Rozdział 13.

7.1K 242 21
                                    

                Kiedy patrzyłem na swoją żonę czułem nienawiść, ale z drugiej strony tak strasznie ją kochałem i nadal zrobiłbym dla niej wszystko. Zasługiwała na karę, żeby kolejny raz wiedzieć, że nie powinna skrzywdzić tak bardzo innej osoby. W swoim zawodzie mogłem mieć lasek na pęczki, ale nigdy w życiu jej nie zdradziłem. Nie raz mnie kusiło, ale przypominało mi się zawsze, że ta mała wariatka czeka na mnie w domu. W głębi serca nie chciałem jej karać, bo było mi jej szkoda, nie chciałem, żeby cierpiała, ale musiałem. Dla zasady.

Leżała w łóżku, miała na sobie białe majtki i biały top na ramiączka. Tak bardzo chciałbym zasnąć i obudzić się, żeby to był sen, ale nie. Ta wariatka zostawiła mnie dla jakiegoś prawnika. Dawałem jej wszystko co chciała. Jeśli dzisiaj powiedziała, że chce dom w Hiszpanii jutro go miała. Nigdy jej niczego nie odmówiłem, a jej zachciało się zdrady. Minęło już tyle czasu, a ja ciągle mam w głowie ten moment, kiedy zobaczyłem ją razem z nim. Czułem tak zajebistą satysfakcję, gdy go niszczyliśmy jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nie tak łatwo stanąć mi na drodze, a tym bardziej takiemu pionkowi jak on.

Uzależnię ją. Najpierw od leków, o które w końcu będzie mnie błagała, a później od siebie. Nie będzie potrafiła beze mnie funkcjonować i w jej głowie nawet nie zrodzi się pomysł, żeby kolejny raz spojrzeć na innego. 

Miałem na nią tak cholerna ochotę, że nie umiałem się powstrzymać. Byłem tylko facetem i widząc piękne, zgrabne ciało pożądałem go. Miała lekko rozchylone usta, więc dotknąłem ich palcem wskazującym i później wsunąłem go. Zakrztusiła się i otworzyła oczy. Żałowałem, że to był tylko palec, nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu w nią wejdę, ale musiałem być silny.

Wstałem i wyszedłem, bo jeśli jeszcze chwilę popatrzyłbym w jej niewinne spojrzenie moje interesy musiałyby zająć się same sobą, podczas, gdy ja zajmowałbym się żoną.

Dzisiaj w robocie mieliśmy jednego z pionków nowej mafii, która rodziła się na moich starych śmieciach. No nie mogłem przejść obok tego obojętnie, musiałem się temu przyjrzeć z bliska, a żeby tego dokonać musiałem wejść w głąb i wypytać jakiegoś ich nazwijmy to członka.

Wszedłem na halę. Młody chłopaczek, miał na sobie jakieś ciemne spodnie i koszulę. No Armani to nie był, ale wyglądał schludnie, podobało mi się to. Chociaż nie rzucał się w oczy, był elegancki. Miał podbite oko i skrzepniętą krew na wardze.

-No to jak, dzisiaj z nami porozmawiasz? - wziąłem stołek i usiadłem na przeciwko niego, siedział na krześle, przykuty.

Spojrzał na mnie, widziałem cierpienie i to jak mieszał się w sobie czy powiedzieć i umrzeć bez cierpienia, czy pocierpieć. Wiedział, że i tak go zabijemy, bo mógłby nas sprzedać, a tego się nie wybacza i nie dopuszcza przede wszystkim.

-Darujcie mi, proszę... - odezwał się - Mam małe dziecko. - wyznał.

-Fuck. - jęknąłem - Będzie wychowywało się bez ojca, bo jego tatusiowi zachciało się latania po mieście. - wzruszyłem ramionami bez przekonania.

-Radek uznał, że skoro Ty już nie jesteś na Ochocie to my możemy się zająć tą częścią, że będą dobre zyski, że postawi się paru chłopaków z towarem, że na pewno jest zapotrzebowanie i, że można ich ochraniać, wiesz o co chodzi. - jęczał, wiedziałem co miał na myśli. Wpadali, robili rozróbę, a na drugi dzień przychodzili i obiecywali ochronę za gruby hajs, stare czasy.

-To, że się nie odzywam tam, nie znaczy, że miejsce nie należy do mnie. - wstałem - Kiedy wy to wszyscy zrozumiecie. - pokręciłem głową - Sprzedałeś kolegów, nie wstyd Ci? - spojrzałem raz jeszcze w jego oczy.

-Wypuść mnie, mogę pracować dla Ciebie! - krzyknął, kiedy już miałem opuszczać halę.

No kurwa. Najpierw robił mi na złe, a teraz chce dla mnie pracować. Nie miałem szacunku dla takich ludzi, nigdy.

Podszedłem do niego, złapałem go za koszulę i potrząsnąłem, żeby spojrzeć w oczy, jak on mnie wkurwiał. Był zwykłym fałszywcem, zrobiłby wszystko, żeby tylko nie zejść z tego świata, ale kurwa nikt mu nie kazał się w to ładować. 

Popchnąłem go, a on poleciał na plecy razem z krzesłem, ręce miał z skute z tyłu, więc nie zamortyzował uderzenia i z jego głowy polała się krew, patrzył nieostro, widać było, że coś mu się stało, ale taki był zamiar. Zmrużył oczy i już w sumie nie miałem ochoty go więcej męczyć. Podnieśliśmy go i nadeszła jego godzina. Kiwnąłem głową do jednego z chłopaków, w wiadomym celu, mieli się nim zająć, ja nie chciałem tego robić. Nie lubiłem mieć czyjejś krwi na swoich rękach.

Zabiliśmy go. Cierpiał, ale nie aż tak bardzo, dostał kulkę w łeb i było po wszystkim. Chłopaki owinęli ciasno jego ciało w siatkę drucianą i wrzucili do Wisły. Przy odrobinie szczęścia nikt go nie znajdzie, bo jego ciało napuchnie, przerżnie się przez druty i rozłoży w rzece zjedzone przez rybki. Ślad o nim zaginął i na tym wszystko się skończy, a nawet jeśli. Był gangsterem i te ich porachunki... Takie jest ryzyko zawodowe.

Wróciłem do domu, Magda była w kuchni, gotowała. Uwielbiałem jej jedzenie, była królową kuchni, a mnie się to podobało. Żona w kuchni, nie wtrąca się, no życie idealne można by powiedzieć.

Podszedłem i objąłem ją w pasie, kiedy mieszała coś w garnku.

-Ale pachnie... - zagadałem z czułością.

-To za sprawą cyjanku. - odgryzła mi się, jak zwykle, przecież by nie mogła, nie byłaby sobą.

-Na pewno będzie pyszny mój ostatni posiłek. - musnąłem ją w policzek - Co robiłaś? - podszedłem i nalałem wody.

-Jak typowa kura domowa sprzątałam i gotowałam. - obróciła się - Mam spokojną głowę i podoba mi  się to nawet. - roześmiała się.

Kurwa. Wróciła. Moja żona. Taka jakiej pragnąłem od zawsze, zawsze chciałem, żeby była taka zadowolona, kiedy wracałem zmęczony po ciężkim dniu, obiad od żony i szczęśliwa ona to wszystko czego w życiu potrzebowałem.

Moja na zawszeWhere stories live. Discover now