Rozdział 18.

6.3K 229 13
                                    

                Wyszedłem ze szpitala po długim leczeniu, powoli dochodziłem do siebie, miałem dość niemieckiej służby zdrowia i wszystkiego co mnie otaczało, chciałem nareszcie wrócić do swoich obowiązków, co nie było łatwą sprawą, mogłem pracować na razie tylko zdalnie i wydawać polecenia. 

Ciągle pracowaliśmy nad tym kto strzelał do mojej żony. To nie była Polska i nie mogliśmy tak szybko dojść do tego co i jak, ale czułem, że jesteśmy coraz bliżej celu. W dodatku teraz ta ciąża... Cieszyłem się w duchu, że będę miał potomka, ale to nie był odpowiedni moment. Wiedziałem, że to moje dziecko, ale Magda musiała odpowiedzieć za swoje czyny. Mogła nie jechać wtedy z tym palantem.

Pierwszy raz od wypadku musiałem dzisiaj pojechać załatwić swoje sprawy. Magda została z szefem mojej ochrony, a jemu ufałem bezgranicznie i nie bałem się o los swojej ukochanej. Pojechałem na halę, gdzie zawsze się spotykaliśmy, powoli namierzaliśmy podejrzanego. Kurwa brzmię jak policjant.

Chłopaki siedzieli z laptopem i wyraźnie się czemuś przyglądali. Podszedłem, mieli nagrania z kamer z tamtego dnia. Nigdzie wcześniej nie widziałem tego faceta.

-Nikt z nas go nie zna, ale uruchomiliśmy już swoje kontakty i będziemy działać w tej sprawie. - wyjaśnił jeden z ludzi - Namierzymy go szybciej niż mu się wydaje.

-Dzwonią. - odezwał się kolejny, miałem cholerną nadzieję, że dzwonią, żeby powiedzieć nam kim on jest i nie myliłem się - To Andre Dollas, jego ojciec był polakiem, za wszelką cenę chce wejść w czarny rynek handlu bronią, kobietami i koksem. To on strzelał. Właśnie na maila przyszło nam jego aktualne położenie. Ma gpsa w telefonie, chłopcy o to zadbali.

-No, no. Brawo. - poklepałem go po ramieniu - To ten sam fagas, który zagadywał moją Magdę tego wieczoru w klubie. - zerknąłem na laptopa, zielony punkt poruszał się po mapie miasta - Kurwa, gdzie on jedzie? - zdziwiłem się, kierował się do naszego domu.

-Do was? - odezwał się Franko, jeden z moich ludzi - Dzwonię do ochrony. - wyjął telefon, a ja czekałem na wiadomość jak poparzony - Nie odbiera. - powiedział po chwili.

Nie musiałem nic mówić, wszyscy ruszyliśmy do aut, żeby jak najszybciej dojechać do domu. Starałem się kontaktować z szefem mojej ochrony, ale bezskutecznie. Były marne szanse, że dojedziemy tam przed tym psychopatą. Nie wiedziałem co się tam dzieje, nie mogłem zrobić nic. Nie wiem ile złamałem po drodze przepisów, ale najważniejsze było teraz dobro mojej żony. 

Nie jestem w stanie opisać co czułem w tamtym momencie, bałem się, że stracę ją na zawsze, że zginie przeze mnie, przez moje pieprzone czarne interesy, z rąk jakiegoś psychopaty, a ja nie będę w stanie jej uratować. W dodatku zabije nasze dziecko. Dwa największe skarby w moim życiu. Powoli już zaczynałem wyobrażać sobie jak będę ojcem. Jeśli to będzie syn nauczę go grać w piłkę, wyrywać najładniejsze dziewczyny, zaszczepię w nim pasję do samochodów, nauczę szacunku do Matki i do kobiet, a jeśli będzie kiedyś taka potrzeba będzie musiał przejąć moje sprawy i stać się głową rodziny tak, jak musiałem ja. Ale jeśli będę miał córeczkę pozwolę Magdzie ubierać ją na różowo, będę się z nią bawił, rozpieszczał i będzie moją małą księżniczką. Tak bardzo pragnąłem mieć rodzinę, w duchu być ojcem, najlepszym ojcem na świecie, a teraz byłem o krok od tego, żeby to stracić. Jeszcze tego nie miałem, a już miałem tego nie mieć? 

Zatrzymałem auto pod willą. Stało jakieś dziwne, stare auto, szef naszej ochrony leżał nieprzytomny, ale to nie on był najważniejszy. On miał taką pracę. Ryzyko zawodowe, mógł przeżyć, lub nie, ale w środku była moja ukochana żona, o którą tak bardzo się bałem. Jeszcze nie byłem do końca sprawny, ale wyjąłem broń. Nie mogłem iść pierwszy, bo mógł mnie zabić, bo nie mogłem ruszać się jeszcze na tyle szybko. Po kolei, po cichu, obeszliśmy wszystkie wejścia i weszliśmy do domu. 

Wszedłem głównymi drzwiami z Franko. Na środku naszego holu były ogromne schody prowadzące na pierwsze piętro. Tyłem do nas stała moja żona. Cholerna sytuacja. Wtedy z tym palantem, prawnikiem też stała na schodach. Od razu pojawiła się we mnie złość, ale musiałem o tym szybko zapomnieć, bo teraz to nie ona była winna.

Ten psychopata stał i mierzył do niej z broni, a kiedy zobaczył nas bez zastanowienia dotknął jej ramienia i zepchnął ze schodów. Nie wiem ile tu było pieprzonych stopni, ale upadała i upadała, w pewnej chwili straciła przytomność. Usłyszałem strzał, mężczyzna padł, pewnie zastrzelił go ktoś z moich ludzi, ale nie to było dla mnie istotne.

Miłość mojego życia upadła tuż przede mną. Miała rozcięty łuk brwiowy i głowę. Była nieprzytomna, upadłem na kolana i złapałem ją. Pękało mi serce, czułem się winny, to wszystko była moja wina. Nie dopilnowałem jej.

-Pogotowie już jedzie. - usłyszałem tylko od kogoś.

Na szczęście oddychała, była mocno poturbowana, ale była silna. Pewnie nie jedna osoba spadając z takiej wysokości po prostu by się zabiła. Ale nie moja bohaterka. Ona musiała żyć, musiała żyć dla mnie. Nie wiem dlaczego ktoś próbuje ją zabić. Na szczęście już nie żyje i nie będzie mógł podjąć kolejnej próby zabójstwa mojej żony. 

Karetka przyjechała w mgnieniu oka, zabrali ją. Pojechałem do szpitala najszybciej jak mogłem. Wiedziałem, że wszystkim w domu zajmą się moi ludzie.

-Przykro mi... - usłyszałem głos lekarza, który wyszedł do mnie na korytarz.

Moja na zawszeWhere stories live. Discover now