Rozdział 8. Utopmy smutki!

267 32 7
                                    

   Kiedy się obudził, było już późne popołudnie. Wstał i przeciągnął się mocno, jakby przygotowując mięśnie i kości do ponownego użytku. Otworzył okno na oścież, wpuszczając do środka świeże, nagrzane powietrze. Odetchnął nim głęboko i ze zdziwieniem zdał sobie, że się wyspał. Musiał być naprawdę zmęczony ostatnimi dniami, skoro sen przyszedł tak szybko, a do tego niezmącony niczym trwał nieprzerwanie przez tyle godzin. Właśnie tego potrzebował, ale jeszcze dużo brakowało, żeby jego humor poprawił się choć trochę.

   Rozejrzał się po mieszkaniu, sprawdził, czy ktoś do niego nie dzwonił, gdy spał, lecz nie znalazł tego, czego chciał. Wszystkie pokoje wciąż ziały pustką, a telefon milczał jak grób od jego ostatniej rozmowy z szefem. Tylko wiszący na ścianie zegar utwierdzał go w przekonaniu, że coś się zmieniło od czasu, kiedy siedział przy kuchennym stole dzisiejszego ranka. Aczkolwiek nie pocieszał go fakt, że tym czymś była jedynie godzina.

   Do wieczora pozostało jeszcze parę godzin, słońce powoli przemierzało niebo, jakby drwiąc sobie z tych wszystkich ludzi w dole, którzy wciąż dokądś się spieszyli. Iwaizumi wgapiał się w nie, nie wiedząc, co ze sobą począć, zwłaszcza że obawiał się, iż nie będzie umiał zasnąć w nocy. Co miał robić?

   Zastanawiał się nad tym przez dobrą godzinę. Nawet nie pomyślał o tym, żeby bezmyślnie pogapić się w telewizor, poczytać książkę albo iść na boisko, żeby poodbijać sobie ze ścianą. Słońce znowu wisiało nisko na horyzoncie, a on potrafił myśleć jedynie o tym, że ma już dość tego widoku. Kiedyś uważał go za całkiem zwykły, ale teraz zachód słońca napawał go jakąś niewyjaśnioną niechęcią, jakby wolał na niego nie patrzeć. Zmarszczył brwi. Może gdzieś by wyszedł? Obiad już zjadł, nieco spóźniony co prawda, ale nie miał ochoty iść do jakiejś restauracji albo knajpki. Ale z drugiej strony, co mu szkodzi przejść się po mieście?

   Ubrał się, wziął portfel i przez chwilę zastanawiał się, czy wziąć również komórkę. Przecież Oikawa mógł zadzwonić w każdej chwili... Ale nie odezwał się w ogóle, odkąd widzieli się po raz ostatni. Dlaczego miałby zadzwonić akurat dzisiaj? Po krótkim namyśle Iwaizumi zostawił telefon na kuchennym stole i wyszedł.

   Przeszedł kilka ulic, posiedział chwilę w parku. Zatrzymał się na moście i przez chwilę obserwował pływające w dole kaczki, wsłuchując się jednocześnie w szum wody mieszający się z warkotem mknących ulicą samochodów. Potem przeszedł się po galerii handlowej, pooglądał wystawy sklepowe, choć na żadnej z nich nie dostrzegł nic ciekawego. Kiedy opuścił tłok, jaki tam panował, i znalazł się z powrotem na zewnątrz, było znaczniej ciemniej, niż gdy tam wchodził.

   Poszedł dalej wzdłuż przypadkowej ulicy, nie zwracając uwagi na mijających go ludzi. I tak pewnie błąkałby się i z pół nocy, gdyby w oczy nie rzucił mu się niewielki budynek. Budynek, który niezaprzeczalnie był barem. Zatrzymał się i przyglądał przez chwilę zwyczajnym szarym ścianom i świecącemu na czerwono napisowi, wiszącemu nad takiego samego koloru drzwiami. Przechylił lekko głowę, zastanawiając się, czy by tam nie wejść na chwilę, a gdy doszedł do wniosku, że nie ma nic do stracenia, ruszył przed siebie.

   Znalazł się po drugiej stronie drogi zaskakująco szybko, by potem zatrzymać się przed wejściem. Wyglądało na to, że już mieli otwarte, ale jako że pora była jeszcze dość wczesna, Iwaizumi nie dostrzegł zbyt wielu osób przez szybę w drzwiach. Pchnął je lekko, a one otworzyły się bez żadnego oporu. Wnętrze było całkiem przyjemne, całe utrzymane w odcieniach brązu, gdzieniegdzie granatu, co razem nie wyglądało zbyt dobrze, ale w półmroku, jaki powoli tam zapadał, nie rzucało się to zanadto w oczy. Na prawo od wejścia rozciągał się prawdziwy gąszcz krzeseł i stolików, a za nimi w głębi pomieszczenia znajdowały się miejsca odgrodzone od reszty dla zapewnienia gościom prywatności. Po dochodzących stamtąd śmiechach, Iwaizumi domyślił się, że musiało siedzieć tam przynajmniej parę osób. Poza nimi w jednym z kątów siedziała tylko jakaś para, w drugim zaś grupa kilku młodych osób, która połączyła ze sobą trzy małe stoliczki, żeby było im wygodniej. Przy ciągnącym się po lewej stronie barze samotnie pił około czterdziestoletni mężczyzna, zdający się być zupełnie obojętny na wszystko, co go otaczało.

Ostatni dzień bez ciebie || OiIwa ||Where stories live. Discover now