|2| Koszykarze

3.3K 214 286
                                    

Następnego dnia obudziłem się w wręcz wyśmienitym humorze. Nareszcie znalazłem kogoś, kto w zupełności zgadzał się z opisem mojego ideału. Czy mogłem trafić lepiej niż na wysokiego, dobrze zbudowanego, bogatego chłopaka, który nie jest ode mnie starszy o jakieś 30 lat? Uśmiech na mojej twarzy poszerzał się, tym bardziej że na moim zawalonym książkami biurku leżał "bilet" wstępu na mecz, którego osobiście udekorowałem paroma cekinami i czerwonymi jak włosy Chanyeola serduszkami.

To była idealna okazja do tego, by oficjalnie utwierdzić się w przekonaniu, że Park jest pieprzonym ideałem. Skąd to wiedziałem? Po prostu doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że strój koszykarzy naszej szkoły składa się z granatowo - białej, nieco obcisłej koszulki bez rękawów z białymi numerami i ksywką z tyłu oraz kolorystycznie pasujących spodenek, nieco odkrywających, zapewne umięśnione, uda. Moja wyobraźnia naprawdę zaczęła pracować, a ja miałem ochotę odliczać godziny, minuty i sekundy, które dzieliły mnie od tego boskiego widoku.

Tymczasem czekały mnie jeszcze dwa długie dni, bym mógł zasiąść na trybunach i w ekscytacji napychać buzię popcornem, co jakiś czas budząc w sobie kibica i oblewając Lu colą z plastikowego kubeczka. Byłem przekonany, że też tam się zjawi. Z pewnością, dokładnie tak jak ja, przestalkował profile należące do elity. Zapewne wszystkie, łącznie z playlistą na Spotify i ostatnio polubionymi wideo w sieci. W związku z tym, wiedział już też, że szanowny Oh Sehun znajdował się na drugim miejscu w zestawieniu najlepszych koszykarzy w okolicy, tuż za - tak, tak - Park Chanyeolem.

Miałem również nadzieję, że zaciągniemy ze sobą Kyungsoo, w końcu miał innych członków zespołu do obczajenia. Niech chłopak ma coś z życia, może wypatrzy miłość swojego życia. O tak, a wtedy będziemy trójką przyjaciół zakochaną w mężnych i walecznych koszykarzach.

Tak będzie, na sto procent.

Jako że większość czasu, jakiego miałem poświęcić na szykowanie się do szkoły, zmarnowałem na układanie w głowie obrazu mięśni klatki piersiowej Chanyeola, widocznie odznaczającej się przez sportową koszulkę, zostało mi jakieś pięć minut, żeby ubrać się, w miarę możliwości umalować i wyjść z domu, biegnąc z prędkością światła na autobus, którego numer zaczynał się na 7 albo 1, nigdy nie pamiętałem.

Czy opłacało by mi się spieszyć? Oczywiście, że nie.

Zamiast zbędnego, nieco krótszego niż w oryginale, maratonu, wybrałem numer do mojego przyjaciela. Wiedziałem, że od dawna jest na nogach, być może już zdążył kilka razy przeklnąć na korki, czy też niekończące się czerwone światła, skutecznie utrudniające mu dojazd do szkoły, do której miał o wiele dalej niż ja.

- Halo, Lu? Żyjesz czy już umarłeś zafeelsowany krzywą gębą twojego nowego kochasia? - zapytałem bez żadnego wyczuwalnego tonu w moim głosie. Moje żartobliwe przypuszczenia wcale nie były tak nierealne, na jakie wyglądały.

- Jak na razie jedyną osobą, która zaraz będzie miała niebywałą okazję zginąć, jest kierowca, któremu najwidoczniej nigdzie się nie spieszy - wycedził przez zęby. - Co chciałeś?

- Będę godzinę później.

- Bo miałeś mokry sen o Parku i musisz sobie pomóc? - parsknął śmiechem.

- Nie, bo miałem piękną wizję meczu i nie zdążyłem się umalować. Adios.

Rozłączyłem się i odłożyłem telefon na to samo biurko, na którym znajdował się mój bilet do raju. Pomimo syfu panującego na meblu, mógłbym przysiąc, że ten jeden mały przedmiot czynił go dziełem sztuki, takim centrum artystycznego nieładu.

When You Finally Come || chanbaekWhere stories live. Discover now