rozdział 67

60 1 0
                                    

Jaime i tym razem obudził się pierwszy. Zawsze budził się pierwszy, choć spodziewałby się, że będzie na odwrót. W końcu jeszcze przed bitwą, przed Długą Nocą, zwykle to Brienne zrywała się przed nim, zupełnie jakby było jej niezręcznie spać z mężczyzną w jednym łóżku, przebywać zbyt długo w tym samym pomieszczeniu, nawet biorąc pod uwagę to jak wiele razem przeszli. Teraz nie było już między nimi nic, czego mogłaby się wstydzić. Słońce zuchwale wciskało się do pokoju przez na wpół zasłonięte okno, kładło złocistymi smugami na skórze rzuconej na podłogę, wspinało po zwisającej z łóżka kołdrze i pieściło stopę Brienne wysuniętą spod okrycia. Jaime ostrożnie przekręcił się na bok, podpierając na łokciu i uśmiechnął lekko.

Lubił patrzeć, jak spała: zazwyczaj na brzuchu, z policzkiem wtulonym w poduszkę, z lewą nogą zgiętą w kolanie i owiniętą pościelą jak śnieżnobiałym kokonem. Z zarumienioną twarzą, lekko rozchylonymi we śnie ustami i rozsypanymi po poduszce włosami emanowała bezbronnością, która wzbudzała w mężczyźnie tkliwość oraz pragnienie otoczenia opieką. Gdy tak na nią patrzył, skąpaną w blasku budzącego się dnia, czuł, że mógłby przenosić góry, wyrywać z korzeniami stuletnie drzewa... mógłby unicestwić wszystko, co miałoby jej zagrażać. Jaime nie mógł się powstrzymać od uśmiechu na tę myśl.

W Winterfell było zimno, ale można było się tego spodziewać. W końcu byli na Północy i nikt, kto miał choć odrobinę rozumu, nie sądził, że na Północy będzie ciepło. Mimo to, pomyślał Jaime, w pokoju Brienne zawsze było ciepło. I nie chodziło wcale tylko o płonący na palenisku ogień. Pod futrami w jej łóżku, kiedy czuł na karku jej delikatny oddech, gdy spała tuż przy nim, obejmując go ramieniem w pasie, było mu tak ciepło, jak nigdy wcześniej latem. Był środek zimy, a mimo to Jaime czuł się tak jakby stał w upalnym słońcu.

Przez chwilę leżał w ciszy tuż przy niej, chłonąc atmosferę poranka, słuchając oddechu Brienne i obserwując jak jej pierś unosi się i opada miarowo pod kołdrą. Nigdy nie czuł się tak pełny, ani tak szczęśliwy, jak w tym momencie, nawet wtedy kiedy jeszcze mógł trzymać w ręce miecz. W prawej ręce. Wzrok Jaimego odnalazł jego złotą dłoń leżącą na podłodze kilka stóp od łóżka, gdzie Brienne upuściła ją poprzedniego wieczoru, na wpół ukrytą pod ubraniami, które też tam rzuciła. Brienne zawsze ją zdejmowała, kiedy kładli się razem spać, nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłoby być inaczej. Mężczyzna uśmiechnął się nieco szerzej, z powrotem wygodnie układając się w pościeli. Przysunął się bliżej Brienne, przygarniając ją do siebie i objął mocno, muskając ustami jej nagie ramię, zanim jego głowa opadła z powrotem na poduszkę.

Kobieta poruszyła się pod wpływem jego dotyku, przekręciła pod kołdrą z cichym pomrukiem i instynktownie też przysunęła się bliżej, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Przez chwilę oboje trwali w tej pozycji, zanim Brienne westchnęła cicho i otworzyła oczy, budząc się powoli. Jej dłoń spoczywająca na nagim brzuchu Jaimego na chwilę znieruchomiała, wciąż czasem niepewna tego jak powinna się przy nim zachowywać.

– Każdego ranka budzę się z twoimi włosami w ustach – mruknęła sennie, odrobinę ochrypłym głosem. Mimo to nie poruszyła się jednak, pozostając wciąż w tej samej pozycji, z twarzą na wpół ukrytą w poduszce.

– Może rzeczywiście powinienem je podciąć – przyznał Jaime, leniwie przeczesując palcami czuprynę, w której więcej ostatnio było ciemnej siwizny niż dawnego, przypominającego płynne złoto, blondu.

Ciężko wypracowana intymność zeszłej nocy zniknęła razem z poranną rosą. Teraz, po przebudzeniu, oboje odnosili się do siebie z wyraźnym zażenowaniem.

Brienne wydała z siebie senny dźwięk protestu i wreszcie przekręciła głowę, spoglądając na niego nieśmiało, jeszcze nie do końca rozbudzona, z resztkami snu w niebieskich oczach. Jaime uśmiechnął się, dostrzegając głęboki rumieniec pokrywający jej policzki.

Oathkeeper || Game of Thrones | BraimeWhere stories live. Discover now