przy sobie pozytywki...

                                                                                                  ***

- Gdzie jesteśmy? - zapytała Emilia, rozglądając się.

Dziewczyny znajdowały się na wysuniętym za latarnią klifem, który wyglądał tak jakby miał złapać jedną z gwiazd lub zostać mostem do nieba.Wznosił się nad dolinami gęstych lasów, z których w oddali ukazywało się niewysokie wzniesienie otoczone murami miasteczka Base. Znad murów wychodziły wysokie, drewniane wieże płonące ciepłym światłem od pochodni. Brama zaryglowana była przez stojących strażników na warcie, lecz z daleka wyglądali jak pachołki. Odznaczały je ich zarysy I odbijające blask księżyca metalowe tarcze. Tuż nad miasteczkiem falowały w powietrzu różnego kształtu latawce, a pomarańczowe iskry serpentyn ganiały za nimi.Przestraszone wybuchami ptaki odlatywały w pobliskie dziuple.Śpiewający ludzie, dudniące bębny były aż tu słyszalne, a zapach przypraw dochodził do nich przez lekki wiatr.

Za progiem rzeczywistości (W Trakcie Korekty)Where stories live. Discover now