Rozdział 30. Miłość jest trudna

176 28 1
                                    

   Słońce zachodziło powoli, jakby chciało popatrzeć na świat jeszcze chwilę dłużej. Samochody pędziły po drodze, a ich kierowcy nie zwracali uwagi na to, co działo się poza jezdnią. Delikatny wiatr buszował między liśćmi, wywołując cichy, jednostajny szum. Poza nim i warkotem silników, nie było słychać niczego. Cisza otuliła okolicę, jakby chciała ukołysać ją do snu, a trawy poddawały się jej, kładąc się ostrożnie pod wpływem lekkich podmuchów.

   Oikawie wydawało się to strasznie nienaturalne. Nie rozumiał, dlaczego wszystko było takie zwyczajne. Nie wiedział czemu, ale nie odpowiadało mu to. Czułby się lepiej, gdyby nagle rozpętała się przeraźliwa burza, a jakaś zabłąkana błyskawica trafiłaby w ten przeklęty samochód, obok którego siedział. Ten stary grat zatrzymał się po zaledwie kilkunastu minutach jazdy i nie chciał już ruszyć dalej. Tōru udało się dojechać na pobocze, ale nie miał co z nim dalej zrobić. Ba, on nawet nie miał ochoty się ruszać. Zamiast tego przysiadł na asfalcie i oparłszy się o karoserię, patrzył na zachodzące słońce, jednak nie widział go zbyt wyraźnie. Zadumał się głęboko, choć gdyby ktoś go zapytał, nad czym się zastanawiał, nie potrafiłby odpowiedzieć. Może jednak nie myślał o niczym? Sam już nie wiedział.

   Jeszcze dwie godziny temu oddałby wszystko, żeby móc się spotkać z Iwaizumim. A teraz, gdy już miał za sobą to spotkanie, żałował tego. Żałował, że dał się wyciągnąć na ten przeklęty turniej, żałował, że próbował znaleźć Hajime i do niego wrócić.

   Żałował, że w ogóle go zostawił.

   Zmarszczył brwi. Jego uczucia nie miały żadnego sensu. Kiedyś, kiedy jeszcze umawiał się z dziewczynami, chcąc nie chcąc, obejrzał kilka romansów. Nie mógł wtedy pojąć, dlaczego bohaterki tak w nich histeryzują, czemu od tego uciekają i z jakiego powodu okłamują same siebie... Przecież miłość jest łatwa – tak wtedy uważał. Mylił się. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo może boleć kochanie kogoś. Jak trudno jest wybrać między tym, czy o kimś zapomnieć, czy wręcz przeciwnie – pamiętać, jak długo się da. Nie pojmował, że można chcieć czyjegoś dobra tak mocno, jak on pragnął dobra Iwaizumiego, i jednocześnie mieć ochotę się nim zupełnie nie przejmować. Sądził, że jego takie bzdury nie będą dotyczyć. Przecież on i Hajime zostali stworzeni dla siebie, więc wszystko powinno układać się jak banalne kolorowe puzzle. Jak bardzo był głupi.

   Miłość nie jest łatwa. Jest trudna. Często przynosi cierpienie obu stronom, jakby usiłowała sprawdzić, jak bardzo im zależy. Bywa okrutna i niesprawiedliwa, tak często nieodwzajemniona. Nielogiczna, pełna poświęceń i ofiar, zawsze wymagająca. Oikawa teraz już to wiedział.

   I mimo to nie chciał z niej zrezygnować.

   Nagle chrzęst opon toczących się niedaleko po asfalcie wyrwał go z zadumy. Czerwona toyota zjechała na pobocze i zatrzymała się obok jego samochodu. Światła zgasły, silnik zamilkł, a szyba od strony kierowcy zjechała powoli w dół. W oknie ukazała się rozczochrana głowa Kuroo.

   – Samochód ci zdechł – stwierdził, jakby Tōru sam tego nie zauważył. – Co powiesz na podwózkę? – Poklepał czerwone drzwi swojego auta.

   – Nie, dzięki – burknął Oikawa. Nie miał ochoty z kimkolwiek rozmawiać. – A co ty tu właściwie robisz? – zapytał. Jakoś nie wydawało mu się, żeby Tetsurō znalazł się tam przypadkiem, zwłaszcza że powinien być teraz na turnieju.

   Kuroo rozejrzał się, jakby próbując dowiedzieć się, gdzie jest właściwie to "tu".

   – Proponuję ci podwózkę – odpowiedział po chwili, dumny z siebie.

   – Wiesz, że nie to miałem na myśli.

   – Ach, byłem tylko odwieźć Iwaizumiego i zauważyłem cię, jak wracałem. To wszystko.

Ostatni dzień bez ciebie || OiIwa ||Où les histoires vivent. Découvrez maintenant