Rozdział 29. Jak domek z kart

159 26 11
                                    

   – M-mógłbyś już mnie puścić? – wyjąkał Iwaizumi, starając się nie patrzeć na twarz Wakatoshiego.

   Kiedy już zadał Ushijimie chyba setne pytanie z rzędu, ten zniecierpliwił się i zamierzał odejść. Jako że jednak Hajime nie dowiedział się od żadnej osoby, którą spotkał w przeciągu ostatnich dwóch tygodni, tak dużo jak od niego, nie chciał mu na to pozwolić. Złapał go za ramię, ale potknął się o nierówny bruk. Ushiwaka złapał go i pomógł wrócić do pionu, lecz Iwaizumi był tak oszołomiony, że nie miał pewności, co się właściwie stało. Ile to czasu już minęło, odkąd ostatni raz przydarzyła mu się tak żenująca sytuacja?

   – To ty trzymasz mnie, nie ja ciebie – odpowiedział Wakatoshi spokojnie, a Hajime z przerażeniem zdał sobie sprawę, że ma rację. Spłonął rumieńcem. Szybko puścił materiał jego koszulki i odsunął się na odległość kilku kroków. Ushijima musiał przestać go obejmować, zaraz jak pomógł mu złapać równowagę, ale Iwaizumi najwyraźniej był zbyt pochłonięty rozważaniem, ile w skali beznadziejności miała ta sytuacja, by to zauważyć.

   – Przepraszam – odchrząknął nerwowo.

   – W porządku – powiedział Ushijima, jakby w ogóle nie stało się przed chwilą nic dziwnego. – Będę już szedł.

   – Ale... – Iwaizumi spojrzał na niego ze zdziwieniem. Czy właśnie nie wydarzyło się to, co się wydarzyło, bo chciał, żeby został? – Chciałbym jeszcze zapytać...

   – Chyba te pytania nie dadzą ci odpowiedzi, której szukasz – odparł Ushiwaka, nawet się odwracając. Zamiast tego wskazał kciukiem w swoją prawą stronę, po czym odszedł bez słowa.

   Iwaizumi podążył wzrokiem we wskazanym kierunku i zobaczył całkiem znajomą sylwetkę, znikającą pośród tłumu ludzi. Przez chwilę nie mógł uwierzyć, bo mógłby przysiąc, że właśnie widział Oikawę, ale przecież postać, która utonęła w tłoku, miała blond włosy. Mimo to, przeczucie kazało mu podążyć za nią.

   Ushijima Wakatoshi odwrócił się jeszcze, by kątem oka zobaczyć, jak Iwaizumi biegnie w stronę namiotów.

   – Obaj powinniście byli pójść do Shiratorizawy – mruknął do siebie, po czym przyspieszył kroku. Skoro Oikawa już tutaj dotarł, oznaczało to, że również Karasuno miało już swój najlepszy skład.

   Iwaizumi tymczasem przepychał się między ludźmi, starając się nie zgubić znajomej sylwetki z oczu. I im bardziej się zbliżał, tym bardziej był przekonany, że to naprawdę Oikawa – jego jedyny w swoim rodzaju Oikawa – mimo że z jakiegoś powodu jego włosy nie miały już lśniącej brązowej barwy, tylko były w odcieniu jasnego blondu, przypominającego nieco kłosy pszenicy w pełnym słońcu. Hajime nawet nie chciał wiedzieć, jak do tego doszło. Tōru, którego okłamywał tak długo, na którym wyżył się, gdy już nie wytrzymał – którego stracił i żeby go odzyskać, został bezdomnym i kompletnie oszalał – był już niemal na wyciągnięcie ręki. Iwaizumi miał wrażenie, że wszystko dookoła zwolniło, że mija nieskończoność, zanim jego stopa ponownie dotyka podłoża. Dlaczego nie mógł biec szybciej? Dokąd Oikawa się tak spieszył? Iwaizumi domyślił się, że podąża w stronę parkingu. Dzieliło ich może ze trzydzieści metrów, kiedy Hajime dostrzegł, jak Tōru wyrywa kluczyki z dłoni Kageyamy i kieruje się w stronę najbardziej zdezelowanego samochodu na podjeździe. Iwaizumi nie przestał biec. Czuł się wyczerpany po ostatnich dniach – wciąż zmęczony, nie przywykły do takiego wysiłku, gdzieniegdzie wciąż obolały. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa, ale nagle, nie wiadomo skąd, w jego głowie pojawił się obraz rodziców. Zacisnął zęby i choć całe jego ciało krzyczało, że szybciej już nie pobiegnie, przyspieszył.

Ostatni dzień bez ciebie || OiIwa ||Where stories live. Discover now