29. Sam

277 26 1
                                    

Kiedy się obudziłem byłem sam.

Otworzyłem oczy dokładnie wtedy, gdy promienie słońca przedostały się przez okno. Wyciągnąłem rękę by dotknąć Annie lecz nic nie poczułem. Miejsce gdzie spała było puste. Musiała wstać w nocy i nie wróciła.

Nie wróciła.

Zerwałem się na nogi. Jeśli coś jej się stało. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby Annie mnie potrzebowała, a ja tak po prostu spałem. Nim z niepokoju krzyknąłem na alarm usłyszałem ciche głosy z dołu. 

Od razu się uspokoiłem.  Annie i Mitchie rozmawiały razem w kuchni. Dobrze oznacza to, że po prostu nie mogły spać w nocy, a nie że ktoś włamał się do nas. Mam tylko nadzieję iż Dorian nie zareaguje przesadnie jak ja chciałem.

Zdecydowanym krokiem ruszyłem do garderoby, którą dzielę z Annie. Była na tyle obszerna, że po prawej stronie mieściła dwa rzędy ciuchów po wieszonych na wieszakach, a po lewej tyle samo komód.  Jedna część zawierała moje ubrania dlatego udałem się prosto w ich kierunku. Szybko złapałem za czarny t-shirt oraz jeansy.

Kiedy już ubrany miałem zamiar wyjść, przez uchylone drzwi dostrzegłem jakąś postać. Pomyślałem natychmiast, że to Annie przyszła by się przebrać. Lecz postać wcale nie udała się w moim kierunku tylko szperała w naszej sypialni.

Starając się nie narobić hałasu wyciągnąłem pazury oraz kły. Kiedy nie ma pełni trudno przemienić się całkowicie lecz jestem dość silny by i bez tego sobie poradzić. Dzięki lepszemu wzrokowi wilka od razu dostrzegłem, że ktoś nie powołany się włamał. Nie miałem pojęcia jak do tego doszło, ale nie zamierzałem teraz o tym rozmyślać.

Kiedy ów cień przesunął się w moim kierunku wyskoczyłem na niego. Natychmiast zacząłem ciąć pazurami by unieszkodliwić mu ręce, w których jak się okazało dzierżył broń. Lecz nie była ona zwyczajna z jakiej strzelają ludzie, o nie, była przystosowana by bezgłośnie mordować zwierzynę, taką jaką jestem ja czyli wilkołaki. Nasz słuch jest bardzo czuły, usłyszymy nawet co dzieje się kilometr dalej. Nie mam pojęcia gdzie ten osobnik zdobył swoją, ale będę miał przerąbane jeśli kula mnie dosięgnie.

Starając się poruszać szybko by nie mógł mnie dosięgnąć nie zwróciłem uwagi na to co ukrywało się jeszcze w pokoju. Byłem skupiony na wrogu przede mną kompletnie nie spodziewając się, że coś skoczy na mnie od tyłu.

Stworzenie wbiło się we mnie ostrymi, zakrzywionymi pazurami. Tak, że nie mogłem go ściągnąć. Wiłem się bezskutecznie starając się pozbyć pasażera na gapę. Nie udało mi się to i stworzenie wbiło się swoimi kłami w moje ramię, które nie mal natychmiast zalało się bólem, jakby ktoś wbił rozgrzany pogrzebacz. Zawyłem. Bestia jakby na nieznany mi sygnał puściła mnie i upadłem na podłogę. 

Krew dosłownie zaczęła się we mnie gotować.

Próbowałem skupić wzrok na oprawcy. Mężczyzna na przeciw mnie uśmiechnął się i ukucnął przede mną.

- Czujesz ból, co? - powiedział nieznajomy. - Lecz to nic. Cała wataha zapłaci za to co uczyniliście dawno temu. Będziesz błagał o śmierć jednak wcześniej zobaczysz co zgotuję dla twej . . . 

Nie skończył zdania bo nagle do pokoju wpadł Dorian. Wściekły rzucił się w kierunku mężczyzny lecz nie zdążył bo ten wypadł przez okno.  Przez moment mój przyjaciel wpatrywał się w miejsce gdzie zniknęła postać ze swoim pupilem. 

Głośny jęk jaki wyszedł z moich ust, wybudził go z dziwnego transu. 

Szybko do mnie podszedł.

- O Boże, Sam! - Schylił się nade mną i pociągnął nosem. - Nie dobrze, naprawdę bardzo nie dobrze.

Nie mam pojęcia co wyczuł, ale lepiej by było gdyby się pospieszył bo chyba się ugotuję. 

***DORIAN***

Minęły trzy dni odkąd znalazłem Sama zakrwawionego w sypialni. Wszyscy bardzo się o niego martwimy, ale najbardziej Annie. Nie odstąpiła od niego na krok. 

- Co z nim teraz będzie?

Spytała po raz kolejny. Przynajmniej raz na godzinę zadawała to pytanie. Nie potrafiłem w przekonujący sposób ją pocieszyć, jad zmoryd jest jednym z cięższych trucizn każdy z organizmów reaguje inaczej.

- Nie mam pojęcia, ale Sam jest silny na pewno sobie poradzi.

Starałem się brzmieć przekonująco, ale chyba słabo mi idzie. Mitchie rzuciła mi takie spojrzenie, że lepiej bym nic więcej nie mówił.

Mimo wszytko naprawdę bardzo martwię się o Sama. Od niedawna na nowo zaczęliśmy rozmawiać nie chcę tego stracić. Sporo czytałem na temat tego jadu, szanse że wyzdrowieje są dość nikłe. Wiele osób wariuje pod wpływem tej trucizny. Jednak nigdy nic nie wiadomo, może Sam nas czymś zaskoczy?

Nagle dostrzegam ruch. To Sam chyba w końcu się budzi. Annie mocno trzyma go za rękę, jakby bała się że ją zostawi. 

Sam powoli otworzył oczy i usiadł wyprostowany na łóżku przebiegając po nas wzrokiem. Uśmiechnąłem się do niego dla odwagi, ale jakby tego nie dostrzegł, po prostu przesunął wzrok dalej jakbym nie istniał. Odrobinę mnie to zabolało, ale nie tak jak Annie, gdy Sam uwolnił swoją rękę z jej uścisku. Jeszcze raz spojrzał na każdego z nas (byliśmy tylko ja, Mitchie i Annie).  

Annie nie zważając na jego reakcję zaczęła rozmowę.

- Sam naprawdę byłeś długo nie przytomny, ale nie martw się wszystko będzie dobrze. Pomożemy ci. Jest Dorian, Mitchie, Ja oraz cała wataha. Bardzo się martwiliśmy.

Zaczęła mu opowiadać co działo się przez ostatnie dni. Poczynając od chwili kiedy go znalazłem. Sam słuchał w skupieniu, ale coś w jego zachowaniu budziło mój nie pokój. Mocno się nie pomyliłem bo kiedy Annie skończyła wszystko mu wyjaśniać zadał najdziwniejsze pytanie.

- Kim jesteś i co ja tu robię?

****

Jak zapewne nie którzy by napisali: "Nareszcie!"

Tak w końcu  udało mi się i skończyłam ten rozdział. 

Trochę krótki, ale postaram się by w przyszłości były dłuższe.

Postaram się napisać jak najszybciej nowy rozdział oraz bardzo dziękuję za komentarze i gwiazdki bo naprawdę mnie to motywuje by dalej pisać!!!!

Srebrna PełniaWhere stories live. Discover now