-22- Kłótnie, jak to w rodzeństwie

162 29 22
                                    

[Perspektywa - Suave]

Powiedzmy sobie szczerze, jest źle, ale przecież mogło być o wiele gorzej. Połowę swoich obowiązków mam już za sobą, więc jest to jakiś postęp. Kogo ja oszukuję? Jest naprawdę źle. Sam nie wiem w co mam ręce włożyć. Nowe lokum kompletnie dezorganizuje moją pracę. Nie wiem gdzie co się znajduje, zdarza mi się zgubić pośród tych korytarzy, a Panicz Jasper wcale mi w tym nie pomaga.

—Suave, zapniesz mi guziki?— siedział na stole i machał nogami z lekkim rozbawieniem na twarzy.

—Oczywiście mój lordzie.— teoretycznie nie ma jeszcze przypisanego tytułu lorda, ale woli, kiedy zwracam się do niego w ten sposób.—Mój Lordzie?— zwróciłem mu uwagę z lekkim rumieńcem na twarzy. Wywołany był on tym, że momencie, w którym ja zapinałem guziki od jego koszuli, on rozpinał te od mojej.

—Tylko się z tobą droczę.— zaśmiał się, po czym położył swoją dłoń na moim policzku— Masz teraz taką ciepłą twarz.

—Jasper, co ojciec mówił o molestowaniu kamerdynera?— na moje szczęście, jak również nieszczęście Panicz Pente stanął w drzwiach— Suave, ojciec prosił cię abyś przybył zmienić jego bandaże.

—Oczywiście.— odsunąłem się od Panicza Jasper'a i ukłoniłem się w stronę jego młodszego brata.

—Dziękuję.— po tych słowach wyszedł z jadalni, a właściwie prawie wyszedł, ponieważ w ostatniej chwili się zawrócił— Jasper, chcesz zobaczyć wuja?

—Dlaczego miałbym? Aktualnie u niego mieszkamy, więc widujemy się bez przerwy.

—Jakim cudem plotki jeszcze do was nie doszły? Rozniosły się po całym zamku w mniej niż dziesięć minut.— zaśmiał się— Stryjek Geno zmartwychwstał.— na te słowa, obydwoje z Jasper'em zwróciliśmy wzrok na siebie.

Przygotowałem miednicę z wodą, maść odkażającą rany oraz nowe bandaże i z całym zestawem zacząłem zmierzać w stronę tymczasowej komnaty Lorda Fallacy'ego. Na moje szczęście wszystkie lokum, takie jak komnaty jego dzieci oraz komnata Encre są bardzo blisko siebie (oraz jadalni), więc w razie czego zawsze mogę być w pogotowiu.

—Mówiłem, żeby tu nie przychodzić. Mówiłem, że zabieranie arystokraty ze sobą to zły pomysł.— usłyszałem w oddali czyiś głos. Było to ewidentne mamrotanie, więc właściciel głosu musiał być gdzieś za rogiem.

Tak jak się spodziewałem, pare kroków ode mnie, jakiś szkielet dreptał w miejscu i mówił do siebie. Miałem zamiar kulturalnie zapytać czy czegoś potrzebuje, ale w momencie, w którym nasze spojrzenia się spotkały, odjęło mi mowę. Rozpoznałem jego spojrzenie w pierwszej sekundzie. Wiedziałem do kogo należą te niegdyś żywe, jednak teraz przygaszone źrenice. Z tego całego szoku, pierwszy raz od ponad czterdziestu lat, tacka, którą niosłem, wypadła mi z rąk. Słyszałem dźwięk odbijającego się od podłogi metalu, tłuczonego szkła oraz rozchlapującej się wody, mimo tego, dalej wpatrywałem się w osobę przede mną.

—Suave?— dopiero jego głos wyrwał mnie z tego dziwnego transu.

—Co?— zapytałem w pierwszym odruchu— Znaczy- Słucham? W czymś mogę pomóc? Szuka Pan może kogoś o imieniu Suave?— zapytałem, przy próbie zgarniania szkła z podłogi. Niestety bardziej skupiłem się wymyślaniem wiarygodnych kłamstw, niż nad kawałkami butelki w moich rękach i trochę się pokaleczyłem.

—Nie.— w jego tonie głosu dało się wyczuć nutkę zawodu—To... stare dzieje.— schylił się, aby mi pomóc— Hej, jak masz na imię? Pytam tak z ciekawości. Ja jestem Street.

—Ja? No tak, ja. Ja. Ja jestem... Sebastian. Sebastian, miło mi.— czym prędzej zacząłem układać pozostałości po butelce z maścią na tackę. Kiedy opatrzę Lorda Fallacy'ego, posprzątam tu porządnie.

„Łowca" Undertale (Poth)Where stories live. Discover now