2.

2.7K 129 18
                                    

Z okazji pięknego, koszmarnie gorącego dnia wrzucam aż DWA nowe rozdziały! Taką mam dziś dobroć 😏 Nie ma za co😊
Pozdrówka z piekarnika zwanego Warszawą 😉

Uzależnienie nosi wiele imion. Przybiera woń wielu zapachów. Ma mnóstwo odcieni, zaciera granice między rozsądkiem a szaleństwem. Jest niczym trucizna, która wtłaczana powoli do organizmu, po kolei zajmuje wszystkie organy by w efekcie objąć całe ciało. I zabić.

Uzależnienie nie daje spokoju ani wytchnienia, nie ma od niego przerw, nie można nabrać dystansu. Niezależnie od pory dnia. Czy nocy.

Budzę się gwałtownie wyrwana ze snu, z sercem bijącym na alarm. Zanim uchylę powieki, pojawia się przed nimi obraz pochmurnych szarych oczu ogarniętych pożądaniem. Znam to bardzo dobrze. Nigdy żadne oczy nie patrzyły na mnie z takim ogniem. Z ogniem, który pochłania tylko po to by za moment spopielić mnie całą, po same koniuszki.

Wzdrygam się na samo wspomnienie, które niepokojąco szybko zajmuje mój umysł.

- Wszystko okej? - Zaspany głos nagle otula moje uszy, a ja z powrotem opadam na poduszkę nie zdając sobie kompletnie sprawy z tego, że wylądowałam w pozycji siedzącej.

- Ta… Tak. - Chrypię i zaciskam oczy, bo nie potrafię na niego spojrzeć bez poczucia winy.

Mam ochotę się odsunąć. Odepchnąć go od siebie, krzyknąć mu w twarz, że nie powinien zwracać się do mnie z tą pieprzoną troską, bo każde jego słowo niemal nią ocieka. 

- Ostatnio jesteś jakaś niespokojna... - Mruczy i przyciąga mnie bliżej siebie, a ja mam wrażenie, że jego dotyk parzy. Walczę z irracjonalną chęcią ucieczki, ale w końcu poddaję się i wtulam twarz w zagłębienie znajdujące się u nasady jego szyi czując jednocześnie delikatny zapach świeżo wypranej koszulki.

On zawsze tak pachnie. Tak czysto, czasem niemal sterylnie. Jak schludnie poskładane pranie wsunięte elegancko do głębokiej szuflady. 

- Za dużo pracy. - Odpowiadam krótko, niemal dławiąc się kłamstwem. - Śpij, musisz wcześnie wstać.

Kiwa głową powoli i całuje mnie w czoło. Niedługo potem słyszę spokojny, głęboki oddech, a ja doskonale wiem, że już nie zasnę.

Dlatego delikatnie wyswobadzam się z jego objęć i narzucając na kark szlafrok wędruję niespiesznie do kuchni by napić się gorącego kakao. Może ono uspokoi moje sumienie? Pewnie nie, ale kakao to zawsze kakao.

*

Pierwsze dźwięki i barwy świtu wkradają się do niewielkiej kuchni szczerze mnie zaskakując, wyrywając jednocześnie z bezproduktywnego otępienia.

Nieświadomie skubię wargę zębami zerkając na zegar wiszący na szarej ścianie. Wskazówki suną leniwie po tarczy tykając mechanicznie. Cyk. Cyk. Cyk.

Przymykam oczy znużona monotonią poranka. Moja kawa już dawno wystygła, a upiłam z niej tylko jeden niewielki łyk. Marszczę czoło. Nie znoszę marnotrawstwa, więc machnięciem różdżki sprawiam, że napój znowu staje się zdatny do picia. 

Sięgam po filiżankę i tym razem parzę sobie język, cierpki ból powoduje, że na dłuższą chwilę tracę cały smak. Odkładam na blat stołu książkę, którą od jakiegoś czasu czytam bez najmniejszego zrozumienia.

Podchodzę do okna i wyglądam zza firanki z nadzieją, że w widoku, do którego już tak się przyzwyczaiłam znajdę jakiś cień ukojenia. Mgła powoli osiada na znajdującym się w oddali polu, widzę jak łany złocącego się zboża falują targane delikatnym wiatrem. Gapię się przez chwilę, a gdy nic się nie zmienia, łapię gruby sweter wiszący smętnie na oparciu drewnianego krzesła i wychodzę do skromnego ogrodu tylko po to, żeby wyciągnąć papierosa i zapalić go drżącą dłonią.

Nie zauważam pięknych kwiatów niedawno posadzonych przy drzwiach przez czyjeś obce ręce. Ja się na tym nie znam, na roślinach. Nie umiem ich rozgryźć. A przecież kwiaty, zupełnie jak zwierzęta, wyczuwają twój strach. Gdy się boisz, robią ci na złość i nie rosną tak jak powinny.

Stoję więc samotnie, nieczuła na bodźce - zachwycające wiejskie widoki o poranku czy śpiew dopiero co zbudzonych ze snu ptaków, czując jak rosa zwilża moje gołe stopy. Chłód powoli owija kończyny powodując, że zaczynam trząść się z zimna. Nie ruszam się jednak, niespiesznie wciągam toksyczny dym do płuc, który powoduje, że po chwili zaczyna zalewać mnie fala spokoju. Schodzi ze mnie ciśnienie, opuszcza poczucie winy, wspomnienia usuwają się zajmując tyły umysłu w oczekiwaniu na ponowne rozgrzebanie. 

Potem gaszę peta w sprytnie ukrytej za zardzewiałym wiaderkiem popielniczce i wracam do domu.

- Zawsze mnie zadziwiasz, skarbie. - Niedługo później słyszę czuły szept i zaskoczona truchleję przy patelni.

Oddycham trochę głębiej i przybieram na twarz maskę jednocześnie czując miękkie wargi na skórze za uchem.

- Dlaczego? - Pytam niewinnie i przez nieuwagę dotykam opuszkiem gorącej żeliwnej powierzchni. Syczę i wsuwam palec do ust próbując złagodzić ból.

- Nigdy długo nie śpisz, nawet kiedy masz wolne.

Przytakuję i wzruszam ramionami wciągając kpiący uśmiech na zmęczone bezsenną nocą oblicze.

- Szkoda czasu na spanie.

Śmieje się wesoło i odgarnia z mojej twarzy zbłąkany kosmyk, który wysunął się z niechlujnego upięcia. Jego dłoń wędruje powoli po mojej bladej twarzy, zahacza o piegi, które niezbyt gęsto ścielą nos i policzki, ląduje na spulchnionych od przygryzania wargach, które zarysowywuje szorstkim kciukiem. W jego dotyku zapisana jest czułość, obietnica tęsknoty, przyrzeczenie szybkiego powrotu. Nasze spojrzenia spotykają się na chwilę, jego błyszczące, łagodne, niesprawiedliwie zakochane. Moje zaś… Doskonale fałszywe, bo nawet ja sama nabieram się na błysk własnych tęczówek odbijających się w jego oczach niczym w bardzo dokładnym lustrze. 

- Bądź grzeczna, kiedy mnie nie będzie, dobra?

Marszczy brwi siląc się na groźny ton, ale niepoważny uśmiech zdradza jego intencję.

Parskam nieszczerze, bo cholernie nie znoszę składać obietnic bez pokrycia.

- Zawsze jestem. - Odpowiadam z udawaną irytacją i postanawiam zająć się śniadaniem, nieświadomie odliczając w głowie każdą sekundę dzielącą mnie od jego wyjazdu.

Historia pewnej toksyczności - DramioneWhere stories live. Discover now