18.

1.7K 106 52
                                    

- Niespodzianka!

Uśmiecham się blado, przeklinam w myślach, czuję ukłucie rozczarowania.

- Teo?

Wkracza do domu, stawia walizkę, potem bierze mnie w ramiona i całuje z czułością niechętne wargi.

- Odwołali sympozjum, coś im tam wybuchło i musieli zwinąć całą... Szłaś gdzieś? - Nagle patrzy na mnie ze zdziwieniem. - Naprawdę chciałaś spotkać się z Ginny i Zabinim w Walentynki?

Kręcę głową, parskam z fałszywą wesołością.

- Nigdy w życiu. Pomyślałam, że skoczę na kakao do Ambrozji, żeby w samotności trochę poczytać.

Jego twarz rozpogadza się, łyka moje kłamstwo, nie drąży tematu.

- Jak chcesz możemy pójść razem. - Proponuje, ale widzę w jego oczach, że wolałby zostać w domu.

- Nie, teraz skoro wróciłeś... - Mruczę, powoli rozpinam guziki, patrzę na niego zalotnie. - Nie chcę już nigdzie iść.

Śmieje się, zrzuca z siebie kurtkę, wiesza na wieszaku mój płaszcz, ciągnie za rękę do salonu.

Czuję ulgę. Czuję zawód. W głębi duszy chyba liczyłam, że w końcu zobaczę Dracona. Co z tego, że ponownie zamierzałam z nim zerwać. To nieistotne. Po prostu chciałam go zobaczyć.

*

JA

Nie mogę przyjść. Teo wcześniej wrócił.

Nie dostaję odpowiedzi co wywołuje we mnie niepokój. Walczę z odruchem ciągłego zerkania na telefon. Denerwuję się. Coś jest nie tak, coś jest nie w porządku, czuję to.

Przygryzam wargę, błądzę w oceanie myśli, nie przyswajam bodźców. Dlatego gdy w pokoju rozlega się dźwięk dzwoniącego telefonu, a Teodor go odbiera, czuję się więcej niż zaskoczona, kiedy słyszę jego podniesiony głos.

- Daf, uspokój się, do cholery!

Podnoszę głowę, patrzę na niego, jest poważny, spięty, niemal poszarzały na twarzy. Nie wiem co się dzieje. Mrugam powoli, zakładam pasmo włosów za ucho, czuję chłód, który ogarnia powoli moje wnętrze.

To jest jedna z tych chwil, w których wszystko wydaje się niesamowitym zaprzeczeniem. Jesteśmy my, skuleni obok siebie na sporej kanapie, wtuleni w spragnione dotyku ciała. I jest także to coś, co zakotwiczyło w powietrzu i wprowadza napięcie, nerwowość, szaleńczy chaos.

- Cholera, tak bardzo mi przykro Dafne... - Słyszę chrypę w jego głosie, zamyka oczy, przyciska palce do skroni. - Tak cholernie mi przykro.

Potem opuszcza dłoń, rzuca telefon obok siebie, unosi swoje spojrzenie na mnie. Jest przygaszone, wyblakłe, zniknęła ta charakterystyczna iskierka wesołości, która towarzyszy mu niemal zawsze.

- Co się stało? - Pytam i splatam dłoń z jego spoconą z nerwów ręką.

Wzdycha ciężko. Kuli się w sobie. Zaciska usta w cienką kreskę.

- Teo? Co jest grane?

Nasze oczy ponownie się spotykają. Czuję dudniące zdenerwowanie, niepewność, paniczne oczekiwanie na...

- Astoria nie żyje. Nie przeżyła porodu.

*

Moje serce wali szaleńczo o ciasną przestrzeń klatki, w której je zamknięto. Jestem bliska omdlenia, czuję dziwne fale przelewające się przez ciało. Zimno, gorąco, dreszcze... Niemal niezauważalnie potrząsam głową próbując wydostać się z otępiałego letargu.

Czuję palce Teodora na swoich, opieram się o niego, wgapiam się w jaskrawą biel śniegu, który pokrył okoliczne nagrobki.

Potem przesuwam swoje spojrzenie na stojących w oddali ludzi. Szybko odnajduję wzrokiem Dracona, który w czerni wygląda na jeszcze bardziej bladego niż zazwyczaj. Stoi obok łkającej Dafne Greengrass, jego twarz jest nieprzenikniona.

Unosi głowę jakby zwabiony moją zaczepką, przez chwilę patrzy na mnie swoimi szarymi oczami, szybko jednak przerywa ten niezręczny kontakt.

Zerkam na dwie trumny stojące nieopodal, jedna jest taka malutka... Coś okropnego ściska moje wnętrze, zagryzam wargę do krwi, robi mi się słabo.

- Teo... - Szepczę i odwracam się ku niemu. - Muszę usiąść, bo zemdleję.

Kiwa głową, prowadzi na pobliską ławkę, kuca przede mną i pociera zmarzniętą dłonią mój policzek.

- Proszę. - Szybkim ruchem ręki wyczarowuje szklankę z wodą i wręcza mi ją, na jego obliczu maluje się troska i czułość.

O ile to możliwe od tych uczuć robi mi się jeszcze gorzej na duszy.

Nie mogę się skupić na magicznej ceremonii pogrzebowej, mam wrażenie, że to wszystko odbywa się obok mnie, otępiały umysł nie nadąża za sytuacją. Mimowolnie wypatruję w tłumie człowieka, który jest moim spoiwem, powietrzem, tlenem, moim wszystkim.

Tym razem na mnie nie patrzy, jego wzrok jest nieobecny, a twarz wyprana z emocji. A potem to do mnie dociera. On nie tylko stracił żonę, ale i dziecko. Dziecko, które nie było niczemu winne ponad to, że jego matka okazała się za słaba by wydać je na świat.

Czuję jak robi mi się ciemno przed oczami, w ostatniej chwili Teo łapie mnie za ręce.

- Chyba powinnaś wrócić do domu. - Mówi, a ja słabo kręcę głową.

Bo nie chcę stąd iść, mimo wszystko. Mimo, że niedługo później mam znaleźć się w Malfoy Manor na stypie.

*

- Ja chyba bym tak nie umiała... - Głos Ginny rozlega się szeptem w kącie, w którym zaszyliśmy się we czwórkę.

Nadal walczę ze słabością, kończyny mam odrętwiałe, sama obecność w tym miejscu powoduje, że czuję szczypanie paniki.

- Wiecie... Wyjść za kogoś kogo nie kocham i potem żyć w czymś takim. - Subtelnie macha ręką, a ja patrzę na jej łagodną twarz niewidzącym wzrokiem.

- To dlatego, że wychowałaś się w normalnej rodzinie. - Blaise wtrąca ponuro. - Arystokracja i czysta krew nie idą w parze z rozsądkiem.

- Jak w takim razie zaszła z nim w ciążę...? Nawet ze sobą nie mieszkali...

Przymykam powieki, kwas podchodzi mi do gardła, w ustach pojawia się cierpki posmak nadchodzących wymiotów. Nie chcę tego słuchać. Żałuję Astorii, żałuję jej dziecka, ale naprawdę nie chcę myśleć o tym wszystkim. Nie chcę czuć tego, co w okropny sposób wyniszcza mnie od środka.

Blaise kręci głową, przybiera na twarz nieodgadniony wyraz, mam wrażenie, że spogląda na mnie jakimś dziwnym spojrzeniem.

Może tylko mi się wydaje, a może... A może on zna mój sekret. Może zna sekret Malfoya.

- To nie było jego dziecko, Gi.

Wszyscy zamieramy, nawet Teo, który z reguły jest ponad to. Ponad głupie plotkowanie, bo przecież nie jest wścibski.

- A czyje? - Konspiracyjny głos mojej przyjaciółki wierci dziurę w uchu. Z jednej strony jestem ciekawa. Z drugiej zaś, to naprawdę nieistotne. Bo jeżeli to nie dziecko Dracona to znaczy, że...

- Jego ojca. - Szept Zabiniego wprawia mnie w otępiające osłabienie.

Nie wierzę własnym uszom, nie wierzę umysłowi, który musiał coś źle zrozumieć, przekręcić, przeinaczyć. To nie może być prawdą.

Bo jeśli tak, to oznacza tylko tyle, że Draco Malfoy właśnie pochował swoje rodzeństwo.

To chyba jest dla mnie za wiele. I tak, ciemność zalewa moje spojrzenie, bo w końcu postanawiam zemdleć waląc głową o ostry kant regału znajdującego się w przestronnym salonie Malfoy Manor. 

Historia pewnej toksyczności - DramioneWhere stories live. Discover now