Rozdział 9.

7.1K 223 13
                                    

             Nie wierzyłem do końca, że Magda spędza weekend u swoich rodziców, dzwoniłem do teściowej, mówiła, że jest. Nie chciałem jej kontrolować, aż za bardzo po ostatnich sytuacjach. Wiedziałem, że ma do mnie żal i, że mogę to bardzo szybko wszystko zniszczyć. Nie miałem zamiaru robić żadnych męskich wieczorów, miałem w dupie zapraszać ludzi do siebie. Powiedziałem jej tak, żeby czuła się pewniej.

Czekaliśmy właśnie na transport z Ukrainy, miał przynieść nam taki dochód, że mógłbym nie robić nic przez najbliższy czas, ale to nie było dla mnie. Ja nie lubiłem żyć biernie, kręciło mnie zawsze to, gdy w moim życiu coś się działo. Lubiłem adrenalinę.

Było po 4, kiedy zadzwonił do mnie telefon z informacją, że pewna grupa ludzi, która stara się z nami konkurować zatrzymała tira i można powiedzieć porwali naszego kierowcę. Westchnąłem.

Musiałem w środku nocy wstawać, a to oznaczało, że będę zły. W środku nocy mogła budzić mnie moja żona i też tylko po to, żebym ją przeleciał. Spojrzałem na jej miejsce, było puste. Ciekawe co u niej, jak spędza czas z rodzicami. Miałem nadzieję, że jak już będzie wszystko wróci do normy.

Ubrałem koszulę, spodnie i marynarkę. Wyszedłem z domu, wsiadłem do mojego volvo i pojechałem na halę. Na miejscu byłem po 10 minutach. O tej porze na ulicach nie było aut, więc mogłem spokojnie dotrzeć przed czasem. Wysiadłem z auta widząc dwa zmierzające do mnie czarne fordy. Oparłem się o swoje cacko, wsunąłem dłonie w kieszenie i czekałem.

Dwóch moich chłopców wysiadło z auta i wyciągnęło z tylnego siedzenia mężczyznę z workiem na głowie. Wiedziałem, że to ich szef. Nie miałem zamiaru bawić się ich pionkami. Po co? Wolałem od razu zaznaczyć im, że po to co jest moje nie powinni wyciągać rąk.

Wszedłem za nimi, jeszcze nie wiedziałem co z nim zrobię, ale miałem zamiar skrzywdzić go tak bardzo, żeby więcej nie przyszło mu nic do głowy, a nie chciałem go zabijać.

Przywiązali mu nogi do krzesła i zdjęli worek. Na wardze miał już skrzepniętą krew, a oko podbite, wywnioskowałem z tego, że moi chłopcy już się nim zajmowali.

-No i co ja mam z Tobą zrobić? -  spojrzałem mu w oczy - Najchętniej strzeliłbym Ci w głowę, ale to za mała przyjemność dla mnie. - pokręciłem głową - Zdrowy jesteś? Może oddamy Twoje organy na czarny rynek? - zastanawiałem się przez chwilę.

-Ssij! - mężczyzna rzucił w moją stronę.

-Chcesz któremuś obciągnąć? - pokręciłem głową - Moi ludzie wolą kobiety, w przeciwieństwie do Twoich. - roześmiałem się - I do samego szefa. - obróciłem się, żeby zobaczyć kogoś od siebie - Imadło, do stołu. - powiedziałem z uśmiechem i nieukrywaną satysfakcją.

Zaczekałem chwilę, byłem spokojny, czekałem, aż Kamil wykona moje polecenie. Złapałem tego frajera za ubranie i w sumie to przeniosłem go do stołu, wziąłem jego łapę. Wiedziałem, że krew bryźnie, a trochę szkoda było mi garnituru szytego na miarę, więc ruchem głowy wskazałem chłopakom, aby zrobili to za mnie.

-Który szefie? - popatrzył na mnie jeden z nich.

Spojrzałem na tego dupka. Nie miałem zamiaru mu pobłażać. Rzucał się, bo wiedział co chłopaki z nim zrobią.

-W prawej dłoni 3, w lewej 2, co drugi. - uśmiechnąłem się i odszedłem na kawałek, żeby patrzeć mu w oczy, a nie zostać zakrwawionym.

Oparłem się o ścianę. Stałem jakieś dwa metry od niego, no może trzy. Miał wypisany na twarzy strach i rozpacz, a mi się to podobało. Kamil włożył mi jeden palec w imadło i szybko go skręcił. Wiedział co robi, mój człowiek. On nie mógł go już wyjąć, a szarpanina go bolała. Wystarczyły dwa przekręcenia, a kość strzeliła na zewnątrz, bryznęła też krew, lubiłem taką rzeź.

-Kuuuuuurwa!!! - wrzasnął, myślałem, że będzie błagał, prosił, że chce mieć palce, przecież nikt mu już ich nie poskłada, a ten dupek po chwili spojrzał na mnie i plunął w moim kierunku. 

Spokojnie ich minąłem. Wszedłem do innego pomieszczenia. Przejrzałem szafkę i zobaczyłem białą buteleczkę na półce z kwasem fluorowodorowym. Rozejrzałem się. Rękawice. Założyłem je, odkręciłem butelkę i wróciłem do mojej ofiary. Miał zmiażdżone już trzy palce, idealnie. Kazałem odsunąć się Kamilowi i przytrzymać go. Polałem płynem po jego ranach. Wiedziałem co się z nim stanie. Ból na pewno był niewyobrażalny, a jego łapy będą nie do odratowania. Nauczy się teraz, że nie kradnie się cudzych rzeczy.

-Błagam! - spojrzał na mnie i stracił przytomność.  

Oddałem kwas, zdjąłem rękawiczki, udzieliłem ostatnich instrukcji chłopakom. On musiał przeżyć i oni musieli wszystko zrobić. Lubiłem patrzeć na cierpienie ludzkie, tym bardziej, gdy ktoś na to zasługiwał. Kwas rozpuszczał ludzkie ciało w zastraszającym tempie. 

Pojechałem do domu, dochodziła 6. Nie opłacało mi się już kłaść, poszedłem pod prysznic, dziś moja żona powinna wrócić z weekendu u rodziców. Tęskniłem za nią, może faktycznie nie doceniałem jej, gdy była obok mnie. Pierwszy raz od dawien, dawna spędziłem weekend bez niej. 

Piłem właśnie kawę, kiedy znowu zadzwonił mój telefon.

-Halo? - odebrałem nie patrząc nawet kto do mnie dzwonił.

-Marcin. - usłyszałem głos Kamila - Ten typ ocknął się, chłopaki go opatrzyli, błagał, żeby Cię z nim połączyć, podobno ma coś ważnego Tobie do powiedzenia.  - mówił szybko, jak z automatu.

-Podaj mu telefon. - powiedziałem spokojnie, a gdy usłyszałem jego oddech odezwałem się - Czego chcesz? 

-Piotr Tomaszewski, to on mi kazał ukraść wam tego tira... - mówił wykończonym głosem.

-Słucham kurwa? - nie wierzyłem w to co słyszałem, to ten pieprzony adwokacik, który lata za moją żoną.

Słyszałem jak telefon mu wypadł i uderzył o podłogę. Kurwa, nie wierzyłem, że ten palant mógł tak postąpić. Najpierw próbował zbajerować mi żonę, a teraz pchał łapy w moje interesy. Dobrze, że chociaż Magda już się z nim nie spotyka. Musiałem to załatwić raz, a dobrze.

Moja na zawszeWhere stories live. Discover now