Rozdział 25.

5K 223 28
                                    

            Wylądowaliśmy w Polsce, czego bym się za cholerę nie spodziewała. Byłam pewna, że wywiezie nas na drugi koniec kraju. Rozmawiali między sobą, lotnisko było opuszczone, podjechały pod samolot czarne samochody.

-Gdzie my jesteśmy, co się dzieje? - złapałam Marcina, kiedy wstał z fotela.

-Wyjeżdżamy na Śląsk. - szepnął mi do ucha - Czeka nas spokój i sielanka. Niczym się nie denerwuj, musimy dbać o naszego chłopaka! - położył dłoń na moim brzuchu, widziałam, że kłamie - Kocham Was. - wstał z fotela i poszedł.

Odpięłam pas i wiedziałam, że musimy wychodzić. Nie miałam zielonego pojęcia co tak naprawdę nas czeka. Byłam w kropce, bałam się nie tylko o siebie, ale i o nasze dziecko, a przede wszystkim o Marcina. Nie mogło mu się nic stać, był dla mnie wszystkim.

Wsiedliśmy do dużego, czarnego auta, to był chyba jakiś SUV, nie znam się za wiele na samochodach. Prowadził mężczyzna ubrany na czarno, łysy, a obok niego siedział drugi, obaj mieli słuchawki w uszach. Mój mąż siedział ze mną z tyłu, tak cholernie się bałam o nasze dziecko. Znowu nam się udało, nie mogłam dopuścić do czegoś co spowodowałoby kolejne cierpienie i utratę dziecka. Marcin wziął mnie za rękę.

-Kocham Cię najbardziej na świecie. - powiedziałam do niego, jakbym czuła wewnętrznie, że on potrzebuje tego zapewnienia, że jest dla mnie wszystkim.

-Ściga nas dość niebezpieczny gość. - powiedział spokojnie - Pierwszy raz w życiu się boję i uciekam mała. - wyjawił mi.

-Co dalej? Nie będziemy wychodzić, będziemy zabunkrowani? - popatrzyłam na niego w szoku.

-Na razie czekają nas spartańskie warunki, ale tylko w takich będę pewny, że nikt nam nie zrobi krzywdy. - powiedział.

Nie wiem jak długo jechaliśmy, ale auto zatrzymało się na jakimś blokowisku. Cholerne kamienice, z czerwonej brudnej cegły. Na samą myśl zrobiło mi się słabo. Wysiedliśmy z pojazdu, obróciłam się, wokoło były budynki, ludzie na małych balkonikach suszyli pranie. Chciało mi się wyć.

-Od teraz nazywasz się Ewa Uszok, a ja Eryk. Pracuję w kopalni, a Ty siedzisz w domu i mi gotujesz. - opowiadał coś, a ja nie wierzyłam, że rozmawiam ze swoim mężem, którego całowałam w samolocie. Czy to był ostatni pocałunek mojego Marcina? Cholera jasna.

-Co Ty pieprzysz? - roześmiałam się, miałam nadzieję, że mnie wkręca.

-A i za godzinę będzie u nas fryzjer, zrób jakieś rude, czy jakieś te włoski, a teraz do garów, stara. - mówił do mnie.

Kurwa, złość jaka mnie otoczyła jest nie do opisania. Rozumiem, że musieliśmy się ukrywać i w ogóle, ale nie miał prawa tak do mnie mówić, zwyczajnie nie byłam przyzwyczajona.

-Przepraszam, że zgotowałem Ci taki los. - złapał mnie mocno, przyciągnął i pociągnął nosem.

Nie wiedziałam jak mam się zachować i co powiedzieć, do cholery jasnej. Całe wygodne życie poszło się pieprzyć, a my musieliśmy odnaleźć się w tym  świecie. Zerknęłam z ramiona męża, stał mężczyzna, ubrany w białą koszulkę na ramiączka, miał kilkudniowy zarost, to pewnie mieszkaniec tej kamienicy, a zarazem nasz nowy sąsiad.

-Dzień dobry. Chyba będziemy sąsiadami. - chciałam być miła, Marcin odwrócił się i spojrzał na faceta.

-Piyrwy ludzie tela niy godali. - powiedział w swoim języku, co dla nas kompletnie nie było zrozumiałe, zabrał się i poszedł.

-Będzie zajebiście pięknie. - szepnął Marcin, i poprowadził mnie do środka kamienicy.

____________

Przemyślałam, robię to dla Was.

Nie skończę opowiadania, ale potrzebuję Waszej motywacji, komentarzy, miłych słów. Mogę na nie liczyć?

Moja na zawszeWhere stories live. Discover now