rozdział 29

97 7 0
                                    

Jaime obudził się w mroku, drżąc z zimna. W namiocie panował lodowaty chłód. Kikutem zrzucił koce. Ogień w piecyku wygasł, a wiatr szarpał połą namiotu, którą Peck musiał niedokładnie zasunąć, zanim sam udał się spać. Wstał i ruszył przez ciemne pomieszczenie, by ją poprawić, ale gdy dotarł już do wejścia, poczuł pod bosą stopą coś mokrego. Wzdrygnął się zaskoczony. W pierwszej chwili pomyślał, że to krew, ale krew nie mogłaby być taka zimna.

To był śnieg wpadający przez rozszczelnioną płachtę ciężkiego materiału.

Zamiast z powrotem zasłonić wejście tkaniną, Jaime rozchylił ją szeroko. Przedpole i dziedziniec Riverrun pokrywała cienka warstewka bieli, która z każdą chwilą stawała się coraz grubsza. Na blankach zamku pojawiły się białe czepce. Płatki śniegu opadały bezgłośnie. Kilka z nich wpadło do namiotu, by stopnieć na jego twarzy. Jaime czuł jak jego własny oddech zamienia się w parę.

Śnieg w dorzeczu. Jeśli padał tutaj, równie dobrze mógł padać w Lannisporcie i w Królewskiej Przystani. Zima maszeruje na południe, a połowa spichrzów jest pusta. Niezebrane plony na polach były stracone. To przeraziło go bardziej niż wszyscy wrogowie, jakich spotkał kiedykolwiek na polu bitwy. Nie będzie już więcej siewów, koniec z nadziejami na ostatnie żniwa. Zadał sobie pytanie, jak jego ojciec nakarmi królestwo, lecz nagle przypomniał sobie, że Tywin Lannister nie żyje.

Gdy nadszedł ranek, śnieg sięgał już kostek, a między drzewami, gdzie zgromadziły się zaspy, był jeszcze głębszy. Giermkowie, chłopcy stajenni i szlachetnie urodzeni paziowie znowu zamienili się w dzieci pod wpływem tego zimnego, białego zaklęcia i obrzucali się śnieżkami na polu namiotowym. Jaime słyszał ich śmiechy. Były czasy, całkiem niedawne, gdy sam lepił w najlepsze śnieżki i rzucał nimi w Tyriona albo wsuwał je od tyłu pod suknie Cersei. Ale żeby ulepić porządną śnieżkę, potrzeba dwóch rąk.

Jaime wyszedł na zewnątrz, okutany w płaszcz, chuchając w zmarzniętą dłoń, by choć trochę ją rozgrzać zanim wsunął ją w rękawicę. W obozie Freyów się kotłowało i właśnie w tamtym kierunku ruszył. Spod śniegu wyłaniały się placki końskiego łajna. Uważając, żeby w żaden nie wdepnąć, Jaime spojrzał na opustoszały szafot ser Rymana nad brzegiem Kamiennego Nurtu. Kuzynek Jaime'a chciał się dowiedzieć, co ma zrobić z tą konstrukcją. Wszystkie machiny oblężnicze, jakie wybudowali Freyowie: tarany, wieże i trebusze miały posłużyć podczas ataku, który Lord Dowódca wciąż odwlekał, a co spotykało się z coraz bardziej jawnym niezadowolenie, ale szafot Jaime kazał spalić. Teraz cieszył się, że nie zrobiono tego wcześniej, stale będą przecież potrzebować drewna na opał, jeśli oblężenie zamku ma się utrzymać.

Freyowie spoglądali na niego wrogo, gdy szedł przez obóz, a Edwyna i jego stryja bękarta Jaime znalazł w namiocie tego drugiego. Obaj ślęczeli nad mapą, spierając się ze sobą zawzięcie, ale umilkli, gdy tylko Jaime wszedł do środka.

– Lordzie Dowódco – przywitał go Rivers z zimną uprzejmością.

– Masz na rękach krew mojego ojca, ser – wygarnął jednak Edwyn, zanim Jaime zdążył zapytać o powód poruszenia w obozie.

– A to dlaczego? – spytał zaskoczony.

– To ty go odesłałeś do domu, prawda?

Ktoś musiał.

– Czyżby ser Rymana spotkało coś złego?

– Powieszono go razem z jego towarzyszami. Banici dopadli ich sześć mil na południe od Fairmarket.

– Dondarrion?

– On, albo Thoros, albo ta kobieta, Kamienne Serce.

Jaime zmarszczył brwi. Ryman Frey był głupcem, tchórzem i moczymordą. Nikt nie będzie po nim płakał, a już zwłaszcza inni Freyowie. Sądząc po suchych oczach Edwyna, nawet jego synowie nie pogrążą się w zbyt głębokim żalu. Niemniej... ci banici są coraz śmielsi, jeśli odważyli się powiesić dziedzica lorda Waldera niespełna trzy dni drogi od Bliźniaków.

Oathkeeper || Game of Thrones | BraimeWhere stories live. Discover now