10.

1.9K 111 17
                                    

Miłego poniedziałku!


- Wow... - Pełen podziwu głos rozlega się w salonie, a ja skłaniam głowę w podzięce.

Widzę, że nie może oderwać ode mnie spojrzenia. To miłe. Naprawdę.

- Mogę być? - Pytam z przekorą i ostatni raz zerkam w lustro by dojść do wniosku, że osiągnęłam perfekcję w swoim, na co dzień czasem zbyt swobodnym, wyglądzie.

- Wyglądasz cudownie, skarbie. - Mówi i całuje z czułością moją dłoń.

Uśmiecham się z zadowoleniem. Sukienka, którą wybrałam, znowu zbyt wysokie buty i makijaż... Dopełniają obrazu, który chcę zaprezentować. Mam w sobie jakąś nieokreśloną siłę. Napędza mnie gniew. Tęsknota. Urażona duma. To sprawia, że mam ochotę rzucić tym wszystkim Malfoyowi w twarz.

- Gotowy? - Pytam i poprawiam kołnierzyk jego błękitnej koszuli.

Prezentuje się nadzwyczaj elegancko. Jestem pod wrażeniem.

- Tak, a ty?

Podaję mu ramię i w ostatniej chwili rzucam na nas zaklęcie nieprzemakalności, bo ulewa na zewnątrz nie straciła ani odrobiny na swojej intensywności.

- Jak zwykle zaradna. - Śmieje się cicho i całuje mój policzek, a potem zamyka za nami drzwi i magicznie przenosi na miejsce imprezy. Do domu, który znam lepiej niż bym sobie tego życzyła.

*

Stoimy przed wejściem, on patrzy na mnie z niepewnością.

- Jeżeli chcesz, to możemy stąd iść... - Mówi i przejeżdża palcami po włosach.

- Daj spokój, to tylko Malfoy... - Mruczę i muskam ustami jego wargi akurat w momencie, w którym uchylają się drzwi. Draco patrzy na nas z nieodgadnioną miną. Mam ochotę go walnąć. Mocno. Bardzo. Jednak widok bólu, który maluje się w szarych oczach wynagradza mi poniekąd całą tą upokarzającą sytuację.

- Cześć. - Mówimy zgodnie, a ja wsuwam swoją dłoń w silną męską rękę i splatam nasze palce.

Nagle czuję się pewna siebie, niemal niezwyciężona, silna ponad wszystko. Mimo stalowego spojrzenia, które rozczłonkowuje mnie na części pierwsze.

- Cześć. - Odpowiada beztrosko i gestem nakazuje nam wejść.

Puszczam go pierwszego, dokładnie tak jak kiedyś Ginny, a mój wzrok krzyżuje się ze wzrokiem Malfoya. Toczymy wojnę. Wiem, że wygrał pierwszą bitwę. Finalne starcie jednak wciąż jest niezdefiniowane. Kto okaże się zwycięzcą?

Gdy go mijam, czuję subtelny dotyk na swoich plecach, bo niby od niechcenia porusza ręką. Och Merlinie, bądź dla mnie łaskawy...

*

- Nie za dużo tej ognistej? - Słyszę zaniepokojony głos i wzruszam ramionami.

Mam to wszystko gdzieś. Malfoya. Jego. Tych wszystkich ludzi. Jestem tylko ja. Trochę pijana, ale kto by się tam przejmował?

- Nie. - Mówię bełkotliwie i szukam papierosów w torebce. Nie ma ich tam, no tak.

On nie pochwala palenia. Dlatego ich nie zabrałam.

- Przepraszam na chwilę... - Rzucam na pozór pewnym głosem i szybko odnajduję wzrokiem Dracona. Stoi w kącie i gawędzi z kimś nieistotnym.

- Draco... - Pojawiam się obok niego i jego rozmówcy i obdarzam potrzebującym spojrzeniem.

Unosi brew w zdziwieniu, wykrzywia usta, jego oczy błyszczą. Cholera, kocham go tak bardzo... Teraz to wiem. Mój wstawiony umysł w końcu łączy puzzle w kompletny obraz. Nie umiem bez niego żyć. Ja pierdolę.

- Tak? - Pyta i obdarza mnie spojrzeniem szarych oczu, w których gubię się niczym w labiryncie bez wyjścia.

