To nie jest mój dzień. Zdecydowanie. To jeden z tych poranków kiedy podniesienie tyłka z łóżka niemal graniczy z cudem.
W końcu zsuwam się z posłania, choć po prawie bezsennej nocy czuję się i wyglądam koszmarnie. Znowu nie mogę spać. Za dużo myśli, wspomnień, bólu i cierpienia. Mam wrażenie, że potłukłam się i stałam niekompletna, jakby ktoś razem z sercem zabrał mi także jakąś niezbędną do życia kończynę.
Nieprzytomnie wędruję przed siebie, mijam jedne drzwi, kroczę niewielkim korytarzem, popycham kolejne, te od łazienki, które ustępują bez przeszkód.
A potem słyszę niedowierzający głos.
- Nie umiesz pukać?
Unoszę gwałtownie głowę, rumieniec wstydu momentalnie pokrywa całą moją twarz. Spojrzenie ląduje na wpół nagim ciele upstrzonym świeżymi bliznami.
- Cholera, przepraszam... - Mruczę i cofam się o krok pod wpływem jego wzroku.
Unosi brwi w zdziwieniu, przeciera twarz ręcznikiem, ostatni raz zerka w lustro i poprawia zbłąkany kosmyk włosów, który opadł mu na czoło.
- I tak już skończyłem.
Chwyta szkolną koszulę, która schludnie wisi na wieszaku i mija mnie niespiesznie.
A ja w głowie mam tylko jedną świdrującą myśl.
Że Draco Malfoy zdecydowanie z chłopca przemienił się w mężczyznę.
*
Czuję się zmęczona. Patrolowanie korytarzy do późna, masa obowiązków, karanie nieposłusznych uczniów... Mam ochotę zakopać się w łóżku z jakąś dobrą książką, ale wiem, że to niemożliwe, bo czeka mnie jeszcze stos prac domowych.
Wzdycham ciężko i kiwam na powitanie portretowi ospałego czarodzieja, który strzeże wejścia do dormitorium.
Kiedy ramy uchylają się, do moich uszu dochodzą niepokojące odgłosy. Odgłosy rozmowy, śmiechy i dźwięki cichej muzyki.
Kręcę głową z niedowierzaniem, zaciskam zęby i po chwili wkraczam do salonu, w którym znajduje się ekipa ślizgońskiej elity.
Patrzę na Malfoya zimnym wzrokiem, bo doskonale wie co myślę o zakłócaniu spokoju. Na szczęście jest piątek, więc przynajmniej jutro nie będę musiała zrywać się na zajęcia.
Uśmiecha się kpiąco widząc moją irytację.
- Przyłączysz się do nas? - Głos lekko wstawionej Pansy Parkinson wprawia mnie w prawdziwe osłupienie.
- Nie, dziękuję. - Odmawiam i kroczę przez pokój, żeby dostać się do swoich podręczników i notatek.
W ostatniej chwili potykam się o własne nogi i niemal wpadam na siedzącego na dywanie Notta.
- Wybacz. - Mruczę marząc o zapadnięciu się pod ziemię, ale on tylko pomaga mi się podnieść i uśmiecha się lekko.
- Nic się nie stało.
Wykrzywiam usta, łapię swoje materiały i szybko uciekam z salonu czując na sobie spojrzenia Malfoya, Zabiniego, Notta, Parkinson i starszej siostry Greengrass.
Jestem taką sierotą, naprawdę.
Wkraczam do sypialni i luzuję krawat pod szyją. Siadam na łóżku tylko po to by za sekundę się z niego poderwać, bo widzę Patronusa Harry'ego, który wpada do pokoju przez uchylone okno. Wiem co to oznacza. Chce, żebym go wpuściła do środka.
CZYTASZ
Historia pewnej toksyczności - Dramione
Fanfiction"...Draco jest jak... Moja własna heroina, spersonalizowana, wyselekcjonowana, dobrana by ujarzmić każdy fragment mojego ciała swoim trującym działaniem. Och, on potrafi to doskonale. Ma nade mną władzę, która odbiera godność, poczucie wolności, zab...