17.

1.7K 94 29
                                    

Komuś jeszcze retrospekcji? Tak myślę, żeby jakieś jeszcze naskrobać... ;)


- Ustaliliście już datę?

Marszczę nos, ze starannością układam apetycznie wyglądające ciasto na tacy unikając odpowiedzi.

- Hermiono...?

- Jeszcze nie, mamo. - Odpowiadam przygotowując się na wysłuchiwanie wyrzutów.

Ona jednak milczy, co zaskakuje na tyle, że unoszę spojrzenie znad szarlotki.

Patrzy na mnie przenikliwie, oceniająco, zarzuca ten matczyny czar, który po chwili odpowiada na jej nieme pytania.

Przygarnia mnie do siebie, czuję ciepło szczupłego ciała, wdycham woń wypieków zmieszanych z perfumami. Pachnie bezpieczeństwem, ostoją, domem.

- Jesteś szczęśliwa?

Zastanawiam się, analizuję własne myśli, chociaż odpowiedź jest bardziej niż oczywista.

- Rzadko kto jest szczęśliwy na sto procent. - Mruczę enigmatycznie wtulając policzek w jej siwe loki.

- A jesteś szczęśliwa chociaż na jeden procent? - Szepcze mi do ucha, gładzi plecy, narzuca pelerynę spokoju na moją zgarbioną sylwetkę.

- Staram się.

Nie mówi już nic więcej, całuje z czułością moje czoło, zalewa imbryk wrzątkiem, odwraca się słysząc szelest.

- Mogę jakoś pomóc? - Teo wkracza do kuchni i obdarza ją uśmiechem, przed którym mało kto potrafi się obronić. Bo on jest czarujący. Ujmujący. Jest tym dobrym.

- Możesz wziąć filiżanki, Teodorze.

Przez chwilę wygląda jakby chciał sięgnąć po różdżkę, ale sekundę później przypomina sobie o zakazie używania magii wśród mugoli, więc bierze tacę i z niezwykłą starannością układa porcelanę na srebrnej powierzchni.

Przyglądam mu się z uwagą, wędruję spojrzeniem po przystojnej twarzy - granatowych jak ciemna noc oczach, prostym nosie, wargach, które nigdy nie mówią nic nieodpowiedniego. Zdaję sobie właśnie sprawę, że Teodor Nott jest tak mało ślizgoński, tak inny od Malfoya... Zasługuje na wszystko co najlepsze. Dlaczego akurat musiałam mu trafić się ja? Nie mógł wybrać gorzej.

Podchodzę do niego, ignoruję obecność mamy, wtulam się w jego plecy, staję na palcach, całuję kark.

- Chyba bardzo cieszysz się na tą herbatę, co? - Śmieje się, a ja dochodzę do wniosku, że uwielbiam jego śmiech. Jest kojący, niczym plaster na paskudnej ranie.

Prawie czuję się przekonana, że wybrałam dobrze. Prawie.

*

- Musisz jechać? - Mruczę niezadowolona i wsuwam palce w ciemne włosy.

Wzdycha ciężko, opiera się na łokciu, gładzi mój policzek zahaczając kciukiem o usta. Żartobliwie przygryzam jego palec, całuję opuszek, patrzę w iskrzące oczy.

- Wiem, że to Walentynki... - Odpowiada i robi smutną minę. - To sympozjum jest ważne, tak ważne, że...

- Że jak nie pojedziesz to będziesz sto lat za goblinami. - Kończę za niego i uśmiecham się lekko. - Wiem, że to dla ciebie istotne.

- Jesteś najlepsza. - Pochyla się, muska lekko moje wargi, zrywa się z łóżka i swobodnie macha różdżką, która wykonuje wszystkie polecenia.

Historia pewnej toksyczności - DramioneWhere stories live. Discover now