- Masz fajka? - Przygryzam wargę i rzucam mu skruszony uśmiech.

Rozpogadza się, co niemal topi moje serce. Pieprzony Draco Malfoy i jego czar.

- Jasne. - Odpowiada i wyciąga z kieszeni wymiętą paczkę papierosów.

Przyjmuję od niego szluga, nawet odprowadza mnie na taras wiedziony dżentelmeńską potrzebą. On został gdzieś w środku, kątem oka widzę jak zagaduje go Pansy Parkinson. Nie jestem zazdrosna. Teraz jestem tylko ja i on. Draco. Mój Draco. Tak bardzo mój, że aż obcy.

- Dlaczego to zrobiłeś? - Pytam po chwili milczenia.

Mierzę go spojrzeniem. Lustruję jego sylwetkę. Tak dobrze wiem, co kryje się pod drogim ubraniem... Kończyny zwieńczone bliznami. Blada skóra, która onieśmiela. Potem zerkam na wprawne dłonie, które...

- Zrobiłem co? - Dopytuje i wsuwa papierosa między wargi. Mam ochotę się na niego rzucić. Dotknąć jego twarzy. Poczuć jego oddech na sobie.

- Dobrze wiesz co. - Mruczę i nachylam się by ogień zapalniczki sięgnął mojego fajka.

Nasze oczy spotykają się na chwilę, jego szare, pochmurne, pełne gwałtownej stanowczości, moje brązowe, ciepłe, ale jednak parzące swoją upartością.

- Chciałem cię zobaczyć. Mimo wszystko. - Szepcze, a moje serce przeszywa coś tak okropnego, że mam ochotę zwinąć się w kulkę i wyć z rozpaczy.

Dlaczego życie to taki bezlitosny sędzia? Dlaczego nie jest uczciwy? Pokorny? Łaskawy?

- Nie rób tego... - Odpowiadam i zaciągam się bezmyślnie. - Przecież wybrałeś...

Widzę jak irytacja wpływa na jego oblicze. Zasępia się. Zaciska zęby, patrzy na mnie ze złością. Wiem, że na nią nie zasłużyłam. Ale on taki już jest - impulsywny, gwałtowny, porywczy. Znam go jak samą siebie.

- Nie miałem wyboru. - Syczy i mierzy mnie nieprzychylnym spojrzeniem.

Przez chwilę czuję potrzebę, żeby go pocieszyć. Przytulić, zamknąć w objęciu. Przytaknąć i powiedzieć, że tak, los to wstrętny oprawca. A potem wraca mi rozum. Gaszę dogasającego papierosa w popielniczce i patrzę na niego z gniewem.

- Zawsze jest wybór. - Mruczę, a wściekłość rozlewa się po moich żyłach razem z alkoholem.

On tylko śmieje się nieszczerze, nie spuszcza ze mnie swoich hipnotyzujących oczu. Dlaczego muszą być takie piękne? Dlaczego zawładnęły moją duszą? Dlaczego skradły moją tożsamość?

- Muszę już iść. - Mówię i odwracam się na pięcie, ale w ostatniej chwili jego palce łapczywie sięgają do mojej dłoni.

Obracam się. Zagryzam wargę. Skupiam chwiejny wzrok, patrzę na jego zacięte oblicze. Jest poważny, ani śladu rozbawienia czy kpiny.

- Wiesz przecież, że nie miałem wyboru, prawda?

Mrugam, świat zwalnia. Jesteśmy tylko my. Gwar rozmów cichnie, muzyka wtapia się w tło okoliczności. Mój umysł skupia się na nim. Na szarych oczach, na twarzy, którą chciałabym gładzić godzinami. Na ciele, które jest niebezpiecznym narzędziem w naszym chorym związku.

- Wiem. Co nie oznacza, że ci wybaczyłam. - Odpowiadam i wyrywam rękę z jego uścisku walcząc ze łzami.

Pieprzone zasady, pieprzona krew. Pieprzona arystokracja i jej koneksje. Może w innym życiu, może w innych czasach... Może wtedy mielibyśmy szansę na szczęście.

- Granger... - Słyszę tylko, ale to nie ma już znaczenia.

Obracam się na pięcie i odchodzę, uparcie ignorując magiczną obrączkę, która widnieje na jego palcu.

Historia pewnej toksyczności - DramioneWhere stories live. Discover now