Rozdział 29.

3.6K 162 4
                                    

             Wiedziałem doskonale czyje ciało znaleźli i gdzie była moja żona. Nie wiedziałem tylko, że chłopaki dali tak bardzo dupy, ale nie przejmowałem się, nie było na nas dowodów. W sumie trochę żałowałem, że to nie ten zasrany prawnik, żeby Magda zobaczyła co się stało z nim przez jej uniesienia. 

Wszedłem właśnie do łazienki, gdzie była moja żona, miała na sobie biały t-shirt i tak cudownie opinał się na jej brzuszku, wyglądała w tej ciąży uroczo. Była chudziutka, odznaczał jej się tylko brzuch. Była dziwnie zmartwiona.

-Coś się stało? - popatrzyłem na nią.

-Marcin, nie czuję ruchów, od dwóch dni. - patrzyła na mnie, nie kurwa, tylko nie to. Nie mogliśmy stracić tego dziecka - A w dodatku miałam jakieś dziwne plamienie. - wyjaśniała mi - Jakbym okresu kurwa dostała.

Nie słuchałem jej więcej, wyciągnąłem telefon i na cito umówiłem nas do kliniki, gdzie prowadzili ciążę mojej żony. Nie mogłem stracić tego dziecka, nie mogliśmy.

Na miejscu byliśmy w ciągu godziny. Nie rozmawialiśmy ze sobą całą drogę. Oboje tak cholernie pragnęliśmy tego dziecka i tak samo mocno się baliśmy. Wiedziałem, że moja żona się załamie, a ja nie będę potrafił jej pomóc. 

-Zapraszam. - odezwał się lekarz wychodząc do nas na poczekalnię, patrzył na Magdę.

-Sama nie pójdę. - złapała mnie za rękę, a ja automatycznie wstałem, wydawało mi się, że ona już wie, była kobietą, czuła co dzieje się w jej ciele.

Milczeliśmy wszyscy podczas badania, które wydawało nam się, że trwa wieki. Podłączyli jej ktg i nastała cisza. Nie słyszeliśmy bicia serca naszego maleństwa. Magda zacisnęła oczy i popłynęły jej łzy. Czułem to samo co ona, co nie było do opisania.

-Musimy urodzić. - odezwał się lekarz, Magda wtedy otworzyła szeroko oczy, ja zresztą też.

-Co kurwa? - ryknąłem na tego lekarza, miałem wrażenie, że albo dobrze go popieprzyło, albo coś brał.

-Zaraz podamy Ci oksytocynę. - mówił rzeczowo - Nie możemy czekać, nie wiemy kiedy nastąpiło zatrzymanie akcji serca, w każdej chwili może dojść do zakażenia, a nawet sepsy i śmierci. - wyjaśniał - Urodzisz ten płód. Nie będziemy Cię kroić. Szybciej dojdziesz do siebie bez tego.

No kurwa nie wierzyłem w to co słyszałem. Fakt, że klinika była prywatna było jedynym ratunkiem. Wiedziałem, że zajmą się Magdą odpowiednio i nic jej nie będzie zagrażało, a to było teraz dla mnie najważniejsze. Byłem przy niej, nie mogłem jej zostawić podczas tego porodu. 

Zdecydowaliśmy się na pochowanie naszego dziecka. Nasz chłopak spoczął w małej, białej trumience. Na pogrzebie byliśmy tylko we dwoje. Nie chcieliśmy, żeby był ktoś z nami, nie chcieliśmy, żeby pisali o tym w gazetach i Internecie. 

Miałem wrażenie, że spotyka nas jakaś kara za to jaki jestem. Najpierw straciliśmy jedno dziecko, teraz kolejne. Marzyłem o tym, że kiedyś wrócę z pracy i napotkam widok jak moja żona będzie biegała za naszym synkiem po podwórku, a ja później będę grał z nim w piłkę.

Wyszedłem na taras, gdzie siedziała moja Madzia. Miałem w ręku drinka, musiałem się napić, starałem się nie płakać na pogrzebie, musiałem wspierać żonę. Postawiłem szklankę na stół, stuknęła, a ona wtedy spojrzała na mnie zza ciemnych okularów. Wzięła ją do ręki i napiła się.

-To było dla mnie. - szepnąłem, ale zerknęła na mnie tylko bez słowa.

Wróciłem do pokoju, nalałem whisky w drugą szklankę i ponownie do niej poszedłem. Usiadłem na przeciwko niej na fotelu, na tarasie.

-Nigdy nie zdecyduję się już na dziecko. - zaczęła - Chcę brać tabletki, albo zrobimy spiralę. - mówiła, a głos się jej łamał - Nie będę przechodziła przez to kolejny raz, już nigdy. - popłynęła jej łza.

Poczułem, jakbym dostał pałą w łeb, ale musiałem to uszanować i udźwignąć, nie miałem innego wyjścia. Milczałem, bo nie wiedziałem co powinienem był jej powiedzieć.

-Wracam od przyszłego tygodnia do pracy. - mówiła dalej, była taka zimna - Nie chcę słuchać o dzieciach, nie chcę o tym nawet myśleć. Skupię się na karierze. - wyjaśniała, a ja w sumie trochę ją rozumiałem, dla mnie to też nie było łatwe, z tym, że to nie ja musiałem urodzić martwe dziecko. Ja po jej porodzie pojechałem i wyżyłem się w robocie. Ona nie mogła tego zrobić. Przeszła zbyt wiele.

-Kocham Cię, mała. - wstałem i dotknąłem jej ramion, stałem za nią, nie wiedziałem co mam zrobić, mnie też to wszystko bolało jak cholera.

-Przestań. - szepnęła, a ja nie wiedziałem teraz co zrobiłem nie tak, przecież starałem się wspierać ją cały czas, byłem przy niej, mnie też to dotyczyło. 

Nie chciałem wdawać się z nią teraz w zbędne dyskusje, wiedziałem, że to doprowadzi do niewyobrażalnej kłótni. Najchętniej pojechałbym do roboty i komuś zajebał, ale wiedziałem, że nie mogę zostawić tej wariatki samej. 


Moja na zawszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz