|3| Lekcja

2.4K 205 279
                                    

- Co ty tu robisz? - nade mną stał Park Chanyeol we własnej osobie. Być może powinienem był płakać ze szczęścia, że jestem tak blisko niego, ale chwilowo miałem kilka problemów.

Pierwszy był taki, że patrzył na mnie z mordem w oczach i nijak to nie przypominało miłości, jakiej mógłbym oczekiwać przez zakochanie się od pierwszego wejrzenia. Po drugie nie wiedziałem, jak miałbym wytłumaczyć to, że właśnie siedziałem skulony pod ławką przy niedomkniętej szafce Chanyeola. Kto by zwracał na to uwagę, przecież wcale nie byłem jedyną osobą, która mogła to zrobić.

No a po trzecie to chciało mi się siku, więc musiałem myśleć trochę szybciej.

- Ja, ja zgubiłem się - postawiłem na granie kompletnego debila, którego odznaka mi się autentycznie należała.

- Świetnie, więc teraz wyłaź stamtąd - łatwiej powiedzieć niż zrobić, Moja Sosenko. Sęk był w tym, że za cholerę nie mogłem zgiąć nóg i po prostu z prędkością światła opuścić tą przeklętą szatnię.

Najwyraźniej Park musiał wychwycić moje ruchy o zgrabności przygniecionego chrząszcza, bo z początku z grymasem na twarzy próbował mnie wykopać z miejsca mojego obecnego położenia. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ławki są przykręcone do podłoża. Co by było, gdyby ktoś się pod nimi, no nie wiem, zaklinował?

Ach, tak. Ratowałby ich książę z bajki w przepoconym stroju koszykarskim.

Działania Chanyeola nijak nie pomogły, dlatego był zmuszony trochę bardziej się wysilić i, przewracając oczyma, kucnął naprzeciwko mnie. Objął moje ciało, próbując zwyczajnie wyciągnąć mnie spod tej jebanej ławki.

Tymczasem ja spokojnie sobie płonąłem, usiłując zachować spokój ducha i kamienną twarz. Park Chanyeol właśnie mnie dotykał, cholera, prawie można było to nazwać przytulaskiem! Miałem wrażenie, że się zaraz roztopię i zamiast spokojnie wyjść z pomieszczenia, po prostu wypłynę przez kratki odpływowe w podłodze.

Chan mocno pociągnął mnie w swoją stronę, wreszcie uwalniając mnie z pułapki i... pozwalając mi wpaść idealnie w jego ramiona, tym samym przewracając go na plecy.

Co. Ja. Zrobiłem.

- O kurwa! To znaczy... przepraszam! - szybko wstałem z lekko oszołomionego Chanyeola i w trybie natychmiastowym ulotniłem się z szatni.

Za drzwiami stał niczego nieświadomy Lu, którego jedynie chwyciłem za bluzę obsypaną okruszkami chipsów i pociągnąłem za sobą do łazienki.

- Kurwa maaaać - ukryłem twarz w dłoniach. - Jestem największym przegrywem na świecie.

- To już wiemy - mój przyjaciel wzruszył ramionami, po chwili zauważając wypieki na mojej twarzy. - Co tam się stało?

- Nie no, nic, kompletnie nic. Właśnie się zbłaźniłem i przekreśliłem wszystkie swoje szanse związane z moją miłością. Chcę się schować w śmietniku, przepuść mnie - Lu złapał za moje ramiona, ledwo powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.

- Jakiś losowy koleś zobaczył jak wąchasz czyjąś koszulkę? Nie przejmuj się, to zupełnie normalne..

- Widział mnie Chanyeol - powiedziałem, ucinając dalsze naśmiewanie się mojego przyjaciela. - Nakrył mnie P a r k, rozumiesz to? Ale na szczęście nie na macaniu jego ubrania.

- Okej, co głupszego mogłeś zrobić? Wejść na szafkę? Do szafki?

- Pod ławkę... Tyle że się zaklinowałem i nie mogłem wyjść. Więc mnie wyciągnął i tak jakby na niego wpadłem. I spierdoliłem, bo co miałem zrobić? Powiedzieć mu, że kolor podłogi pasuje mu do koloru oczu?

When You Finally Come || chanbaekWhere stories live. Discover now