Brienne nie próbowała się opierać. Było ich czterech. Czterech silnych mężczyzn w kolczugach i skórzanych kurtach, którzy chwycili ją w żelazny uścisk dłoni poznaczonych bliznami i stwardnieniami, a ona była ranna i osłabiona, miała gorączkę, a do tego miała na sobie tylko wełniane giezło. Brienne zalewał pot. Paliło ją gorąco, lecz z jakiegoś powodu jednocześnie drżała z zimna. Gdy szli krętym korytarzem, musiała pochylać głowę, żeby się w nią nie uderzyć. Droga wiodła stromo pod górę i zakręcała dwukrotnie, nim wreszcie weszli do większej komory. Było tam pełno banitów.
Pośrodku wykopano dół na ogień. W powietrzu unosił się siny dym. Mężczyźni tłoczyli się wokół ogniska, by się ogrzać. Inni stali pod ścianami albo siedzieli ze skrzyżowanymi nogami na siennikach. Były tu również kobiety, a nawet kilkoro dzieci wyglądających zza matczynych spódnic. Jedyna znana Brienne twarz należała do Jeyne.
W przecinającej jaskinię szczelinie ustawiono na kozłach stół. Siedziała za nim spowita w szary płaszcz z kapturem kobieta. W rękach trzymała koronę, diadem z brązu i żelaza otoczony pierścieniem żelaznych mieczy. Brienne widziała już tę koronę, dawno temu, w obozie Robba Starka pod Fairmarket, gdzie uciekła z lady Catelyn po śmierci Renly'ego. Kobieta wpatrywała się w nią, gładząc palcami klingi, jakby chciała sprawdzić ich ostrość. Pod kapturem błyszczały oczy.
Szary był kolorem milczących sióstr, służebnic Nieznajomego. Milczące siostry nie mówią z żywymi – pomyślała otępiała. Niektórzy jednak twierdzą, że potrafią one rozmawiać z umarłymi. Brienne poczuła przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz. Pani Kamienne Serce.
– Pani – oznajmił potężnie zbudowany mężczyzna. – To ona.
– Kurwa Królobójcy – dodał Jednooki.
Wzdrygnęła się.
– Dlaczego tak mnie nazywasz?
– Gdybym dostawał srebrnego jelenia za każdym razem, gdy wymieniałaś jego imię, byłym bogaty jak twoi przyjaciele Lannisterowie.
– To tylko... nie rozumiecie...
– Nie rozumiemy, tak? – Wielki mężczyzna ryknął śmiechem. – Coś mi się zdaje, że jednak rozumiemy. Cuchniesz lwem, pani.
– Nieprawda.
Z grupy wystąpił inny banita, młodszy mężczyzna w brudnej przeszywanicy. Trzymał w ręce Wiernego Przysiędze.
– To nam mówi, że prawda. – W jego głosie pobrzmiał zimny akcent z północy. Wysunął miecz z pochwy i położył go przed Kamiennym Sercem. W blasku ogniska wydawało się niemal, że czerwone i czarne zmarszczki w metalu się poruszają, ale kobieta w szarej szacie patrzyła tylko na rękojeść: złotą głowę lwa z rubinowymi oczami, które lśniły niczym dwie czerwone gwiazdy.
– Jest jeszcze to. – Thoros z Myr wydobył z rękawa pergamin i położył go obok miecza. – Dokument opatrzony pieczęcią młodocianego króla. Stwierdza, że jego okaziciel wykonuje misję zleconą przez niego.
Pani Kamienne Serce odłożyła miecz, żeby przeczytać list.
– Dał mi ten miecz w dobrym celu – zapewniła Brienne. – Ser Jaime przysiągł Catelyn Stark...
– A potem jego przyjaciele poderżnęli jej gardło – przerwał mężczyzna w żółtym płaszczu. – Wiemy wszystko o Królobójcy i jego przysięgach.
– To nieprawda.
To nic nie da – uświadomiła sobie Brienne. Moje słowa ich nie przekonają. Nie dała jednak za wygraną.
![](https://img.wattpad.com/cover/216881666-288-k161690.jpg)
YOU ARE READING
Oathkeeper || Game of Thrones | Braime
Fanfiction"Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości." - Paulo Coelho Stawała mu się bliska. Była przyjacielem, towarzyszem w walce. Kimś znacznie więcej, choć nie potrafił przyznać tego na głos. Potrzebował kogoś, kto pomógłby mu spojrzeć na świa...