rozdział 62

51 1 0
                                    

Jaime nie odstępował Brienne nawet na krok, kiedy kobietę ułożono w jednym z łóżek w sali, gdzie zajmowano się rannymi. Krzątał się tam Samwell Tarly, przygotowujący opatrunki, aplikujący cierpiącym leki i makowe mleko na uśmierzenie bólu, zajmował się też wszystkim z czym wyszli z bitwy ci, którzy się tu teraz znaleźli, a mogli ustać na własnych nogach. Odmrożenia, zadrapania, rany wymagające opatrzenia i zszycia, a także zwykłe wycieńczenie, każdy kto tego potrzebował mógł liczyć na pomoc. Winterfell na całe szczęście dysponowało większością specyfików, które mogłyby być potrzebne, stary maester Luwin mógł się poszczycić doskonałą znajomością swojego fachu, a jego następca chętnie korzystał z jego wiedzy i zgromadzonych w wieży maestera leków. Samwellowi w pracy towarzyszyły również pokojówki i służące, zmieniające pościel, pomagające rannym w przebieraniu się i obmywające ich ciała z krwi, a także bitewnego brudu i pyłu.

Jaime odsunął się, pozwalając im robić swoje, gdy dwie z nich zajęły się Brienne. Sam ukląkł przy łóżku, opierając głowę o jej skroń i lewą pogładził ja czule po włosach, odgarniając pojedyncze kosmyki z jej twarzy. Potem już po prostu głaskał ją delikatnie po głowie, nie potrafiąc oderwać wzroku od jej pobladłej twarzy, nawet jeśli przez łzy wzbierające w oczach niewiele widział. Nie chciał jednak patrzeć na jej poznaczone bliznami i zadrapaniami ciało, kiedy jedna ze służących powoli zdjęła Brienne zbroję, potem przechodząc do kaftana i spodni, a druga przyniosła misę z wodą, żeby ją umyć. Nie chciał patrzeć na ranę od noża, ciągnącą się przez cały bok kobiety, która nie przestawała obficie krwawić. Nie chciał też widzieć, jak Samwell sięga po igłę i nici, żeby założyć Brienne szwy. A jednocześnie nie potrafił się powstrzymać przed ciągłym zerkaniem w tamtą stronę, choć od widoku igły raz po raz przechodzącej przez ciało kobiety, robiło mu się niedobrze.

Tłumiąc szloch, który wciąż wstrząsał jego ciałem, w milczeniu błagał bogów (nieważne, starych czy nowych, i tak nigdy żaden z nich nie odpowiedział na jego modlitwy) o życie. Jej życie. To nie mogło się tak skończyć. Nie wierzył, że wyszli razem z tego piekła, razem doczekali końca Długiej Nocy tylko po to, by jedno z nich miało teraz umrzeć.

Brienne poruszyła się nieznacznie i Jaime wyprostował się natychmiast, przypatrując się jej czujnie, ale jej oczy pozostały zamknięte. Niedługo potem poruszyła się jednak znowu, jej dłoń drgnęła lekko, przez twarz przebiegł grymas bólu, a po chwili całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Samwell dokończył zakładanie kobiecie bandaży i delikatnie okrył ją kocem.

– Dobrze, to dobrze – odezwał się cicho. – To dobry znak. Jej ciało wciąż pamięta, żeby żyć.

Jaime nie miał pojęcia, ile właściwie czasu spędził, klęcząc przy łóżku Brienne. Zdał sobie sprawę z tego, że sam zasypia w wyjątkowo niewygodnej pozycji dopiero kiedy poczuł na ramieniu czyjś dotyk, a w końcu odwróciwszy wzrok od twarzy Brienne, dostrzegł tuż obok brata. Tyrion również wyglądał na wyczerpanego, a gdy spróbował się do niego uśmiechnąć, był to raczej ponury grymas. Jaime doskonale wiedział, że sam wyglądał równie okropnie. Przybiegł tu prosto z pola bitwy, zakrwawiony, brudny i sam pokryty pomniejszymi ranami wymagającymi opatrzenia, w zbroi, która teraz nieznośnie mu ciążyła. I zmęczony. Tak strasznie zmęczony.

– Musisz odpocząć, Jaime – powiedział łagodnie Tyrion, wciąż nie zdejmując dłoni z ramienia brata, mężczyzna jednak tylko potrząsnął głową.

– Wszystko ze mną w porządku. – Jego głos zachrypł i dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo jego ciało jest zdrętwiałe od długiego czasu spędzonego na klęczkach, a on sam okrutnie spragniony.

– Ty również jesteś ranny – przypomniał mu Tyrion. – Musisz odpocząć i coś zjeść. Nabrać sił. Nie pomożesz jej, jeśli i ty zemdlejesz z wyczerpania.

Oathkeeper || Game of Thrones | BraimeWhere stories live. Discover now